1300 zł miesięcznie każdemu Polakowi? Ministerstwo odrzuca pomysł. "Większość obywateli na tym zyska"

1 miesiąc temu 21

Data utworzenia: 3 października 2025, 19:22.

W Polsce znów rozgorzała dyskusja o bezwarunkowym dochodzie podstawowym. Do Ministerstwa Finansów trafiła petycja w tej sprawie. Resort przyznał, że na razie nie planuje jego wprowadzenia, a realizacja wymagałaby miliardowych nakładów finansowych. "Fakt" rozmawiał na ten temat z socjologiem dr Maciejem Szlinderem. — Większość obywateli na tym zyska, tylko niewielka część straci. Poza tym dochód podstawowy zastąpiłby wiele świadczeń warunkowych — słyszymy.

"Fakt" rozmawiał z dr Maciejem Szlinderem na temat bezwarunkowego dochodu podstawowego.
"Fakt" rozmawiał z dr Maciejem Szlinderem na temat bezwarunkowego dochodu podstawowego. Foto: 123RF / Archiwum prywatne

Autorem interpelacji był poseł PiS Michał Kowalski. Parlamentarzysta przypomniał, że idea bezwarunkowego dochodu podstawowego ma charakter powszechny i nie jest powiązana ani z zatrudnieniem, ani z wysokością składek. Zaproponował też konkretną kwotę — 1300 zł miesięcznie na osobę dorosłą. Resort finansów policzył, że rozwiązanie kosztowałoby 40 mld zł miesięcznie, czyli blisko 480 mld zł rocznie. To ponad dwa razy więcej niż łączne koszty wszystkich obecnych świadczeń społecznych, takich jak 800+, zasiłki rodzinne czy dodatkowe emerytury (13. i 14.).

Jak podkreśla wiceminister finansów Jurad Drop, tak ogromne wydatki wymagałyby rezygnacji z wielu obecnych programów społecznych. — Wprowadzenie takiego świadczenia wiązałoby się prawdopodobnie z rezygnacją z innych, obecnie obowiązujących, świadczeń społecznych — wskazuje, wymieniając m.in. 800+, trzynastą i czternastą emeryturę czy zasiłki z pomocy społecznej.

Bezwarunkowy dochód podstawowy w Polsce? "Większość obywateli na tym zyska, tylko niewielka część straci"

O pomyśle bezwarunkowego dochodu podstawowego "Fakt" rozmawiał z socjologiem dr Maciejem Szlinderem. — Gdy ktoś mówi: "tego się nie da sfinansować, bo kosztuje setki miliardów", to brzmi efektownie, ale to złudzenie księgowe — tłumaczy rozmówca "Faktu". — Owszem, jeśli mechanicznie pomnożymy liczbę dorosłych przez 1300 zł miesięcznie, wyjdą astronomiczne kwoty. Ale taki rachunek zakłada, że dochód podstawowy dokładamy do istniejącego systemu wprost, bez żadnych zmian. A przecież to tak nie działa — słyszymy.

Jak podkreśla ekspert, wprowadzenie BDP wymaga reformy podatkowo-świadczeniowej. — Chodzi o dostosowanie systemu podatkowego, np. podatków dochodowych, do nowej rzeczywistości. Wtedy część pieniędzy, które państwo wypłaci, natychmiast wróci w podatkach. To nie jest wydatek netto — wyjaśnia.

Dlatego, jego zdaniem, powtarzanie, że to "nie do udźwignięcia", jest mylące. — Większość obywateli na tym zyska, tylko niewielka część straci. Poza tym dochód podstawowy zastąpiłby wiele świadczeń warunkowych, które wymagają biurokracji i kosztownej obsługi. On takich kosztów nie ma — dodaje.

Zobacz też: To koniec takich papierosów. Ta decyzja może zadziwić 8 milionów Polaków

"Ludzie nie przepijają tych pieniędzy, wręcz przeciwnie"

Dr Szlinder odnosi się też do słów wiceministra finansów Juranda Dropa, który sugerował konieczność rezygnacji z części świadczeń. — To wymaga doprecyzowania. Owszem, zasiłki z pomocy społecznej stałyby się zbędne, bo nikt nie spełniałby kryterium dochodowego przy BDP. Ale to są marginalne wydatki. 800+ powinno zostać, bo to forma częściowego dochodu podstawowego dla dzieci. Trzynastki i czternastki? To inna sprawa, bo BDP działa do wieku emerytalnego, a potem wchodzi system emerytalny. Jeśli kiedyś wprowadzimy emeryturę obywatelską, wtedy można to połączyć. Ale dziś wymagałoby to całkowitej reformy emerytalnej, której nie da się zrobić z roku na rok — zaznacza.

A co z doświadczeniami z zagranicy? — Wszystkie pilotaże pokazują pozytywne efekty. Ludzie nie przepijają tych pieniędzy, wręcz przeciwnie — mniej wydają na alkohol czy papierosy. Poprawia się ich sytuacja materialna, stan zdrowia, a co ciekawe — rośnie także aktywność zawodowa, a nie spada. To bardzo ważne, bo obawy są zwykle odwrotne — wskazuje ekspert.

Przypomina przy tym, że eksperyment fiński był źle zaprojektowany i niewiele z niego wynika, a niemiecki, choć dobrze przygotowany, obejmował zaledwie 122 osoby. — Czekamy na większe badania. Na razie wszystkie sygnały są pozytywne, ale nie dają odpowiedzi na pytania makroekonomiczne — jak wpływ BDP na konsumpcję, ceny czy inwestycje w skali całego kraju. To da się sprawdzić tylko wtedy, gdy ktoś odważy się wdrożyć ten system naprawdę, na dużą skalę — podsumowuje dr Szlinder.

Czytaj również: Bunt lokatorów Mieszkania Plus. Szykują pozwy i zawiadomienia do prokuratury

Przeczytaj źródło