Od kilku dni głośno o przedsiębiorcach z branży HoReCa (hotelarstwo i gastronomia) i unijnych dotacjach. Chodzi o łącznie 1,2 mld zł z 250 mld zł z całego KPO, które przypada na tę branżę. Firmy mogą liczyć na wsparcie w wysokości od 50 tys. do 540 tys. zł. Minimalny wkład własny to 10 proc., a czas trwania przedsięwzięcia - rok.
Głównym zadaniem tego konkretnego programu jest wsparcie modernizacji mikro i małych firm, doposażenia ich w nowy sprzęt, a także ewentualnej dywersyfikacji ich działalności.
Dyskusje wokół przyznanych rozgorzały w ubiegłym tygodniu, kiedy ujawniono, na co miała pójść część pieniędzy z Unii Europejskiej. Według wielu doniesień przedsiębiorcy z branży HoReCa mieli starać się o dotacje m.in. na zakup mobilnych ekspresów do kawy, jachtów, basenów, sauny czy garderoby. W sieci zawrzało, a opozycja nie zostawiła suchej nitki na rządzie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak zbudować milionowy biznes na pasji?- Marek Tronina w Biznes Klasie
Resort zapowiedział kontrole w PARP i u operatorów programu, a prokuratura podjęła czynności sprawdzające. Premier Donald Tusk w ubiegłym tygodniu oświadczył, że nie zaakceptuje żadnego marnowania pieniędzy z KPO i oczekuje szybkich decyzji, a także odebrania środków w przypadku nadużyć. Zadeklarował, że konsekwencje będą wyciągane niezależnie od stanowiska i partyjnej przynależności.
W poniedziałek nieco zmienił ton wypowiedzi. - Jeśli chodzi o zamieszanie i kontrowersje wokół fatalnych przykładów wydawania pieniędzy z KPO, to niezależnie od skuteczności pisowskiej propagandy, chcę, by prawda dotarła do wszystkich, którzy komentują ten temat: program finansowania strat polskich restauratorów, hotelarzy, wymyślił PiS - wskazał. Dodał, że "100 proc. odpowiedzialności spada na naszych poprzedników", bo "zostawili nam bardzo mało czasu na, to by te środki przekazać polskim firmom".
Restauratorka zdradza kulisy walki o pieniądze z KPO
Katarzyna Obara-Kowalska, właścicielka restauracji we Wrocławiu, również starała się o dotację z KPO - dwukrotnie - za każdym razem jednak bezskutecznie.
- Moja firma w pandemii odnotowała stratę rok do roku w wysokości 55 proc. W tym czasie uratował nas piec do pizzy, dzięki temu mogliśmy sprzedawać dania na wynos. Gdyby nie to, to straty byłyby jeszcze większe. Dlatego ewentualną dotację z KPO chcieliśmy przeznaczyć na rozwinięcie parku maszynowego tak, abyśmy mogli rozwinąć usługi cateringu. Zależało nam także na wymianie urządzeń na bardziej energooszczędne oraz rozwinięciu przestrzeni do szkoleń dla branży gastronomicznej, której we Wrocławiu brakuje - mówi w rozmowie z money.pl właścicielka restauracji.
Jej firma nie dostała jednak dotacji.
- Za pierwszym razem była to kwestia formalna, bo jak się okazało w Krajowym Rejestrze Sądowym na pierwszym miejscu, na liście PKD nie mieliśmy działalności restauracyjnej, choć naszym jedynym źródłem dochodu jest właśnie ta działalność. Chciałam się odwołać, ale nie mogłam, bo wtedy w związku z terminami nie mogłabym już złożyć wniosku do drugiego naboru. Mogłam więc tylko biernie się przyglądać. Co ciekawe, już w trakcie całej procedury zmieniono kryteria - mówi nam Katarzyna Obara-Kowalska.
Już nie wymagano jak najwyższego spadku obrotu w pandemii, a wystarczył 30-procentowy. To jednak nie koniec. Wtedy pojawiła się właśnie możliwość sfinansowania zakupów środków transportu, takich jak jachty czy quady, o których głośno teraz w mediach i wszystko to 'na wyrównanie szans biznesowych w pandemii dla poszkodowanych'.
"Farsa i aberracja"
- Konkurs PARP to farsa i aberracja. Poszkodowany przedsiębiorca, który stracił na pandemii, ma najpierw sam wyłożyć 500 tys. zł, które później mu zostaną zwrócone lub nie. A teraz nazywa się nas złodziejami. Narracja idzie w złym kierunku, powiedzmy sobie szczerze, właściciele firm wykonali tylko to, co ktoś wymyślił. Komu zależało na takich, a nie innych kryteriach? Ktoś te decyzje podejmował. Uważam, że była grupa cwaniaków, która sobie wymyśliła, że na przykładzie pieniędzy europejskich można zrobić interes - podsumowuje cały konkurs wrocławska restauratorka.
Według niej ministra funduszy i rozwoju Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz powinna zostać zdymisjonowana.
Teraz ministerstwo wiele mówi o kontrolach i zwrotach dotacji, tylko że nic nie będzie mogło zrobić, jeżeli te pieniądze będą wydane zgodnie z przyjętymi kryteriami i regulaminem
- dodaje Obara-Kowalska.
Zwraca także uwagę na inny aspekt całego projektu.
- Dla nikogo nie jest tajemnicą, że na tym wszystkim ok. 10 proc. zarabiają pośrednicy. Wprost usłyszałam od jednego z nich, że bez pośrednika marne szanse, aby wniosek przeszedł - dodaje właścicielka restauracji.
Izabela Bodnar: minister obiecała się tym zająć
Katarzyna Obara-Kowalska już rok temu sygnalizowała, za pośrednictwem posłanki Izabeli Bodnar (wtedy jeszcze należącej do Polski 2050, czyli tego samego ugrupowania, do którego należy ministra funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz) nieprawidłowości przy dotacjach z KPO.
Izabela Bodnar, choć w rozmowie z nami nie chciała komentować sprawy, na platformie X poinformowała, że ministra Pełczyńska o problemach wiedziała.
"Dokładnie rok temu przesyłałam Katarzynie Pełczyńskiej-Nałęcz Twoje uwagi i apel o pilne zajęcie się tematem KPO dla branży HoReCa, w którym zdiagnozowałaś wiele nieprawidłowości. Pani Minister obiecała się tym zająć" - napisała na platformie X posłanka z Wrocławia (pisownia oryginalna - red.).
Ministra: Sprawdzimy. Mysz się nie prześliźnie
"Podpisaliśmy w półtora roku ponad 824 tys. umów. I owszem, przy tak ogromnej skali inwestycji mogą niestety zdarzyć się nietrafione umowy. Wówczas trzeba natychmiast zadziałać - kontrolnie i naprawczo. I takie działania zostały podjęte. Zarządzona została kontrola, odwołałam (2 tygodnie temu) odpowiedzialną za program szefową PARP. Wszystko zostanie sprawdzone tak, że mysz się nie prześliźnie. Przy czym warto podkreślić, że budzący kontrowersje program to zaledwie 0,6 proc. KPO - dotyczy małych i średnich przedsiębiorców, którzy ucierpieli w covidzie. Cel programu jest więc słuszny" - napisała w piątek ministra Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, nawiązując do afery wokół KPO.
"Tak w przypadku HoReCa zostały zmienione kryteria naboru wniosków. Z wymaganego w pierwszym konkursie 30-proc. strat obrotów do 20-proc. Dlaczego? Bo w KPO dla każdego programu zapisany jest wskaźnik - ile projektów ma być. To jest plan inwestycji publicznych, a nie kieszonkowa kasa na dowolne wydatki. Więc są wskaźniki. Na początku otworzyliśmy więc konkurs dla najbardziej poszkodowanych. A potem, gdy wskaźnik nie został wyczerpany - dołączyliśmy mniej poszkodowanych. Znowu, normalna procedura. Ale cóż szkodzi zrobić wokół tego inbę" - napisała ministra.
"Celem programu jest wzmocnienie polskich firm w danej branży, a nie konkretnych właścicieli. W tej sytuacji historia właścicielska nie jest i nie ma być przedmiotem uwagi wybierających projekty. Czy przed konkursem mogły być jakieś manipulacje właścicielskie łamiące prawo? Nie wiem - to nie jest obszar dla PARP czy ministerstwa. Od tego są służby. Natomiast: nie ma milimetra dowodów na to, że jakiś urzędnik czy któryś z ministrów zadziałał na własną korzyść. Zero, nawet cienia, poszlak korupcji. Jest jawność danych, procedury i kontrole: ministerialne i unijne" - dodała Pełczyńska-Nałęcz.
Malwina Gadawa, dziennikarka money.pl