Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
- Poznaj swój Indeks Zdrowia! Wystarczy, że odpowiesz na te pytania
- Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Trzeba operować, natychmiast
41 lat. Mąż, tata dwójki dzieci. W pracy doświadczony marketingowiec, a zarazem równy kumpel, nie da się go nie polubić. Do tej pory żył, jak sam przyznaje, zupełnie normalnie. I teraz właśnie on słyszy, że według podręczników zostało mu jakieś 15 miesięcy życia.
Artur z rodzinąPrywatne archiwum
Gdy 29 kwietnia 2025 r. zaczęły się problemy ze wzrokiem, koledzy z pracy od razu wezwali pogotowie. Artur trafił na oddział ratunkowy warszawskiego szpitala przy ul. Stępińskiej. Tomografia wykazała guz wielkości około 4 centymetrów, zlokalizowany w okolicy skroniowo-ciemieniowej, po prawej stronie. Następnego dnia rezonans to potwierdził. Trzeba było więc operować. Pilnie. Pacjent został przetransportowany do szpitala PIM MSWiA.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoOperacja doskonale się udała. Lekarze usunęli całość zmiany, nie naruszyli przy tym innych struktur, więc trwałe powikłania neurologiczne — niedowłady, zaburzenia mowy i widzenia, zostały Arturowi oszczędzone. Guz znajdował się blisko nerwu wzrokowego, dlatego krótko po operacji pacjent miał, jak to określił, "omamy wzrokowe", ale te minęły szybko. Można więc było wziąć dwa głębsze oddechy, trzeciego już nie. Badanie histopatologiczne wykazało bowiem, że jest to glejak IV stopnia (glioblastoma multiforme), typ wild — nowotwór wyjątkowo źle rokujący.
Operacja poszła doskonale. Ale to dopiero początekPrywatne archiwum
Gdzieś musi być ratunek
Nawet przy pełnym leczeniu — operacji, chemio— i radioterapii, medycyna daje chorym z tym rozpoznaniem tylko kilkanaście miesięcy życia. Aby zrozumieć, dlaczego, trzeba wiedzieć, że glejak może rosnąć w ciszy bardzo długo. Zwykle choroba ujawnia się dopiero, gdy guz jest masywny i uciska sąsiednie struktury. Nie ma programów badań profilaktycznych, które wykrywałyby guzy mózgu we wczesnym stadium, nikt nie robi rezonansu magnetycznego, ot tak, żeby upewnić się, że w głowie jest "czysto".
Późne wykrycie to niejedyny powód, dlaczego glejaki rokują tak źle. Są też wysoce złośliwe, naciekają (przenikają do zdrowych tkanek mózgu) i trudno poddają się leczeniu — bariera krew-mózg utrudnia chemioterapię. Co gorsza, guzy odnawiają się, pojawiają się często już w miejscach trudno dostępnych i kolejne usunięcia są przez to niepełne.
Nasz bohater uznał jednak, że się nie podda. Nie może, bo ma dla kogo żyć, a gdzieś musi istnieć ratunek. On i jego bliscy przekopali internet, żeby wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w onkologii na świecie, konsultowali się z najlepszymi specjalistami, szukali badań klinicznych, nowych sposobów leczenia. I bingo, znaleźli.
Są tacy, którzy żyją bez wznowy
Tą nadzieją jest TTFields (Optune), nowoczesna metoda leczenia glejaka, wykorzystująca specjalne pola elektryczne (tzw. terapia pól o niskiej częstotliwości), spowalniające podział komórek nowotworowych. W praktyce, jak tłumaczy Artur, na głowę zakłada się "plastry" z diodami i nosi je przez 90 proc. czasu. Do tego — plecak z baterią, którą trzeba ładować jak hulajnogę elektryczną. Urządzenie można zdjąć tylko do kąpieli i przy okazji golenia głowy, jeśli ktoś tego potrzebuje.
Zalecane jest, aby pacjenci nosili sprzęt około dwóch lat, jednak bardzo często chorym nie udaje się zgromadzić odpowiednich środków. Miesięczny koszt leczenia to 120 tys. zł. Mnożąc przez 24 miesiące, otrzymuje się kwotę bliską 3 mln zł.
Suma przekracza możliwości Artura i jego rodziny, dlatego muszą poprosić o pomoc. Jest to terapia o potwierdzonej skuteczności, bardzo obiecująca, jednak w Polsce, w przeciwieństwie do wielu innych krajów, nierefundowana. Rekordziści, którzy byli leczeni w ten sposób, żyją już po kilkanaście lat bez wznowy.
"Jestem w dobrej formie, kwalifikuję się"
Artur na co dzień stara się żyć "normalnie" — robi zakupy, wychodzi z psem. Spędza czas z żoną, córką i synem. I to wszystko miałoby się nagle skończyć? Nie, nie do wyobrażenia.
Rezonans wykonany 18 czerwca, czyli po siedmiu tygodniach od operacji, nie wykazał wznowy. 2 lipca pacjent rozpoczął chemioterapię i radioterapię. Zaczyna dzień o 6.00, od leków przeciwwymiotnych. Potem, już w drodze do Narodowego Instytutu Onkologii, przyjmuje codzienną dawkę "chemii".
— Jak to — w drodze? — dopytuję.
—Tak, to jest "chemia" w tabletkach. Godzinę później jest już radioterapia — precyzuje Artur.
Dodaje, że chemioterapia jest codziennie, a radioterapia pięć razy w tygodniu, bez weekendów. Jak wskazuje, jeszcze mu to nie "zaszkodziło", wyniki krwi, które dopiero co odebrał, są w normie.
Nie przesypia teraz całych nocy — przy radioterapii przyjmuje leki przeciwobrzękowe i przeciwpadaczkowe, które mają wiele skutków ubocznych. Przyznaje jednak, że myślał, że generalnie będzie gorzej — z uciążliwości wymienił jeszcze trochę niedoskonałości na twarzy, i to, że bywa zmęczony, nie ma tyle sił, co przedtem. Ale daje radę, bo, jak przypomina, zawsze ma kogoś do pomocy — żonę, sąsiadów, albo któreś z dzieci.
Bliscy to dla Artura największe wsparcie i zarazem źródło siły do walkiPrywatne archiwum
— Nieźle tę chemię znoszę. Lekarze mówią też, że jestem w dobrej formie i dzięki temu kwalifikuję się do terapii urządzeniem Optune — uzupełnia.
Cały czas próbuje też wzmocnić organizm od wewnątrz, dlatego stosuje propolis od "szczęśliwych pszczółek", pierzgę i inne naturalne metody wspomagania organizmu. Zażywa tylko to, co przebadane i o czym wie, że mu nie zaszkodzi.
— W sieci kwitnie handel cudownymi eliksirami, a chorzy ludzie chwycą się wszystkiego, byle tylko wyzdrowieć — opisuje. — Trzeba być czujnym. Są tacy, którzy chcą się dorobić na cudzym nieszczęściu.
Sam, w poszukiwaniu ratunku, zjeździł pół Polski. Cały czas pilnując jednak, żeby metody, jakie stosuje, miały jakiekolwiek medyczne podstawy, nie zaszkodziły terapii. Odkrył, że "metoda kombinowana", ma największy sens, a ci, którym udaje się przechytrzyć statystyki, rzeczywiście korzystali z kilku opcji.
Game changer
Bez TTFields (Optune) ma 5 proc. szans na przeżycie pięciu lat. I to tylko dlatego, że po operacji nie ma powikłań neurologicznych i chorób współistniejących.
Urządzenie stanowi więc game changer, a gdy pacjent przeżyje te graniczne 15 miesięcy, nadziei też zrobi się już jakby więcej. I pojawi się więcej dni, miesięcy, a może lat, które spędzi z rodziną. Znowu będzie w pełni sobą — tatą, mężem, Arturem.
Wcześniej, jak prawie każdy, marzeń miał całkiem sporo. Teraz ma jedno — przeżyć.
Aby pomóc Arturowi, kliknij tutaj — Pomagam.pl
Marzenie jest proste i tylko jedno - wszyscy razem, jak najdłużejPrywatne archiwum