Samuela trudno było nazwać szczęśliwym człowiekiem w powszechnym rozumieniu tego słowa.
Ukończył studia licencjackie z fizjoterapii, odbył staż, ale nie mógł znaleźć pracy. Zahaczał się więc w różnych miejscach. Zatrudnił się m.in. w fabryce, skąd zwolniono go w styczniu 2014 r. Był postrzegany jako niełatwy we współpracy z zespołem, roszczeniowy i konfliktowy. Dyskutował z przełożonymi, domagał się awansu i bardziej odpowiedzialnych zadań. Samuel mocno przeżył rozstanie z firmą.
Potem na krótko trafił m.in. do przedsiębiorstwa produkującego słodycze. Ostatecznie zarejestrował się w urzędzie pracy. Tam również był uważany za trudnego klienta, który z jednej strony przeżywał brak zatrudnienia, a z drugiej miał trudności ze zrozumieniem, dlaczego znalezienie i utrzymanie pracy w jego przypadku jest problematyczne.
Wciąż mieszkał z rodzicami, nie miał własnej rodziny. Nie był uzależniony od alkoholu, nie popadał w konflikty z prawem.
Zobacz wideo Policjanci z CBŚP ujawniają metody oszustów
Samuel chciał zabić
To był wtorek, 18 sierpnia 2015 r. Do Samuela dotarła decyzja starosty, z której wynikało, że nie ma prawa do zasiłku. Mężczyzna zdenerwował się do tego stopnia, że podarł dokument i wrzucił do pieca kaflowego. Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Następnego dnia wstał ok. godz. 10. Po śniadaniu wziął z mieszkania siekierę w czarnej reklamówce i wyszedł do miasta.
Pierwsze kroki skierował do Powiatowego Urzędu Pracy, gdzie chciał zabić jedną z urzędniczek. Był przekonany, że to właśnie one są winne jego bezrobociu. Wszedł do gabinetu doradczyni zawodowej. Zażądał, by zamknęła drzwi na klucz, mówiąc do niej, że "chce załatwić sprawę". Kobieta uciekła na korytarz i zaczęła krzyczeć. Samuel groził, że wciągnie ją do pokoju na siłę. Gdy na korytarzu pojawiły się inne osoby, 27-latek odpuścił i wyszedł z urzędu. Siekiera wciąż tkwiła w reklamówce.
Pracownicy nie zdecydowali się wtedy na wezwanie policji.
Samuel poszedł do centrum. Tuż przed godz. 12 minął koło księgarni 10-letnią Kamilę, która szła ze swoją mamą. Mężczyzna zawrócił i wyciągnął siekierę. Zaszedł dziewczynkę od tyłu i uderzył ją siekierą w tył głowy. Potem spokojnie odszedł.
Zaczął uciekać dopiero wtedy, gdy drogę zaszło mu kilkoro mężczyzn. Dwóch z nich zatrzymało Samuela N. Mężczyzna był spokojny i zaznaczył, że wszystko wyjaśni policjantom.
Tymczasem Kamila weszła do księgarni i usiadła na krześle. Była przytomna, rozmawiała z matką. Kobieta i przypadkowy przechodzień robili dziewczynce zimne okłady. Wezwano karetkę, która zabrała 10-latkę do lokalnego szpitala. Okazało się, że obrażenia są na tyle poważne, że wymagany był transport śmigłowcem do specjalistycznego szpitala we Wrocławiu. Jeszcze przed startem konieczna byłą reanimacja dziewczynki, więc ostatecznie przewieziono ją do bliżej położonej placówki w Wałbrzychu. Dziewczynka zmarła o godz. 14.47.
Rodzice Kamili nie wiedzieli, że ich dziecko ostatecznie zostanie przetransportowane do Wałbrzycha, więc najpierw pojechali do Wrocławia. Później już w Wałbrzychu usłyszeli tragiczną wiadomość.
Dziewczynka nie miała łatwego życia. Urodziła się z poważną wadą serca, przeszła wiele zabiegów i operacji. Rodzice latami walczyli o jej zdrowie, zbierali pieniądze na jej leczenie za pośrednictwem fundacji. W ostatnim czasie jej stan był jednak dobry i stabilny. Uprawiała sport, starała się żyć normalnie. - Kamila była koleżeńska, wesoła, zawsze uprzejma - mówiła potem w rozmowie z Polsatem pani Maria, znajoma rodziców Kamili. Od września dziewczynka miała rozpocząć naukę w czwartej klasie szkoły podstawowej.
W pogrzebie dziewczynki w Kamiennej Górze uczestniczyło kilkaset osób. Po uroczystości zorganizowano w mieście marsz pamięci.
"Potrzeba wyładowania agresji była silniejsza niż strach przed konsekwencjami"
Następnego dnia Samuel N. podczas przesłuchania przyznał się do winy. Wyjaśnił, że "skumulowała się w nim narastająca latami agresja" i "chciał kogoś zabić". Zaznaczył, że nie znał wcześniej 10-letniej Kamili i jej mamy. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego akurat dziewczynka stała się jego ofiarą. W trakcie kolejnych przesłuchań nie chciał już nic mówić. Podtrzymywał stanowisko, które przedstawił za pierwszym razem.
W mediach krążyły spekulacje na temat bierności policji. Funkcjonariusze podkreślali jednak później, że przed atakiem na 10-letnią Kamilę nie dostali na temat Samuela N. żadnego zgłoszenia. O sytuacji, do której doszło w urzędzie pracy, poinformowano policję dopiero godzinę po tym, gdy dziewczynka została zaatakowana.
Mężczyzna został poddany czterotygodniowej obserwacji psychiatrycznej. Biegli lekarze i psycholog kategorycznie wykluczyli, by w chwili zdarzenia Samuel N. był niepoczytalny. Nie doświadczał urojeń ani halucynacji, nie miał choroby psychicznej. Stwierdzono u niego za to mieszane zaburzenia osobowości, na które składały się cechy osobowości dyssocjalnej i schizoidalnej. Uznano, że nie liczy się z uczuciami innych osób, że w chwili stawiania mu konkretnych granic wyładowuje złość na innych osobach. Jego zdolności intelektualne mieściły się w granicach normy.
"Cechy osobowości schizoidalnej zakłócały jego funkcjonowanie już w okresie szkolnym, a następnie pracę zawodową oraz utrudniały nawiązywanie głębszych relacji międzyludzkich. Były to: skupianie się na swoich wewnętrznych przeżyciach, ograniczone zainteresowanie innymi ludźmi i niechęć do podejmowania z nimi głębszych relacji. Z kolei cechy osobowości dyssocjalnej uwidoczniły się w dniu 19 sierpnia 2015 r., kiedy oskarżony dążył do wyładowania agresji wyzwolonej czynnikiem zewnętrznym, jakim była informacja o braku prawa do zasiłku dla osób bezrobotnych" - wyjaśniał potem Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze.
"Potrzeba wyładowania agresji przez zabicie ofiary była dla niego silniejsza niż strach przed konsekwencjami takiego zachowania. Jego celem było zademonstrowanie niezadowolenia z niekorzystnej dla niego decyzji urzędników, zredukowanie narosłej agresji i frustracji" - podkreślał.
Rodzice Samuela N. twierdzili w trakcie śledztwa, że ich synowi zdarzały się nietypowe zachowania, mogące świadczyć o poważnych zaburzeniach, a wręcz psychozie schizofrenicznej. W trakcie obserwacji psychiatrycznej ich jednak nie zauważono. Zachowanie mężczyzny oceniono jako nieodbiegające od normy, a relacje z personelem i innymi pacjentami jako prawidłowe. Oceniono, że jeśli Samuelowi N. rzeczywiście wcześniej zdarzało się np. prowadzenie rozmów z samym sobą, izolowanie się, bezczynność i bezsenność, to nie świadczyło to o psychozie, a było to reakcją na stresującą życiową sytuację (brak pracy i brak zasiłku).
"Zabójstwo wyjątkowo drastyczne i karygodne"
25 kwietnia 2016 r. Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze skazał Samuela N. na dożywocie i pozbawienie praw publicznych na 10 lat. Nakazano też mężczyźnie zapłatę po 100 tys. zł rodzicom Kamili w ramach zadośćuczynienia. Sąd uznał jednocześnie, że mężczyzna dokonał zabójstwa w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie.
"Dziecko ze swej natury jest osobą bezbronną, słabą. Wszelkie więc, nawet te o najmniejszym natężeniu, przejawy agresji skierowane wobec dziecka są naganne. Agresja, która była udziałem oskarżonego w trakcie krytycznego zajścia, miała charakter straszny i niespotykany. Było to zabójstwo wyjątkowo drastyczne i karygodne, które spotkało się z nadzwyczaj silnym społecznym potępieniem" - ocenił sąd.
Sąd wskazał także, że nie wystąpiły żadne istotne okoliczności łagodzące, które uzasadniałyby orzeczenie niższej kary. Oznaczało to, że zgodnie z obowiązującymi przepisami mężczyzna mógł standardowo ubiegać się o przedterminowe zwolnienie najwcześniej po 25 latach, czyli w 2040 roku (wliczając pobyt w areszcie).
Kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny we Wrocławiu zaostrzył wyrok. Samuel N. będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie nie po 25, a po 35 latach. Dwóch sędziów z czteroosobowego zgłosiło zdanie odrębne.
"Oskarżony, mimo popełnienia tak bardzo odrażającego przestępstwa, nie jest, i nie był, człowiekiem mocno zdemoralizowanym. Nie był karany sądownie, ani w inny sposób nie naruszał porządku prawnego. Prawidłowo funkcjonował w rodzinie, w społeczności szkolnej i w miejscach pracy. (...) W tych warunkach, w mojej ocenie, uznanie, że oskarżony musi odbyć 35 lat pozbawienia wolności, bez względu na przebieg i skutki oddziaływań resocjalizacyjnych i terapeutycznych podczas 25 lat izolacji, jest rażąco surowe" - ocenił jeden z nich.
W listopadzie 2017 r. Sąd Najwyższy oddalił kasację.
Kamila w grudniu skończyłaby 20 lat. "Nasze serca wciąż są w bólu, a oczy ronią tajemne łzy. Z głębi naszych serc składamy Ci wszystkiego najlepszego w Niebie. Tak bardzo Cię kochamy, Córeczko" - napisał w mediach społecznościowych ojciec Kamili w 18. rocznicę urodzin dziewczynki.