"Dom pełen dynamitu" mocno mnie zestresował. Oglądałam i obgryzałam paznokcie

1 tydzień temu 9
Dom pełen dynamitu
"Dom pełen dynamitu" to najnowszy film laureatki Oscara Kathryn Bigelow Fot. Netflix

"Dom pełen dynamitu" nie bez powodu stał się hitem Netfliksa. Atak atomowy, thriller polityczny, oscarowa reżyserka i znakomita obsada – brzmi jak przepis na sukces. Dlaczego więc niektórzy kręcą nosem? Sprawa jest skomplikowana, ale jedno jest pewne: film Kathryn Bigelow przyprawi cię o szybsze bicie serca i zapewni jeden z najbardziej stresujących seansów w twoim życiu.

Daj napiwek autorowi

Kathryn Bigelow przyzwyczaiła widzów do politycznych thrillerów. Za "The Hurt Locker. W pułapce wojny", brutalnie realistyczny obraz konfliktu w Iraku, otrzymała Oscara za reżyserię jako pierwsza kobieta w historii. Sam film zgarnął sześć statuetek, w tym za najlepszy film roku. Z kolei w równie dobrym "Wrogu numer jeden" z 2012 roku precyzyjnie przedstawiła wieloletnie poszukiwania Osamy bin Ladena po atakach z 11 września.

Bigelow robi filmy polityczne, ale nie są to heroiczne laurki o wielkiej Ameryce, w której dumnie powiewa flaga, a prezydent wygłasza podniosłe przemówienia o Bogu i ojczyźnie. To ostra krytyczka dehumanizującej, hurrapatriotycznej retoryki, zgodnie z którą w obliczu jakiegokolwiek zagrożenia wielkie Stany zmiażdżą innych w imię zwycięstwa, narodowej dumy i miłości do ojczyzny.

W swoich bezkompromisowych analizach punktuje złudzenia wojennego patriotyzmu, pokazuje cenę, jaką ponoszą cywile za konflikty i złudną chwałę odwetu. Nie zmienia się też jedno – Bigelow konsekwentnie opowiada się przeciwko wojnom. Tym razem sięgnęła z kolei po temat broni jądrowej, do którego nawiązywała już w "K-19" z Harrisonem Fordem w 2002 roku.

Nawet jeśli ktoś nie zna jej stylu i poglądów, już sam początek "Domu pełnego dynamitu" nie pozostawia wątpliwości – reżyserka ostrzega przed gwałtownie postępującym zbrojeniem atomowym, największym od czasów zimnej wojny. Podczas promocji filmu Bigelow wielokrotnie podkreślała, że ma nadzieję, że jej thriller rozpocznie dyskusję o redukcji arsenału nuklearnego. Czy jej się to udało? I tak, i nie.

O czym jest "Dom pełen dynamitu"? Hit Netfliksa opowiada o zagrożeniu atomowym

Współczesne Stany Zjednoczone. Zwyczajny poranek w Waszyngtonie – urzędnicy zaczynają dzień jak co dzień. Kapitan Olivia Walker, oficer nadzorująca działanie Sali Dowodzenia w Białym Domu (fenomenalna Rebecca Ferguson), po nieprzespanej nocy z powodu choroby synka, obejmuje dyżur. Zmienia trampki na szpilki, zamawia kanapkę w kantynie, siada przy biurku. Jej kolega obok, William (Malachi Beasley), nie może się doczekać wieczoru – planuje oświadczyć się swojej ukochanej.

Tymczasem wicedyrektor Rady Bezpieczeństwa Narodowego Jake Baerington (świetny Gabriel Basso) spóźnia się do pracy – jego żona, również zatrudniona w Białym Domu, jest w zaawansowanej ciąży, w taksówce oglądali razem zdjęcie USG. Sekretarz obrony Reid Baker (jak zawsze wspaniały Jared Harris), świeżo owdowiały, zaczyna dzień od gry w golfa. A nowy prezydent USA (znakomity Idris Elba) walczy z niewygodnymi butami, ziewaniem i tęsknotą za podróżującą żoną.

Na Alasce, w bazie Fort Greely, dowódca Daniel Gonzalez (Anthony Ramos) przeżywa kolejną kłótnię z żoną – przez telefon dowiaduje się, że chce rozwodu. Wracając do kolegów, ochrzania jednego z nich za jedzenie chipsów przy biurku. Zwyczajny dzień, zwyczajni ludzie, zwyczajne problemy. Do czasu.

W jednej chwili radary w Forcie Greely, Sali Dowodzenia, NORTHCOM i STRATCOM zaczynają świecić na czerwono: w stronę USA leci międzykontynentalny pocisk balistyczny. Co dziwne, nie zauważono go w momencie startu, tylko dopiero w trakcie lotu nad Pacyfikiem.

logo

Fot. Netflix

Początkowo wszyscy są przekonani, że to kolejna prowokacja Korei Północnej: nie ma powodu do niepokoju. Jednak sytuacja zmienia się dramatycznie, gdy okazuje się, że rakieta weszła na niską orbitę, a jej trajektoria wskazuje na... Chicago. Czas do uderzenia: dwadzieścia minut. Prognozowana liczba ofiar: ponad dziesięć milionów.

Katastrofa atomowa po ludzku

"Dom pełen dynamitu", nakręcony charakterystyczną dla Bigelow "roztrzęsioną kamerą", która nie boi się dramatycznych zbliżeń na twarze bohaterów, nie opowiada historii w sposób linearny. Film został podzielony na trzy części, z których każda przedstawia te same wydarzenia z perspektywy innych postaci – najwyższych dowódców, urzędników i żołnierzy.

Cel reżyserki jest jasny: chce pokazać zagrożenie atomowe z ludzkiej perspektywy. Bigelow skupia się na walce z czasem, niewyobrażalnych decyzjach, które trzeba podjąć w kilka minut i emocjach – panice, łzach, stresie. W jej wizji o losach świata decydują ludzie, którzy często nie mają pojęcia, co robić.

Gdy pocisk zbliża się do Chicago, spanikowani rządzący – w tym błyskawicznie ewakuowani do bunkra urzędnicy – nie mogą dojść do porozumienia. Prezydent jest przerażony. Nikt nigdy nie powiedział mu, jak działać w takiej sytuacji, niedawno objął urząd. W ciągu kilku minut musi zdecydować, czy odpowiedzieć atakiem, mimo że nie wiadomo, kto naprawdę wystrzelił rakietę.

Szef STRATCOM naciska na kontratak, by USA nie pokazały słabości. Wiceszef NSC gorączkowo próbuje skontaktować się z Kremlem, apelując o wstrzemięźliwość, bo odpowiedź oznacza jedno – pełnoskalową wojnę nuklearną. Taki scenariusz oznacza, że ci ukryci w bunkrach mogą już nigdy nie zobaczyć swoich bliskich, a pozostali mogą nie dożyć jutra.

logo

Fot. Netflix

Porucznik Robert Reeves (Jonah Hauer-King), adiutant prezydenta odpowiedzialny za tzw. nuklearną walizkę, wyjmuje segregator z trzema opcjami: zieloną, żółtą i czerwoną. Prezydent musi wybrać, ale nie ma pojęcia, na co patrzy – nigdy wcześniej nie widział tej broszury. Szef Pentagonu, sekretarz obrony wcale mu nie pomaga, bo myśli już tylko o jednym – jak uratować córkę z Chicago.

Z kolei wojskowi wykonują rozkazy bez pytania, choć nikt nie jest pewien, czy to właściwe decyzje. (SPOILER) W Fort Greely odpalane są dwa pociski przechwytujące – wszyscy są przekonani, że strącą pocisk i zaraz będzie po wszystkim. Tymczasem pierwszy się nie uruchamia, drugi nie trafia w cel. Pentagon nie był zachwycony tym wątkiem, twierdząc, że skuteczność systemu przechwytujące wynosi 100 procent. Eksperci jednak mówią wprost: raczej nieco ponad 60, zresztą zależy od testów.

Widzowie narzekają głównie na jeden element "Domu pełnego dynamitu" i... mają sporo racji

"Dom pełen dynamitu" to film skrajnie stresujący – napięcie czuć od pierwszych minut, a widz od razu zaczyna odczuwać prawdziwy, namacalny strach. W dużej mierze to zasługa fenomenalnej muzyki Volkera Bertelmanna, laureata Oscara za ścieżkę dźwiękową do "Na Zachodzie bez zmian". Podobnie jak w tamtym filmie, jego kompozycje niepokoją, huczą, wprowadzają w dyskomfort i nieustannie sygnalizują zagrożenie.

Muzyka to jeden z największych atutów filmu, któremu zresztą trudno zarzucić cokolwiek od strony realizacyjnej. Świetne zdjęcia, znakomity montaż i bardzo dobre aktorstwo imponującej obsady, złożonej z większych i mniejszych, ale utalentowanych nazwisk.

Największy mankament to niestety scenariusz. Jesteśmy przyzwyczajeni do klasycznych, chronologicznych historii, w których na końcu następuje kulminacja i odprężenie. Można odetchnąć i powiedzieć: "to był dobry film!". Tymczasem scenarzysta "Domu pełnego dynamitu", Noah Oppenheim, nie interesuje się typową narracją – każdą z trzech części filmu kończy cliffhangerem.

Zakończenie (bez większych spoilerów) nie ucieszy widzów, którzy włączyli film Kathryn Bigelow, by obejrzeć emocjonujący thriller, poczuć adrenalinę i zobaczyć widowiskowe sceny akcji. Tu nie ma apokaliptycznych scen i typowego filmowego finału. Reżyserka wraz z Oppenheimem skupiają się wyłącznie na zarysowaniu sytuacji, pokazaniu ludzkich reakcji i decyzji, przed którymi w takiej chwili stają rządzący.

logo

Fot. Netflix

Zagrożenie atomowe oglądamy więc zza kulis – Dom pełen dynamitu nie jest katastroficznym widowiskiem w stylu "Dnia Niepodległości". Czy to działa? I tak, i nie.

Z jednej strony antywojenne i antyatomowe przesłanie twórców jest czytelne, a film autentycznie przeraża. To ten rodzaj historii, po której serce bije szybciej, a w głowie pojawia się lęk o świat, w którym żyjemy. Z drugiej strony skupienie się wyłącznie na emocjach i reakcji, bez pokazania realnych konsekwencji, osłabia siłę przekazu. Niestety, współczesny widz najmocniej reaguje na obraz i konkret – a nie tylko na napięcie w sali dowodzenia.

Przeciwnicy zbrojeń atomowych wyjdą z seansu z utwierdzonym przekonaniem, że nuklearne arsenały to największe zagrożenie współczesności. Ale dla kogoś, kto uważa arsenał jądrowy za gwarancję bezpieczeństwa, taka narracja może nie wystarczyć. Pomyśli: "To tylko gdybanie, jakoś byśmy sobie poradzili". Urwane zakończenie wcale nie pomaga – wielu widzów po prostu zirytowało, co widać w komentarzach w sieci. Czy więc Bigelow i Oppenheim nie przekombinowali? To pytanie pozostaje otwarte.

Czy "Dom pełen dynamitu" jest realistyczny? Odpowiedź nie jest prosta

A czy sam scenariusz "Domu pełnego dynamitu" jest prawdopodobny? Trudno jednoznacznie ocenić, ale eksperci zgodnie przyznają, że zagrożenie atomowe jest dziś największe od lat. Nie pomagają w tym niestabilni i przekonani o własnej wielkości przywódcy, tacy jak Trump, Putin, Kim Dzong Un czy Ali Chamenei. W tym kontekście ostrzeżenie Bigelow brzmi wyjątkowo aktualnie.

Ktoś może powiedzieć, że fabuła jest apokaliptyczna i oderwana od rzeczywistości, ale paradoksalnie – jest dokładnie odwrotnie. Eksperci podkreślają, że prawdziwy atak nuklearny wcale nie byłby tak "czysty" i precyzyjny jak w filmie.

logo

Fot. Netflix

Fizyczka jądrowa Laura Grego z organizacji Union of Concerned Scientists zauważyła w rozmowie z "Bloombergiem", że film przedstawia sytuację znacznie uproszczoną w porównaniu z tym, z czym faktycznie musiałby się zmierzyć amerykański system obronny. W rzeczywistości zagrożenie obejmowałoby wiele pocisków, fałszywe cele i ataki na elementy systemu obrony. – To scenariusz tak prosty, jak tylko się da – podsumowała Grego, co wcale nie jest pocieszające.

Mimo wszystko "Dom pełen dynamitu" to dobry film, ale jego odbiór zależy od nastawienia widza. Bigelow nie udało się stworzyć uniwersalnego ostrzeżenia z prawdziwego zdarzenia – przez scenariuszowe eksperymenty film momentami schodzi na manowce.

Nie znaczy to jednak, że nie warto go zobaczyć. To solidny thriller, trzymający w napięciu od pierwszej sceny aż do drugiej części filmu (trzecia niestety się rozłazi, mimo że zapowiadała się najmocniej). Niewykluczone nawet, że "Dom pełen dynamitu" otrzyma nominacje do Oscara – być może nawet w kategorii najlepszego filmu.

To oglądać czy nie? Jeśli szukasz dobrze zrealizowanego thrillera na ważny temat, nie oczekujesz wielkich scen akcji i nie przeszkadzają ci otwarte zakończenia, będziesz zadowolony. Ale jeśli liczysz na film katastroficzny z apokaliptycznymi wizjami i konkretnym zamknięciem całej historii, lepiej "Domu pełnego dynamitu" nie włączaj.

Czytaj także:

logo

Przeczytaj źródło