Dowody pokazują, że Rosja nas nie odstrasza. Wręcz przeciwnie, wspinamy się po drabinie

1 miesiąc temu 14

Drony nad Polską, Danią i Niemcami. Myśliwce w pobliżu Estonii. Sabotażyści z materiałami wybuchowymi w puszkach. Rosja ewidentnie próbuje zwiększać presję i nas odstraszyć. Widać, że to nie działa. Nasze reakcje też są coraz mocniejsze. Wspinamy się po drabinie eskalacji.

Filar rosyjskiego odstraszania jądrowego - RS-24 Jars Fot. mil.ru

Na razie zarówno potwierdzone, jak i domniemane działania rosyjskie na terytorium NATO, nie wyrządziły poważniejszych szkód. Wywołują jednak emocje i to dużo. Taki jest bowiem najpewniej ich cel: nie powodować poważniejszych szkód, ale wywierać presję poprzez strach i niepokój. Zniechęcać nas do działań przeciw Rosji. Próbować odstraszać bez użycia otwartej siły.

Stracić wiarygodność to poważna sprawa

Odstraszanie to kluczowa rzecz w relacjach nieprzyjaznych sobie państw. Chodzi o skłonienie drugiej strony do określonego zachowania groźbą dotkliwych i nieuniknionych konsekwencji. Na najwyższym poziomie jest to: "nie zrzucaj na nas broni jądrowej, bo nasz arsenał jest tak odporny na zniszczenie, że nim odpowiemy i zrzucimy naszą broń jądrową na ciebie". Poniżej jest jednak wiele innych poziomów odstraszania, które nie są tak jednoznaczne. Dla Rosjan kluczowe jest aktualnie zniechęcenie Zachodu do udzielania pomocy Ukrainie, a przynajmniej do niezwiększania jej i nierozszerzania na nowe obszary.

Kreml stara się to robić od lat. Wystarczy przypomnieć sobie retorykę ze strony Rosjan przy okazji każdej poważniejszej zachodniej decyzji o udzieleniu pomocy Ukrainie. - Dostarczenie Ukrainie broni ofensywnej doprowadzi do globalnej katastrofy. Jeśli USA i NATO dostarczą broń, która zostanie użyta do ataków na pokojowe miasta czy do prób zajęcia naszego terytorium, wywoła to odwet jeszcze potężniejszymi broniami - mówił na przykład na początku 2023 roku przewodniczący Dumy Wiaczesław Wołodin. Mówił to przy okazji deliberacji nad dostarczaniem Ukrainie między innymi zachodniej broni pancernej, systemów przeciwlotniczych czy rakiet balistycznych i manewrujących. Nie zadziałało. Ukraina dostała je od Zachodu. Katastrofa światowa nie nastąpiła. Nawet kiedy zachodnia broń spadła w 2023 roku na Sewastopol, czy w 2024 roku umożliwiła wtargnięcie na terytorium Rosji w obwodzie kurskim.

Jest oczywiste, że publicznie wygłaszane groźby niespecjalnie oddziałują na Zachód. Nawet te o użyciu broni jądrowej już na tyle spowszedniały po pierwszym roku wojny, że aktualnie stały się znacznie rzadsze. Oznacza to, że Rosja straciła coś bardzo ważnego - wiarygodność odstraszania. Nie całkowicie, ale w istotnym stopniu. Nadal nikt nie myśli o bezpośrednim atakowaniu Rosji, ale nie wierzymy, że za słowami o katastrofalnych konsekwencjach wspierania Ukrainy stoi wola i siła do ich wywołania. Rosjanie przesadzili z retoryką na początku i jednocześnie pokazali znaczne ograniczenia swojego potencjału militarnego w starciu z Ukraińcami.

Odzyskanie wiarygodności na pewno jest bardzo ważne dla Kremla, tylko nie jest to proste. Skoro nie użył broni jądrowej w pełnym poważnych porażek 2022 roku, tym bardziej mało prawdopodobne jest, żeby chciał jej użyć teraz. Zwłaszcza że mogłoby to doprowadzić do skrajnych i nieprzewidywanych konsekwencji. Rosja nie zaatakuje NATO konwencjonalnie, bo większość sił ma uwiązaną w Ukrainie i w ten sposób naraziłaby się na bardzo dotkliwą odpowiedź znacznie silniejszego Sojuszu. Skoro więc opcje militarne są mało realne i wiarygodne, to zostaje wywieranie presji poniżej progu wojny. To właśnie widzimy. Z tej przyczyny tego rodzaju działania zdarzają się coraz częściej i są coraz bardziej bezczelne. Tym bardziej że na razie wydają się mieć skutek odwrotny.

Waszyngton wchodzi na wyższy poziom

Najbardziej jaskrawym przykładem problemów Rosji z odstraszaniem Zachodu są aktualne sygnały ze strony USA, co do możliwości wsparcia Ukraińców w przeprowadzaniu dotkliwszych ataków na terytorium rosyjskim. Od początku wojny był to bardzo drażliwy temat i Waszyngton właściwie do końca 2024 roku oraz kadencji Joe Bidena zabraniał Ukrainie atakowania Rosji amerykańską bronią. Miał też wywierać naciski, aby Ukraińcy ograniczali takie operacje, zwłaszcza ataki na rosyjskie rafinerie. W listopadzie 2024 roku Biały Dom zniósł większość ograniczeń i Rosjanie też grozili wtedy dotkliwym odwetem. Nic takiego się nie stało.

Pierwsze pół roku kadencji Donalda Trumpa upłynęło na próbach dyplomatycznych manewrów i niepewności co do kursu nowej władzy w USA. Dzisiaj można powiedzieć, że próba szybkiego zakończenia wojny, abstrahując od tego, czy kiedykolwiek była możliwa, Amerykanom nie wyszła. Europejskim państwom NATO i Ukrainie udało się na razie zatrzymać przy sobie Trumpa. Od końca lipca Ukraińcy prowadzą nową i skuteczną kampanię uderzeń w rosyjskie rafinerie i infrastrukturę z nimi związaną. Waszyngton nie komunikuje, że mu to przeszkadza. Amerykanie wręcz dodają sygnały, że są otwarci na dostarczenie Ukrainie za pośrednictwem Europy broni dalekiego zasięgu do uderzeń w Rosji. Według najnowszych, nieoficjalnych doniesień "Wall Street Journal", zaczęli też pomagać Ukraińcom wywiadowczo w planowaniu takich ataków przy pomocy już posiadanych przez nich systemów. Ewidentnie Waszyngton posunął się dalej i zwiększa presję. Czy rzeczywiście zrealizuje zapowiedzi dostarczania rakiet dalekiego zasięgu to inna sprawa.

Rosyjskie odstraszanie ciągle nie jest wiarygodne - to widać wyraźnie. Kreml ma bardzo ograniczone możliwości odbudowy utraconej wiarygodności. Można jednak przypuszczać, że samoloty, drony czy sabotażyści, którzy zintensyfikowali się ostatnio, to właśnie realizacja planu odstraszania. Dlatego można się spodziewać, że będzie ich tylko więcej. I nie jest to zapowiedź nadciągającej wojny, ale raczej intensywniejszej próby odstraszenia nas czyli zniechęcania do tego, co robimy na rzecz Ukrainy. Słowa mają bowiem ewidentnie bardzo ograniczoną moc. Pytanie, czy będą to praktyki skuteczne, czy wręcz przeciwnie?

Będą konsekwencje

Na razie wydaje się, że zintensyfikowane działania Rosjan mają skutek raczej odwrotny. Nie tylko na poziomie retoryki przywódców państw NATO. Faktem jest, że większość jego członków istotnie zwiększa swoje wydatki na wojsko i swój potencjał militarny. Można się spierać czy w sposób wystarczający i efektywny, ale faktem jest, że siły zbrojne europejskiego NATO rosną. Trend ten utrzymuje się od lat przy szerokim poparciu społecznym, pomimo licznych problemów gospodarczych i wewnętrznych. Większa liczba wtargnięć dronów nad państwa NATO nie wywołała szerokiej dyskusji o odcięciu się od Ukrainy, ale o zwiększeniu zdolności do zestrzeliwania takich maszyn. Wtargnięcie myśliwców nie spowodowało ograniczenia dostaw broni Ukraińcom, ale wywołało deklaracje gotowości do ich zestrzeliwania.

Wspinanie się po drabinie eskalacji trwa. Akcja i reakcja. Choć niepoddawanie się naciskom Rosji i wspieranie Ukrainy wydaje się oczywistym wyborem, to zawsze trzeba być też świadomym potencjalnych konsekwencji. Kolejny dron może kogoś zabije. Kolejny sabotażysta może wywoła katastrofę kolejową. Jak mówią zgodnie wszyscy eksperci rozmawiający z Gazeta.pl, prawdopodobieństwo rosyjskich czołgów jadących na Białystok jest nikłe. Tym bardziej, kiedy broni się Ukraina. Jednak coraz poważniejsza wojna hybrydowa to właściwie pewność. Na to też trzeba być gotowym.

Google News Facebook Instagram YouTube X TikTok
Przeczytaj źródło