Drony nad Polską? Wina Ukrainy! Odlot na prawicy

1 miesiąc temu 48

Zrobiłem sobie kilkumiesięczny odwyk od lektury prawicowych tygodników. Posłuchałem czytelników zatroskanych o moje zdrowie psychiczne, tak boleśnie doświadczane systematycznym studiowaniem nowych numerów "Do Rzeczy", "Sieci" czy "Gazety Polskiej". W końcu jednak nie wytrzymałem i stare nawyki zwyciężyły. Co znalazłem na łamach po przerwie? 

"Atak? Rosji? Na Polskę? Niemożliwe!"

Przede wszystkim więc drony nad Polską. Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Do Rzeczy", poświęca atakowi Rosjan cały wstępniak. Zaraz, zaraz… Jakiemu atakowi i jakich Rosjan? Skąd to wiecie? Bo np. Lisicki pewności nie ma i dlatego używa cały czas fraz w rodzaju: "jeśli był to faktycznie atak Rosji" albo: "jeśli faktycznie mieliśmy do czynienia z atakiem". 

Najwyraźniej przerasta wyobraźnię Lisickiego możliwość ataku Rosji (byłoby to przecież w wypadku tego kraju wydarzenie absolutnie nowe i sensacyjne). Stąd mnożenie pytań. Pyta naczelny "DRz" o to, jaki byłby niby motyw atakujących Rosjan i co chciałaby Moskwa osiągnąć "kierując na Polskę kilkanaście dronów, które były wabikami". Nie ma za to najmniejszych kłopotów z opowiadaniem o motywach prowokujących Ukraińców, o których wiadomo przecież powszechnie, że chcą "wciągnąć wszystkich w wojnę", ze szczególnym uwzględnieniem państw NATO. I dalej: "Co więcej, na rzecz tej hipotezy - mieliśmy do czynienia z operacją wciągania Polski do wojny - przemawiają kolejne głosy polityków, choćby pomysł wysłania Polaków na Ukrainę, by tam ćwiczyli się w zestrzeliwaniu rosyjskich dronów". 

Naczelny "DRz" nie zastanawia się oczywiście, jak samobójczym krokiem byłaby taka "prowokacja Ukrainy" i że jej głównym efektem mogłoby z dużym prawdopodobieństwem być ostateczne odwrócenie się Zachodu od Ukrainy, bo tradycyjnie zajęty jest zasiewaniem wątpliwości co do winy i potworności Rosji. Konkluzja? "Nie ma zatem jasności co do przyczyn tego, co się wydarzyło". Czytając regularnie publicystów "Do Rzeczy" generalnie można dojść do błyskotliwego wniosku, że nie ma również jasności, kto tu w ogóle kogo zaatakował 24 lutego 2022 roku i kto bardziej zagraża bezpieczeństwu Polski. No i wychodzi - spod piór autorów tygodnika - że jednak tymi najgorszymi są Ukraińcy. 

I nawet Kaczyński pobłądził…

Dronami nad Polską obszernie zajmuje się również inny znany "realista" (Lisicki ubolewa, że jest ich, realistów, w Polsce tak niewielu) tudzież symetrysta ukraińsko-białorusko-rosyjski (wyjaśni się dalej), a mianowicie Łukasz Warzecha. Publicysta piętnuje w tekście "frakcję szabelkistów", którzy rwą się, "aby wyruszyć na Rosję i "Putina wdeptać w ziemię" (by zacytować marszałka Sejmu). Z oburzeniem cytuje reakcje polityków, w tym także Jarosława Kaczyńskiego, który "grzmiał": "Mamy do czynienia z atakiem na Polskę. To już nie jest przypadek w żadnym wypadku, to nie jest coś, co można by przypisać jakimś nieprzewidzianym działaniom, to jest po prostu atak!". Jak te słowa prezesa komentuje Warzecha? "Można się tylko cieszyć, że pozycja prezesa PiS jest dziś już na tyle słaba, że jego słowa są w większości lekceważone lub odbierane jako emocjonalna tyrada starszego pana". 

Najważniejszy fragment tekstu Warzechy zatytułowany jest - jakżeby inaczej - "Jaka rola Ukrainy?". Co prawda autor wyklucza wersję, że nalot dronów na Polskę był dziełem Ukraińców, o tyle "nie ulega wątpliwości, że próbowali oni tę sytuację wykorzystać przynajmniej do wywarcia na nasz kraj politycznego i psychologicznego nacisku w celu skłonienia nas do czynnego zaangażowania się po ich stronie". Z artykułu wynika, że generalnie nawet Białorusini okazali się lepsi od Ukraińców, bo tylko ci pierwsi ostrzegali nas przed dronami. Zastanawia się też Warzecha głośno, czy Ukraińcy celowo zachowali się biernie, "a może nawet podejmując jakieś działania, przyczynili się do wtargnięcia dronów w naszą przestrzeń powietrzną?". 

I dalej, zrównując elegancko "prawdy" Rosji, Białorusi i Ukrainy: "Zbyt dużo było od lutego 2022 r. sytuacji niejasnych i wątpliwych. Nie ma żadnego powodu, aby przyjmować na wiarę i jako dogmat twierdzenia którejkolwiek ze stron - czy to rosyjskiej, czy białoruskiej, czy wreszcie również ukraińskiej. A im bardziej władza naciska, żeby traktować enuncjacje Kijowa jako z zasady prawdziwe, tym większy budzi to opór u części obywateli". Ze szczególnym uwzględnieniem obywatela Warzechy. 

Cytat bez związku z powyższym (oczywiście)

Michał Fedorowicz, założyciel i prezes Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych: "Gdy nocą z 9 na 10 września drony leciały w kierunku Polski, grunt był już gotowy. [...] [Chodzi o] skrypty narracyjne rozpowszechniane przez "gniazdowych", którzy nadają w social mediach ton informacyjny i rytm. [...] Gdy drony leciały nad Polskę, jako pierwsze dostrzegły to konta ukraińskie albo wyglądające na ukraińskie. To wzmocniło narrację, że same drony też są ukraińskie i Ukraina chce wciągnąć Polskę do wojny. Każdy, kto zechciał, z tych skryptów korzystał, zalały internet. W efekcie najwięcej (38 proc.) spośród 200 tys. analizowanych przez nas komentarzy wskazywało, że drony mogły być ukraińską prowokacją. Rosję jako winną ataków wskazywano dopiero na drugim miejscu (34 proc.), część internautów obwiniała też polski rząd, media, NATO i Zachód. Atak dronów na Polskę przebiegał więc symultanicznie w przestrzeni realnej i wirtualnej. O ile militarnie i politycznie się z nim uporaliśmy, o tyle w sferze informacji polegliśmy" [cytat za: "Polityka", nr 38/2025].

Rzetelny jak wPolsce24

Natomiast w "Sieciach" - proszę sobie tylko wyobrazić - dronowy atak na Polskę nie zasłużył na okładkę, gdyż ta poświęcona została wspaniałemu ekskluzywnemu materiałowi pt. "Mówimy, jak jest wPolsce24. Ujawniamy hity nowej ramówki najszybciej rozwijającej się telewizji w kraju". Tak, tak, największy nawet atak dronów na Polskę, której - jak wiemy - bracia Karnowscy tak gorliwie i z narażeniem życia 24/7 pilnują, spada na plan drugi, gdy trzeba zareklamować swoją stację telewizyjną. 

Oczywiście natychmiast rzuciłem się do lektury tekstu pt. "Nowoczesna telewizja, która pilnuje Polski" (sic!), bo łączą mnie z tą stacją - by tak rzec - więzi osobiste. Przypomnę, że kilka miesięcy temu, dokładnie 16 maja, dzień przed ciszą wyborczą, telewizja wPolsce24 wyemitowała materiał, w którym zupełnie bezzasadnie oskarżyła mnie o wieszanie jakichś ulotek uderzających w Karola Nawrockiego na terenie krakowskiej uczelni. Kłopot w tym, że od bodaj dwóch lat nie było mnie w Krakowie, a nigdy w życiu na terenie uczelni, gdzie rzekomo rozwieszałem ulotki (czego również, jak długo żyję, nie robiłem). Dziennikarzom wPolsce24 nie przeszkodziło to w absolutnej pewności, że to właśnie ja byłem owym agitatorem, jak również w publikacji mojego pełnego nazwiska, zdjęcia i biogramu. 

Może tego rodzaju rzetelne materiały ma na myśli Jacek Karnowski, który wypowiada się w artykule sponsorowanym (omyłkowo chyba opublikowanym w dziale "Temat tygodnia"): "Po roku nadawania wypracowaliśmy już własny, unikalny styl. Jesteśmy telewizją, która dba o dziennikarskie standardy, a także nie uchyla się od zderzenia, walki tam, gdzie jest to konieczne. Jesteśmy telewizją, w której prawo obecności na antenie mają również programy lżejsze, sięgające po dowcip najwyższej próby". 

O tym "dowcipie najwyższej próby" mam wyrobione zdanie, ale zachowam je dla siebie.

Ziemkiewicz: Czy Tusk jest głupi?

I wreszcie na koniec wczytuję się uważnie w tekst Rafała Ziemkiewicza z wcześniejszego wydania "Do Rzeczy" (nr 37/2025) pod intrygującym tytułem: "Czy Tusk jest głupi?". I wiecie co? Ziemkiewiczowi wychodzi, że tak. Uwaga, żart najwyższej próby: z badań opinii publicznej wynika, że 100 proc. czytelników tygodnika "Do Rzeczy" było wstrząśniętych i całkowicie zaskoczonych taką właśnie konkluzją tekstu Ziemkiewicza. 

Ale jakby co, to to wcale nie on, Ziemkiewicz, tak brzydko o Tusku powiedział, tylko niejaki Albert Einstein, według którego "głupi jest ten, kto, mierząc się z problemem, wielokrotnie robi to samo w taki sam sposób, za każdym razem licząc na inny niż zawsze rezultat" (czyli Tusk jak malowany). Więc z pozwami sądowymi to do Einsteina. 

Przeczytaj źródło