Jeszcze do niedawna rynek pracy uznawano za całkiem zdrowy. Biały Dom wskazywał na lepsze od oczekiwań dane o zatrudnieniu z czerwca jako dowód, że prezydent Donald Trump uwolnił "historyczny wzrost i dobrobyt dla naszych pracowników". Tymczasem w protokole lipcowego posiedzenia Rezerwy Federalnej warunki na rynku pracy określono jako "solidne" — co zapewne wzmocniło przekonanie banku centralnego, że można wstrzymać się z obniżką stóp procentowych, gdy bardziej naglącym problemem pozostaje "podwyższona" inflacja.
Sytuacja zaczęła się zmieniać na początku sierpnia, kiedy Biuro Statystyki Pracy (BLS) poinformowało, że gospodarka dodała w poprzednim miesiącu zaledwie 73 tys. miejsc pracy — znacznie mniej niż prognozowane 110 tys. W dół i to znacznie skorygowano też wcześniejsze dane. Wywołało to gwałtowną reakcję Trumpa, który zwolnił komisarz BLS, Erikę McEntarfer, oskarżając ją o manipulowanie statystykami w celu przedstawienia jego administracji w złym świetle.
Mikry wzrost zatrudnienia w USA. Nowe dane nie dają złudzeń
Choć McEntarfer została zastąpiona przez ekonomistę o bardziej zbliżonych do prezydenta poglądach, najnowsze dane BLS i innych instytucji wciąż nie potwierdzają obrazu silnego rynku pracy, na który liczy Trump.