"Hipokryzja UE". Boją się umowy handlowej z Mercosurem

1 dzień temu 4

W środę kolegium komisarzy Komisji Europejskiej przyjęło umowę handlową z blokiem państw Mercosur - Brazylią, Argentyną, Paragwajem i Urugwajem. Teraz porozumienie musi zostać zaakceptowane przez państwa członkowskie. Przed skierowaniem ostatecznego tekstu umowy do stolic, KE będzie musiała wskazać także ścieżkę ratyfikowania dokumentu. Negocjacje nad umową trwały 25 lat.

Swój sprzeciw wyrażają Polska i Francja, ale porozumienie popiera większość państw Wspólnoty.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Izrael zabija cywilów w Strefie Gazy. "Szokują wszystkich"

Obawy rolników

- Umowa z Mercosur nie zabije, ale poważnie osłabi polskich rolników. Unijne wymagania wobec nich są coraz większe, zwłaszcza w kwestii stosowania środków ochrony roślin, ograniczenia nawożenia, praktyk środowiskowych. Natomiast w Ameryce Południowej tych praktyk nie ma, stosuje się dawno zabronione w Europie środki ochrony roślin. Do tego wypala się lasy. Dziwię się władzom UE, że im to nie przeszkadza, bo wpływa to na ocieplenie klimatu - podkreśla prof. Arkadiusz Artyszak ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie w rozmowie z money.pl.

Założeniem porozumienia jest zniesienie barier handlowych dla europejskich firm np. wysokich ceł. Bruksela zakłada też, że uproszczone zostaną procedury dla biznesu z UE oraz zniesione zostaną przepisy i normy techniczne różniące się od norm międzynarodowych. Jednak największe kontrowersje budzi otwarcie rynku rolnego na produkty pochodzące z państw Mercosuru.

- W Polsce mamy jeden z najwyższych na świecie dobrostanów zwierząt. Wołowina z Ameryki Płd. osłabi naszą hodowlę, która i tak ma problemy z powodu zbyt małej liczby zwierząt. Spadnie zapotrzebowanie na pasze, a pasze to zboża. Już teraz punkty skupu są zapełnione i zboża nie przyjmują. Co będzie dalej? - zastanawia się prof. Artyszak.

W umowie mają pojawić się klauzule bezpieczeństwa. W teorii mają zostać uruchomione, gdy obca żywność zalałaby unijny rynek - np. w kontekście drobiu czy cukru.

Nie wierzę w tę klauzulę, ona skuteczna nie będzie. Przykładem jest Ukraina, która domaga się coraz większych limitów. Cukru z Ukrainy przyjedzie pięć razy więcej niż przed wojną, miodu sześć razy więcej, a pszenicy 30 proc. Tam unijne standardy nie są stosowane. Na początek wysyła się niewielkie kontyngenty, ale to celowy zabieg. Noga już jest za progiem i te drzwi przytrzymuje - po to, żeby szerzej je otworzyć - tłumaczy prof. Artyszak.

"Hipokryzja" UE

O ciemnych chmurach zbierających się nad polskim rolnictwem mówi też Andrzej Gantner z Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców.

- Umowę z Mercosur musimy rozpatrywać w kontekście całości sytuacji. Nie wiemy, na jakich zasadach zostanie podpisana nowa umowa o handlu z Ukrainą, co nastąpi w październiku. Czyli nie wiemy, jaka będzie sytuacja na rynku sektora żywnościowego i rolnego - wskazuje nasz rozmówca.

Jego zdaniem "rozmowy z Mercosurem w takiej sytuacji są nie na miejscu". - Ukraina jest znacznie bliżej nas i podpisanie umowy z Kijowem jest pewne. Dlatego najpierw należy określić warunki dla Ukrainy i ich wpływ na gospodarkę żywnościową wszystkich krajów UE, uwzględniając specyficzne uwarunkowania konkurencyjności każdego z nich, a potem, biorąc to pod uwagę, wykonać nową ocenę skutków umowy z Mercosurem. Bez analiz trudno mówić o odpowiedzialnym traktowaniu sektora rolno-spożywczego przez Komisję Europejską - dodaje Gantner.

Eksperci mówią o "hipokryzji" UE względem rolników. Bruksela od lat śrubuje normy w produkcji żywności i jednocześnie chce otworzyć rynek na żywność - prawdopodobnie gorszej jakości.

Bruksela zapewnia, że żywność z Mercosuru będzie kontrolowana, ale to jest nierealne, gdyż (kontrole - red.) trzeba przeprowadzać już u producenta na miejscu. Gdy wchodziliśmy do UE, to mieliśmy bez przerwy kontrolerów w zakładach mleczarskich, które miały eksportować produkt do krajów starej UE - przypomina prof. Artyszak.

Zgadza się z nim Andrzej Gantner. - Poziom możliwej kontroli jest bardzo niski. Zwłaszcza że same kraje Mercosur zapowiedziały, że przestrzeganie tych przepisów może okazać się bardzo problematyczne i mogą nie mieć możliwość dokładnego sprawdzenia, każdego producenta rolnego i przetwórcy eksportującego do UE. W tym kontekście umowa z Mercosur jest niekorzystna dla gospodarki żywnościowej UE. To swoistego rodzaju hipokryzja Brukseli, która od kilku lat bardzo mocno zwiększa koszty funkcjonowania naszych rolników i przetwórców, tłumacząc to wymaganiami środowiskowymi, a jednocześnie otwierająca granice na produkty z obszarów, co do których nie ma 100 proc. pewności, że spełniają te wymagania. To stawianie polskiego i europejskiego rolnika na z góry przegranej pozycji - ocenia nasz rozmówca.

Zyska motoryzacja?

Porozumienie z krajami Ameryki Płd. ma pozytywnie wpłynąć m.in. na unijną motoryzację, która odpowiada za 7 proc. PKB państw Wspólnoty. Auta z UE mają trafić na południowoamerykański rynek. W tym momencie cła na samochody z Europy wynoszą 35 proc. i w ciągu 15 lat trwania nowej umowy handlowej całkowicie znikną. W przypadku hybryd oraz elektryków będzie to 18 lat.

- Producenci niemieckich samochodów mogą się na tym przejechać, bo w Ameryce Południowej już prężnie działają Chińczycy - podkreśla prof. Artyszak.

W lipcu "The New York Times" pisał o chińskich gigantach, którzy wkroczyli do Brazylii "z marzeniami o zdominowaniu kontynentu".

"Popyt Brazylijczyków na chińskie pojazdy elektryczne zaszokował tradycyjne marki azjatyckie, europejskie i amerykańskie, które od lat produkowały samochody w Brazylii. Według Brazylijskiego Krajowego Stowarzyszenia Producentów Pojazdów Silnikowych import z Chin wzrósł trzykrotnie w latach 2023–2024. Stowarzyszenie natychmiast zgłosiło sprzeciw, oskarżając chińskie firmy o zalewanie rynku tanimi samochodami" - pisał "NYT".

Zapłacimy mniej w sklepie?

Andrzej Gantner obawia się, że Polska nie sprosta konkurencji z Ameryki Płd. - Mamy zbyt mało czasu, żeby się przygotować. Otwarcie granic dla produktów z Ukrainy pokazało, że nie jesteśmy gotowi na tak silną konkurencję. Zarówno Bruksela, jak i polski rząd, powinny dążyć do szybkiego obniżenia kosztów produkcji żywności, w tym powodowanych przez bardzo wyśrubowane wymagania środowiskowe i fiskalne. Kluczowe jest obniżenie ceny energii, zagwarantowanie dostępu do wody poprzez powszechne zwiększenie poziomu retencji, obniżenie kosztów pracy przez wsparcie innowacyjnych technik produkcji. To jednak wymaga planu i konsekwencji na lata, a nie na rok czy dwa - uważa ekspert.

Czy w takiej sytuacji zyskają konsumenci, którzy zapłacą mniej w sklepie za potencjalnie gorszej jakości towar?

- A widzi pan, żeby chleb staniał, chociaż ceny zbóż spadają? No nie, bo rosną przecież koszty energii. U nas nadwyżki przechwytują pośrednicy lub producenci, a rolnicy nic z tego nie mają. Konsumenci też mieć nie będą - zapewnia prof. Artyszak.

Tego samego zdania jest Gantner. - Nie sądzę, żeby było taniej. Może jedynie w krótszej perspektywie, gdy będą wojny cenowe. Natomiast w dłuższej mogą upadać rodzime gospodarstwa rolne i firmy, a wzrośnie uzależnienie od importu. To wbrew logice bezpieczeństwa żywnościowego, o którym tak dużo teraz mówią politycy - mówi ekspert.

- W ostatecznym rozrachunku może okazać się, że jesteśmy uzależnieni od importu, który zacznie dyktować ceny. I będzie drożej. Wielka Brytania, która pozbyła się część produkcji warzyw na rzecz importu z Maroka, doświadczyła w tamtym roku braków w sklepach, bo rozerwany został łańcuch dostawa z zagranicy. Natomiast pandemia pokazała, że musimy bezwzględnie dbać o rodzimą produkcję i rolników. Wtedy żywności nie zabraknie. I nie będzie problemów z łańcuchem dostaw - dodaje.

Piotr Bera, dziennikarz money.pl

Przeczytaj źródło