Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
fot. Aniela Woźniakowska/Instagram
Aniela Woźniakowska jako influencerka miała „dwa życia”. W pierwszym, jako Sexmasterka, budowała popularność na bardzo odważnym graniu własnym seksapilem i cielesnością. Budowała popularność pod hasłem oryginalnie pojętej „edukacji seksualnej”.
W drugim influencerskim życiu, od 2019 roku, jest już Lil Masti, żoną i mamą małej dziewczynki, którą od pierwszych dni życia pokazuje w sieci. Zarabia na współpracach komercyjnych, w których pokazuje wizerunek swojego dziecka. Tworzy m.in. content lifestylowy i parentingowy. Była obok tego zawodniczką freak fightów i autorką piosenki "Poka sowę".
Lil Masti na Instagramie ma 1,4 mln obserwujących.
Teraz influencerka postanowiła dokonać następnego kroku w kierunku normalizacji sharentingu. Powołała fundację „Dzieci są z Nami”.
Wyjaśnijmy, sharenting to zjawisko polegające na nadmiernym udostępnianiu w internecie informacji i wizerunku dzieci przez rodziców, często bez ich zgody lub wiedzy. Termin ten powstał z połączenia słów "share" (udostępniać) i "parenting" (rodzicielstwo).
Sharenting to nie tylko dzielenie się wizerunkiem dziecka, ale także informacjami na jego temat, nawet tymi najbardziej prywatnymi - od opisów rytmu dnia, sposób zabawy, po relacjonowanie chorób czy stanów emocjonalnych. W sieci działa też cała rzesza celebrytów i twórców, którzy na publikacjach z dziećmi w roli głownej po prostu zarabia, bo to wdzięczny “rodzinny”, ławty do monetyzacji w wielu kategoriach content.
Zobacz: Zdjęcia polskich dzieci "lądują" w sieci niemal 100 razy rocznie. Wrzucają je rodzice
„Stawiamy czoła ruchom…”
Woźniakowska w swoim poście na temat powstania fundacji „Dzieci są z Nami” pisze:
„Nasza misja to nie tylko popularyzowanie wizerunku dzieci w przestrzeni publicznej, ale także edukacja i ochrona ich praw w cyfrowym świecie”.
W podpunkcie „Ochrona rodziny”: „Stawiamy czoła ruchom, które chcą wyeliminować wizerunek dzieci z internetu. Wspieramy rodziców w decyzjach związanych z sharentingiem”.
Newsletter WirtualneMedia.pl w Twojej skrzynce mailowej
„Niech nasza fundacja jest symbolem zmiany! Razem możemy stworzyć bezpieczniejsze i bardziej wspierające środowisko dla naszych dzieci” - podsumowuje Aniela Woźniakowska „Lil Masti”.
Pod postem pojawiło się wiele krytycznych wobec inicjatywy komentarzy. „Dzieci się chroni, a nie promuje” – podsumował influencer Naruciak.
„Chciałam zapytać czy istnieje jakiekolwiek badanie, które stwierdza, że sharenting ma dobry wpływ na dziecko i jego przyszłość? Bo znam same “negatywne” badania w tym zakresie” – podnosi twórczyni i była uczestniczka „Top Model” Martyna Kaczmarek.
Inni internauci piszą: „Czytaj: monetyzuję moje dziecko w internecie, więc zakładam fundację żeby promować sharenting jako coś korzystnego”; „To chyba jakiś żart. Człowiek chroni prywatność swojego dziecka jak najbardziej się da, a ktoś wymyśla by promować wizerunki dzieci w sieci i jeszcze chce z tego "edukować". „Czemu miałoby to służyć, wystawianiu dzieci na potencjalne zagrożenie czy może ułatwienie rodzicom zarabiania na ich wizerunku kosztem ich bezpieczeństwa i psychiki? Chory i obrzydliwy pomysł” – to tylko niektóre z krytycznych opinii.
Sharenting a prawa dzieci
Etyczny problem z fundacją Lil Masti jest gigantyczny. W świetle tego, co wiemy o wpływie social mediów na dobrostan psychiczny, pożądane byłyby inicjatywy w kierunku ochrony dzieci w sieci. Nie ich dalsza eksploatacja pod płaszczykiem „edukacji”.
Eksperci zajmujący się prawami człowieka alarmują – dzieci mają takie samo jak dorośli prawo do zachowania prywatności i ochrony wizerunku wszędzie, także w internecie. Dzieci, będąc w każdej sferze życia zależne od dorosłych opiekunów, nie mają możliwości samodzielnie i świadomie podjąć decyzji o „byciu w internecie” lub „nie byciu”.
Zobacz: Wstrząsający deepfake z dzieckiem w roli głównej. Mocna kampania właściciela T-Mobile
Nie wiemy do końca, jakie długofalowe skutki dla psychiki człowieka ma długotrwała publiczna eksploatacja wizerunku, a szerzej relacjonowania życia w mediach społecznościowych. Nie wiemy (choć niestety, możemy się domyślać), kto i do jakich celów może wykorzystywać zdjęcia i filmiki małych dzieci.
O problemie mówią m.in. prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa Magdalena Bigaj czy edukatorka Ola Rodziewicz.