Kaczyński wyszedł z sali rozpraw i się zaczęło. Zdumiewające, co powiedział dziennikarzom

4 dni temu 10

Wielkie emocje na rozprawie o Pegasusa! Jarosław Kaczyński, oskarżony o zniesławienie, nagle opuścił salę sądową. Wściekłość prezesa doszła do zenitu – tuż po wyjściu wykrzyczał swoje stanowisko do dziennikarzy!

Prawda na sali sądowej: prezes PiS kontra afera Pegasus

Są takie sprawy, które z definicji wykraczają poza salę sądową, stając się publicznym poligonem politycznym. Jedną z nich jest proces, jaki Jarosławowi Kaczyńskiemu, prezesowi Prawa i Sprawiedliwości, wytoczył europarlamentarzysta Koalicji Obywatelskiej, Krzysztof Brejza. Poszło o zniesławienie – oskarżenie w trybie karnym z art. 212 Kodeksu Karnego.

Powodem tego starcia jest konkretna wypowiedź Kaczyńskiego, która padła w marcu 2024 roku, podczas jego przesłuchania przed Sejmową Komisją Śledczą ds. Pegasusa. Wtedy to prezes PiS, odnosząc się do inwigilacji Brejzy izraelskim systemem szpiegującym, stwierdził wprost, że polityk KO "dopuszcza się bardzo poważnych, a przy tym odrażających przestępstw". Dla Brejzy te słowa były już przesadą, oskarżeniem rzuconym w przestrzeń publiczną, mającym go poniżyć i narazić na utratę zaufania. Było to wystarczające, by złożyć prywatny akt oskarżenia.

Kontekst jest tu absolutnie kluczowy. Sprawa nie dotyczy zwykłego pomówienia, lecz jest bezpośrednio związana z aferą Pegasusa, w ramach której telefon Krzysztofa Brejzy, szefa sztabu wyborczego KO w 2019 roku, był wielokrotnie inwigilowany. Co gorsza, według doniesień, wykradzione wiadomości miały być następnie zmanipulowane i publikowane w prorządowych mediach, w tym TVP, z jasnym celem: zdyskredytowania go w kampanii. W tym świetle, oskarżenie Kaczyńskiego o "odrażające przestępstwa" jest przez stronę Brejzy odbierane jako cyniczna próba wstecznego usprawiedliwienia nielegalnej inwigilacji cyberbronią.

Walka o prawdę i uchylony Immunitet

Aby to starcie mogło w ogóle trafić na salę sądową, Sejm musiał w marcu uchylić immunitet poselski Jarosławowi Kaczyńskiemu. Decyzja ta otworzyła drogę do procedury karnej i była bezpośrednią przyczyną, dla której lider PiS pojawił się w Sądzie Rejonowym w Warszawie. To już samo w sobie świadczy o politycznej wadze procesu. Rozprawa, choć krótka, zarysowała twarde linie obrony i oskarżenia. Już na jej początku Jarosław Kaczyński opuścił salę, choć jego komentarze po wyjściu były centralnym punktem relacji medialnych. Prezes PiS deklarował "całkowitą niewinność".

Jego tłumaczenia były specyficzne: kontrowersyjne słowa o "odrażających przestępstwach" miały nie być jego "propozycją" ani "inwencją". Argumentował, że jako świadek przed komisją Pegasusa został "przymuszony do udzielenia odpowiedzi" przez jej członków. Jego linia obrony sprowadzała się do prostego: "

Musiałem powiedzieć to, co wiem, a wiem to, co powiedziałem - stwierdził

Kaczyński wyraźnie stawiał się w roli obywatela wypełniającego prawny obowiązek, a nie polityka rzucającego fałszywe oskarżenia. Stanowisko Kaczyńskiego było konsekwentne, a momentami agresywne. Przed wejściem do sądu, zapytany o swoją nieobecność na wcześniejszym spotkaniu pojednawczym, ostro zaatakował oskarżyciela. Nazwał Krzysztofa Brejzę człowiekiem "skrajnie złej woli", zarzucając mu "radykalny brak kultury" i agresywne wypowiedzi pod adresem innych polityków. 

Najważniejsza była jednak odmowa przeprosin. Prezes PiS wykluczył taką możliwość, twierdząc: "Nie mam żadnego powodu, by go przepraszać". Jarosław Kaczyński oczekuje umorzenia sprawy, choć zaznaczył, że ma "bardzo sceptyczny stosunek do obecnych sądów".

Głos prawdy przeciwko kłamstwu

Po drugiej stronie stanęła pełnomocniczka Krzysztofa Brejzy, mecenas Dorota Brejza, jego żona. Jej stanowisko było równie twarde, ale opierało się na faktach prawnych: "Nikt nie może o nikim mówić, że jest przestępcą, jeśli przestępcą nie jest". Przypomniała, że Krzysztof Brejza "nigdy nie popełnił żadnego przestępstwa, nie usłyszał nigdy żadnych zarzutów, nie był podejrzany". Fakty te stoją w jawnej sprzeczności z oskarżeniami Kaczyńskiego.

Mecenas Brejza podkreśliła, że jej mąż był gotów przyjąć przeprosiny, ale w obliczu ich braku, sprawę rozstrzygnie sąd. "Sprawa jest oczywista" – zaznaczyła z całą mocą.

Nikt nie może o nikim mówić, że jest przestępcą, jeśli przestępcą nie jest - podkreśliła raz jeszcze żona eurodeputowanego KO, reprezentująca męża przed sądem

Sam Krzysztof Brejza, choć nieobecny, nadał procesowi wymiar misyjny. W filmie i wpisach w mediach społecznościowych oświadczył, że walczy z Kaczyńskim o prawdę w trybie karnym, aby "odsłonić kulisy ich metod rządów" i by "nikogo więcej oni takimi metodami nie krzywdzili". Sam prezes Kaczyński nie krył również oburzenia i upierał się nad swoją niewinnością:

Czuję się całkowicie niewinny. To nie była moja propozycja, inwencja, jeżeli chodzi o mówienie czegokolwiek o panu Brejzie, ale ponieważ zostałem przez przyrzeczenie zobowiązany do mówienia całej prawdy i nie ukrywania niczego, miałem obowiązek przekazania wszystkiego, co w tej sprawie wiem - tłumaczył Jarosław Kaczyński 

Ten proces jest więc czymś więcej niż sporem o zniesławienie. To kluczowe starcie o standardy życia publicznego, toczące się wokół afery inwigilacyjnej. Sąd ma rozstrzygnąć, czy polityk, powołując się na obowiązek mówienia prawdy przed komisją, może rzucać fałszywe oskarżenia, próbując jednocześnie uzasadnić bezprawny atak cyberbronią na przeciwnika politycznego. Wymiar moralny i polityczny tej sprawy jest równie ważny, jak jej rozstrzygnięcie prawne.

Przeczytaj źródło