Luksusowe Ferrari nagle eksplodowało. Tak zginął polski "król spirytusu"

1 tydzień temu 10
  • W listopadzie 1991 r. w Hamburgu zginął w wyniku eksplozji samochodu pułapki Zbigniew Nawrot — polski biznesmen, któremu przypisywano kontakty z mafią i udział w aferze alkoholowej, tzw. Schnapsgate
  • Pod jego Ferrari Testarossa podłożono ładunek heksogenu, odpalony zdalnie za pomocą nadajnika radiowego. Wybuch, oprócz Nawrota, zabił też dwie przypadkowe osoby
  • Śmierć Zbigniewa Nawrota uważana była za gangsterską egzekucję, której tłem mogły być porachunki związane z aferą alkoholową
  • Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu

Przypominamy jeden z najchętniej czytanych materiałów w Auto Świecie w 2024 r. Tekst pierwotnie został opublikowany w listopadzie.

Materiał archiwalny

Materiał archiwalnyOnet

Zamach na biznesmena, związanego z przestępczą działalnością mafii, nazwano później jedną z najbardziej bezwzględnych egzekucji polskiego półświatka. Był też jedną z najbardziej spektakularnych zbrodni w kryminalnej historii Hamburga. Wybuch uszkodził kilka samochodów w pobliżu Ferrari Nawrota i zabił, oprócz niego, dwie przypadkowe osoby. Według źródeł Nawrot zginął, bo zadarł z niewłaściwymi ludźmi, chociaż tak naprawdę do dzisiaj nie wiadomo, jaka była bezpośrednia przyczyna starannie zaplanowanego zabójstwa. Wiadomo jednak, jak zostało przeprowadzone i kto je zlecił.

Zobacz także: Zapłacił 55 tys. zł za przegląd ferrari. Następnego dnia zostało ostrzelane

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Kiedy zginął Zbigniew Nawrot?

Jakie były okoliczności śmierci Zbigniewa Nawrota?

Kto zlecił zamach na Zbigniewa Nawrota?

Jakie były skutki eksplozji samochodu?

Zbigniew Nawrot "pompował" do Polski alkohol

O Zbigniewie Nawrocie media pisały w różny sposób. Określany był jako działający w Hamburgu biznesmen, który "pompował" do Polski nielegalny alkohol, wykorzystując do tego celu luki prawne. Czasem też wprost — jako gangster i numer jeden alkoholowej afery nazywanej Schnapsgate.

Z wykształcenia technik energetyk, po szkole miał prowadzić punkt napraw sprzętu RTV w Zawierciu. W 1979 r. uciekł z Polski przez zieloną granicę. Przebywał w Niemczech, Danii i USA. W międzyczasie ściągnął z Polski swoją przyszłą żonę — Jolantę. Już jako małżeństwo pojechali do Hamburga, gdzie Nawrot zaczął rozwijać swój biznes. Według serwisu naszemiasto.pl otworzył tam najpierw bistro, później sklep i hurtownię. "Zbyszek miał rozległe kontakty z całym światem. Handlował elektroniką, benzyną, alkoholem, papierosami, kawą, ryżem" — mówił już po śmierci Nawrota jego ojciec, którego wypowiedź cytuje naszemiasto.pl.

Biznes jednak na dobre zaczął rozkręcać się dopiero po 1988 r., kiedy uproszczono import alkoholu do Polski i zniesiono obowiązek uzyskiwania koncesji na jego przywóz "na własne potrzeby". Do kraju zaczął "falami" płynąć alkohol, przyjeżdżały całe cysterny, w tym duże ilości spirytusu Royal z nalepkami firmy Nawrota. Ten czerpał z procederu ogromne zyski, podobnie jak inni zaangażowani w akcję "biznesmeni". Dzięki wykorzystywanym lukom w prawie doszło do pierwszej wielkiej afery Schnapsgate, która "wpompowała" do Polski ponad 30 mln litrów spirytusu. Najwyższa Izba Kontroli wyliczyła, że Skarb Państwa poniósł straty sięgające ponad 2 mld (obecnych) zł.

Zobacz także: Tak wyprowadzono z Polski miliony. Oto "matka wszystkich afer"

Zbigniew Nawrot uznawany był wtedy za rezydenta warszawskiego półświatka w Niemczech. Podobno w tym samym budynku, w którym rezydował, sklep ze sprzętem elektronicznym miał Nikodem S., ps. "Nikoś", nazywany "ojcem chrzestnym" mafii pruszkowskiej, która na przemycie spirytusu zarobiła krocie. Nawrot miał zresztą kontakty nie tylko z Pruszkowem, ale też m.in. z Marianem K., znanym też jako Ricardo Fanchini. Ten pochodzący ze Śląska przestępca, utrzymujący kontakty z rosyjską mafią, powszechnie uważany był za najważniejszego polskiego gangstera działającego za granicą.

Z Ferrari został stos przepalonej blachy

Wyrok na Zbigniewa Nawrota miał zapaść w Wiedniu, gdzie rezydował jeden z jego największych konkurentów w handlu sprzętem telewizyjnym, spirytusem i kawą. "Król spirytusu" jeździł wtedy — jak przystało na człowieka powiązanego z mafią — luksusowym Ferrari. Model Testarossa został po raz pierwszy zaprezentowany w 1984 r. i bardzo szybko stał się popularny wśród amatorów motoryzacji. Był i jest do tej pory jednym z najbardziej spektakularnych modeli w gamie Ferrari. Nawrotowi w 1991 r. nie przyniósł jednak szczęścia.

Późniejsze śledztwo wykazało, że sprawcy podłożyli pod samochód torbę zawierającą kilogram heksogenu, materiału silniejszego od trotylu. Ładunek został ukryty w lewym tylnym nadkolu i odpalony za pomocą nadajnika radiowego, wymontowanego z dziecięcej zabawki. "Promień rażenia, będący następstwem fali uderzeniowej, wyniósł 130 metrów. Wyzwoliła się przy tym temperatura 3 tys. st. C" — pisze naszemiasto.pl.

Siła odrzutu oderwała mu stopy

Nawrot wsiadał wtedy do samochodu w towarzystwie swojej 19-letniej znajomej. Jej udało się przeżyć zamach, chociaż była ranna. Mężczyzna jeszcze żył, kiedy przewieziono go do szpitala. Miał ciało poparzone w 60 proc., siła odrzutu podczas wybuchu odrzuciła go na przeciwległy chodnik, oderwała mu stopy. Lekarze długo walczyli o jego życie.

Podczas eksplozji w jezdni powstała ogromna wyrwa, zapaliło się kilka zaparkowanych w okolicy samochodów. Wybuch zdemolował też witryny sąsiednich sklepów, w pobliskich domach z okien wyleciały szyby. Zginęły dwie przypadkowe osoby, które akurat znalazły się w pobliżu Ferrari.

Zobacz także: Tak kradli auta w latach 90. Jedna z metod zakładała współpracę z Niemcem

Zabójcy wpadli szybko, zatrzymano ich w 1992 r., ale to byli tylko wykonawcy zlecenia. Sąd skazał Jerzego B. na 25 lat więzienia, a Jana N. na 12 lat. Jerzy B. przyznał się do zbrodni i wyjaśniał, iż do zamachu został zmuszony szantażem.

"Mózg" całej operacji został aresztowany dopiero kilkanaście lat później, w 2007 r. Okazał się nim Mieczysław M. Był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców. Na zlecenie organizował zamachy bombowe, prowadził handel ludźmi i narkotykami. Przed organami ścigania ukrywał się w różnych krajach, aż w końcu został namierzony niedaleko Bielska-Białej, w domu byłej żony.

W 2009 r. Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej ogłosił wyrok 25 lat pozbawienia wolności dla Mieczysława M. i utratę praw publicznych na 7 lat. Rok później, po apelacji wyrok został złagodzony przez sąd w Katowicach. Mieczysław M. dostał 15 lat, m.in. ze względu na stan zdrowia.

Przeczytaj źródło