Marta Łabęcka wraca w rockandrollowym stylu. „Ptaki, które śpiewają nocą” to dopiero początek!

1 tydzień temu 9

Opowieść o tym, że nie zawsze musisz mieć plan na przyszłość, a największe błędy czasami piszą najciekawsze historie

Savannah nie planowała rujnować sobie życia. Ucieczka w dniu ślubu, by ruszyć w podróż po kraju starym różowym kamperem siostry, była błędem z rodzaju tych, których zwykle za wszelką cenę się wystrzega. Do czasu. Zostawiwszy za sobą to, co znane i bezpieczne, dziewczyna zdaje sobie sprawę, że nie ma odwrotu, a jedyna droga, jaką może podążyć, prowadzi naprzód i jest pełna niespodzianek. Takich jak Austin Hale.

Austin ponad wszystko kocha podejmować złe decyzje i opowiadać dobre historie. Uwielbia głośną muzykę, nie boi się mówić co myśli i nigdy niczego nie planuje – jest chodzącym przeciwieństwem Savannah. Jednak gdy chłopak dołącza do niej w podróży, Savannah zaczyna dostrzegać, że życie nie składa się wyłącznie z planów i rozsądnych wyborów. A Austin okazuje się być nie tylko ucieleśnieniem tego, czego ona się boi, ale może stać się wszystkim, czego potrzebuje.

Bo nie wszystkie ptaki śpiewają za dnia

Marta Łabęcka - wydawanie książek nigdy nie było w jej planach. Nie było w nich nawet pisania, bo chociaż książki kocha od dziecka, nawet nie podejrzewała, że potrafiłaby sama jakąś napisać. Teraz to pasja, bez której nie wyobraża sobie życia, i jedna z nielicznych, która nie padła ofiarą jej słomianego zapału. Inspirację znajduje wszędzie, ale jej głównym źródłem zawsze będzie dla niej muzyka.

Szczęśliwej drogi już czas?

Tym razem autorka serwuje swoim czytelnikom prawdziwie rockandrollowych bohaterów. Austin Hale to gitarzysta, który jakiś czas temu został wyrzucony z zespołu rockowego. Savannah ucieka w dniu własnego ślubu, by ruszyć w nieznane różowym kamperem. Ich przypadkowe spotkanie staje się początkiem nie tylko szalonej podróży, ale też głębokiej zmiany, która dokonuje się w każdym z nich. Czy ta droga prowadzi do happy endu? Jedno jest pewne – przygoda znajduje swój finał w Las Vegas. Brzmi banalnie? Nic bardziej mylnego.

Powoli przestawało ją przerażać, jak wielki wpływ chłopak ma na jej nastrój. Zaakceptowała to, że równie łatwo doprowadza ją do wściekłości i łez, co do śmiechu i pełni szczęścia. Był jej źródłem spokoju, jej kotwicą i wiatrem w jej żaglach.

Pisarskie wyzwanie

Autorka przyznaje, że choć wcześniej nie czuła szczególnej fascynacji Stanami, po napisaniu tej historii kilka miejsc trafiło na jej podróżniczą listę marzeń. W przypadku „Ptaków, które śpiewają nocą” największym wyzwaniem było właśnie autentyczne zaplanowanie trasy bohaterów. Marta Łabęcka spędziła długie godziny na Google Maps i blogach podróżniczych, by jak najwierniej oddać klimat miejsc odwiedzanych przez Savannah i Austina.

Ścieżka dźwiękowa najlepszych wspomnień

Ważnym tłem tej opowieści jest muzyka. Od playlisty przygotowanej przez autorkę, przez liczne nawiązania do ulubionych piosenek bohaterów, aż po sam tytuł – dla Marty Łabęckiej, podobnie jak dla Austina, muzyka to „ścieżka dźwiękowa wspomnień”.

Lekkie klimaty, trudne tematy

Wbrew pozorom ta historia, choć utrzymana w lekkim klimacie powieści drogi, porusza również trudne tematy. Wśród nich jest oswajanie śmierci. Marta Łabęcka podkreśla, że nie ma jednego właściwego sposobu radzenia sobie ze stratą bliskich, i chciała, by ta myśl wybrzmiała w jej nowej książce. To również opowieść o tym, że w życiu można – a nawet trzeba – popełniać błędy.

Savannah za wiele rzeczy chciała mu w tym momencie podziękować, ale przede wszystkim czuła po prostu wdzięczność za to, że jest – nie odwrócił się od niej, mimo że było to łatwiejsze niż zmierzenie się z problemem. Został, bo tyle znaczyła dla niego ich relacja. Relacja, która zaczęła się od tymczasowej przyjaźni, a powoli, z każdym wymienionym uśmiechem, z każdą przebytą miłą i przeżytą historią, przeradzała się w coś zupełnie innego.

Co Marta Łabęcka mówi o książce „Ptaki, które śpiewają nocą”, procesie twórczym i wielkich zmianach w swoim życiu? Przeczytaj wywiad! Pisarka zdradziła w nim również, kiedy pojawi się kolejna część przygód bohaterów podróżujących różowym kamperem.

Małgorzata Bieniek: Twoje dotychczasowe książki miały anglojęzyczne tytuły. Co sprawiło, że tym razem zdecydowałaś się na język polski?

Marta Łabęcka: Chciałam spróbować czegoś nowego. Staram się przy każdej kolejnej książce stawiać sobie małe wyzwania, zrobić coś, czego nie robiłam przy poprzednich, i tym razem padło na tytuł. Nie było łatwo, anglojęzyczne tytuły wymyśla mi się o wiele łatwiej, ale jestem bardzo zadowolona z tego, że postawiłam na polską wersję.

Za to artyści, którzy pojawiają się na kartach książki, są anglojęzyczni. Z którym bohaterem jest Ci muzycznie bardziej po drodze?

Myślę, że jestem gdzieś pomiędzy. Kocham Taylor Swift i wielu innych popowych, spokojnych artystów czy nawet muzykę klasyczną, ale tak jak Austin, uwielbiam też mocne, rockowe kawałki, do których mogę się wydzierać, gdy jadę samochodem.

Skoro mowa o jeździe samochodem – jaki styl podróżowania jest Ci najbliższy: namiot i natura, swoboda kampera czy jednak wygoda hotelu?

Zdecydowanie hotel. Kompletnie nie nadaję się do podróżowania kamperem czy biwakowania. Podczas swoich wyjazdów stawiam przede wszystkim na wygodę.

Jednak jest coś, co Cię łączy z głównymi bohaterami.

Chyba mimo wszystko bliżej mi do Savannah. Chciałabym kiedyś mieć takie podejście do rzeczywistości, jakie ma Austin, ale nie lubię, gdy życie mnie zaskakuje. Jestem raczej typem osoby, która czerpie komfort z planowania i tworzenia list.

I – podobnie jak Savannah – nie cierpisz popełniać błędów.

Myślę, że to jest coś, czego powoli się uczę. Im jestem starsza, tym łatwiej przychodzi mi patrzenie na błędy, które kiedyś popełniłam, jako na nauczkę czy powód, dlaczego teraz jestem tu, gdzie jestem. Przede wszystkim dlatego napisałam tę historię. Chciałam pokazać, że błędy są w porządku, że nie da się ich uniknąć. Nie chcę brzmieć jak stary mędrzec, który poucza młodzież, ale być może ktoś wyciągnie z tej historii lekcję o tym, żeby być dla siebie bardziej wyrozumiałym, i przestanie nakładać na siebie presję, by podejmować wyłącznie dobre decyzje. Wiem, że mnie dorastałoby się o wiele łatwiej, gdybym wiedziała te rzeczy wcześniej.

Ale Austin rozumiał Savannah. A Savannah rozumiała Austina. W ich relacji nie było miejsca na ocenianie, jak radzą sobie z żałobą, ani wzajemne krytykowanie błędów, które popełnili. I może właśnie dlatego oboje czuli, że znają się tak dobrze. Może coś w nich, coś ukryte przed światem i bezpowrotnie złamane, rozpoznało siebie nawzajem.

Ważne decyzje, zmiany w życiu – w książce pojawia się nawet wątek wyboru sukni ślubnej. Czy od ostatniej powieści zaszły u Ciebie jakieś zmiany? Może na przykład przybyło kotów w Twoim domu?

Na szczęście stan zwierząt wciąż ten sam, do wyboru sukni ślubnej też mi raczej daleko, ale ten rok zdecydowanie był dla mnie czasem wielkich zmian i ważnych decyzji. Prywatnie – przeprowadziłam się do Warszawy, więc przeżyłam rozstanie z kotami i zmieniłam praktycznie całe swoje życie. A zawodowo… cóż, mogę powiedzieć tylko tyle, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to moich czytelników czeka duża niespodzianka.

Na koniec muszę zapytać o kontynuację „Ptaków…”. Kiedy czytelnicy mogą liczyć na ciąg dalszy?

Druga część pojawi się w przyszłym roku, chociaż pewnie nie za szybko, na razie bowiem skupiam się na nieco innym projekcie, tym, który wciąż jest owiany tajemnicą. A co do Savannah i Austina – to na pewno nie była ich ostatnia podróż.

Przez ułamek sekundy czuł się tak, jakby odnalazł coś, za czym gonił całe życie – żeby ktoś w końcu go dostrzegł. Savannah patrzyła na niego, jakby widziała chłopaka, którego ukrył pod żartami i niefrasobliwością. (…) I miał ochotę prosić ją, by patrzyła dalej, by dokopała się jeszcze głębiej, ale jednocześnie chciał zrobić coś głupiego, na przykład pocałować ją, żeby zepsuć tę chwilę i całą ich relację – tak, jak niszczył wszystko inne, co było dobre w jego życiu.

Powieść Marty Łabęckiej „Ptaki, które śpiewają nocą” ukaże się 29 października 2025 roku nakładem beYA – młodzieżowej odsłony Grupy Wydawniczej Helion.

Książkę kupisz tutaj.

Fragment książki:

Austin Hale ponad wszystko kochał w życiu dwie rzeczy – złe decyzje i dobre historie. A szczególnym upodobaniem darzył sytuacje, gdy te drugie wynikały z tych pierwszych. Sprawiało to, że był chodzącą katastrofą – ale za to najciekawszą w niemal każdym towarzystwie. Czasami nawet w całym stanie, w zależności od tego, gdzie akurat go poniósł jego ostatni błąd. Na przykład obecnie – czyli od jakichś trzech, może czterech dni, bo odrobinę stracił rachubę czasu – przebywał w Pringle w Dakocie Południowej. Austinowi wystarczyła sama nazwa miejscowości, by uznać, że tutaj również nie znajdzie nikogo ani niczego bardziej interesującego od siebie. Po części właśnie dlatego postanowił zostać na dłużej – poczucie, że jest największą lokalną atrakcją, zawsze podnosiło go na duchu, a desperacko potrzebował pocieszenia. Jego przekonanie zamieniło się w pewność, gdy się dowiedział, że najciekawszą rzeczą w tej dziurze liczącej trochę ponad stu mieszkańców jest góra starych, zardzewiałych rowerów, którą ktoś w przypływie twórczej weny, upojenia alkoholowego bądź w ramach żartu nazwał rzeźbą. I może był nieobiektywny, ale uważał, że wygrał w cuglach ten konkurs istniejący wyłącznie w jego głowie. To nieco narcystyczne przekonanie wynikało nie tylko z jego zbyt wysokiego mniemania o sobie, ale również z reakcji każdej osoby w Pringle, której opowiedział historię, jak znalazł się w tej zapomnianej przez świat mieścinie. Prawie każdej osoby. Bo był jeden człowiek, na którym absolutnie nie robiło wrażenia, że Austin przebył połowę drogi z Kalifornii do Dakoty Południowej wraz z trupą cyrkową, zanim w końcu jej członkowie porzucili go na stacji benzynowej, bo zorientowali się, że wcale nie jest znakomitym pirofagiem, umiejącym żonglować kulami ognia.

– Hej, Rey – zagaił starego barmana, będącego właścicielem zarówno baru, jak i połączonego z nim motelu, w którym Austin spędził ostatnich parę nocy. – Zapłacę ci podwójnie za następną kolejkę, jeśli zmienisz stację radiową. Mężczyzna, który wyglądał na dokładnie tak zgorzkniałego i burkliwego, jak był w rzeczywistości, spojrzał na niego przez ramię, wzruszył ramionami i powiedział: – To jedyna stacja, jaka tu odbiera. A potem, jak można się było spodziewać, ponieważ był zgorzkniały i burkliwy, podszedł do odbiornika i zwiększył głośność. Wyludniony bar wypełniły dźwięki dobrze znanej Austinowi rockowej ballady.


„I want to tattoo your breath on my skin
I want your whisper to be my favorite sin
Baby, I need to feel you like a summer rain and scream
Forever mine, only mine…”

– Wielkie dzięki, Rey! – rzucił Austin, przekrzykując muzykę. Starzec jedynie skinął głową, jakby chciał powiedzieć „do usług” bez konieczności użycia słów. Jak Austin zdążył się przekonać, Rey odzywał się wyłącznie wtedy, kiedy nie znał gestu, który mógłby zastąpić słowa. Przeklinając w myślach właściciela baru, uniósł do ust szklankę z alkoholem. Liczył, że palenie taniego, paskudnego w smaku trunku stłumi nieprzyjemne emocje, które ogarniały go za każdym razem, gdy słyszał tę konkretną piosenkę. To dopiero była historia. Nie mógł się doczekać, aż pozbędzie się tego cholernego kłucia w sercu i będzie mógł bez przeszkód opowiadać, jak to został wyrzucony z zespołu, którego piosenka stała się hitem absolutnie wszędzie. To był numer z rodzaju tych, dzięki którym ich wykonawcy mają swoje pięć minut. Pięć minut, o które walczy każdy w muzycznym biznesie i które – dobrze wykorzystane – otwierają drzwi do kariery, o jakiej marzy wielu. Austin na pewno. Jednak to nie jego gitara grała w tle, gdy wokalista śpiewał o niemal obsesyjnym uwielbieniu dla swojej ukochanej. Dźwięki jego instrumentu zostały zamienione na grę innego gitarzysty, mimo że mieli już nagraną piosenkę w wersji z Austinem. Niewątpliwie była to decyzja Dave’a – wokalisty zespołu. Uznał on zapewne, że skoro ukochana, na której cześć powstała piosenka, zdradziła go z gitarzystą, w wyniku czego stracił i członka zespołu, i dziewczynę, to przynajmniej dopilnuje, żeby Austin nie zarobił na ich wspólnym hicie ani centa. Co prawda, gdyby Hale się uparł, i tak mógłby się ubiegać o należne mu pieniądze, bo współtworzył muzykę do piosenki, która teraz praktycznie wyskakiwała ludziom z lodówki, ale postanowił odpuścić. Albo raczej wolał nie ryzykować pokazywania się byłemu przyjacielowi na oczy, bo po tym, jak skończyła się ich ostatnia rozmowa, bał się, że przy kolejnej mógłby stracić coś więcej niż miejsce w zespole. Austin może i był dupkiem, skoro wbił nóż w plecy kumplowi, ale przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę. Zasłużył na wyrzucenie z zespołu i wymazanie jego wkładu w sukces, jaki odnosił obecnie The Moonburn. Takie jest ryzyko podejmowania złych decyzji – nie z każdej wynika dobra historia. Dlatego właśnie spędzał wczesne popołudnie na zapijaniu smutków w barze pośrodku niczego. – Możesz nalać mi jeszcze jedną kolejkę? – zagadnął Reya, gdy ten odwrócił się przodem do niego, by wyjrzeć przez okno za jego plecami na parking, gdzie coś najwyraźniej przykuło jego uwagę. – Rey? – Pokiwał mężczyźnie przed twarzą swoją pustą szklanką. – Wiesz co? Sam sobie naleję, po prostu dodaj to do mojego rachunku – oznajmił zniecierpliwiony i odrobinę ciekawy, jak Rey na to zareaguje. Ten był jednak zbyt zajęty obserwowaniem czegoś, co działo się na zewnątrz, by zwrócić na niego uwagę, nawet gdy Austin przechylił się przez bar i sięgnął po butelkę rumu. – Co, do jasnej cholery… – mruknął do siebie Rey tonem pełnym niedowierzania. Austin nie podzielał jego zainteresowania, był skupiony na tym, by jak najszybciej się upić. Tego popołudnia miał do wykonania jedną misję i nawet atak kosmitów nie byłby w stanie go od niej odciągnąć. Dlatego, dopiero gdy jego szklanka znowu była pełna, odwrócił się, by sprawdzić, co wywołało tę niezwyczajną reakcję człowieka, na którym – jak sądził – absolutnie nic nie robiło wrażenia. Powód osłupienia Reya wszedł do środka przy akompaniamencie starego dzwonka nad drzwiami, akurat, gdy Austin uniósł szkło do ust, by upić łyk rumu. I prawie wypluł alkohol na brudną drewnianą podłogę, kiedy dostrzegł dziewczynę w sukni ślubnej idącą w ich kierunku…

Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem beYA. 

Przeczytaj źródło