"Mogłeś kogoś zabić". Zapytał: "No i co z tego?"
"Zwolnij, masz przed sobą życie" – ruszamy z nową akcją społeczną redakcji naTemat! Mamy dość tragedii na drogach. To nasz apel o bezpieczeństwo, skierowany do każdego uczestnika ruchu. Od 27 października zobaczycie nasze hasło na ekranach dróg krajowych i autostrad w całej Polsce. Przez cały tydzień na łamach naTemat będziemy publikować poruszające reportaże i analizy, które pokazują, jak poważny jest problem, ale też dają nadzieję na zmianę. Bądźcie z nami.
Przez godzinę wycinają ciało ofiary z wraku. Strefa zgniotu sięga bagażnika. Karoseria jak zdeptana puszka. Siedemnasta godzina dyżuru. Zaczyna świtać, kiedy policjanci przeczesują las. Szukają części pojazdu. – Kiedy pracowałem w drogówce, najczęstszym tłumaczeniem kierowcy było: "Spieszę się" – mówi Adam.
Do żony, do mamy, do córki, do psa. Są kierowcy, którzy pędzą na złamanie karku, ignorują znaki drogowe, robią bezsensowne manewry.
Wjeżdżają prosto pod pociąg. Jakby mieli siedem żyć. Wierzą, że zdążą.
Jak się nie uda, to trzeba będzie powiadomić rodzinę. Zebrać porozrywane tkanki z szyn, jelita, kępki włosów, fragmenty czaszki. Opisać wszystko w dokumentacji. Zanim zjawią się technicy kryminalistyki i dochodzeniowcy, policjanci z drogówki będą na to patrzeć.
– Uodpornić się? Nigdy. Trzeba by być psychopatą – Adam prostuje się w fotelu, jakby chciał podkreślić wagę słów. Przez osiem lat pracował w drogówce.
Robert, który w drogówce robi ponad 15 lat, oburza się: – Nie może być tak, że w piękną słoneczną niedzielę idziesz z rodziną na spacer i auto wszystkich zdejmuje z chodnika. Nie zgadzam się na to.
STOP to czyjeś życie
Jest pierwsza połowa lipca 2025 roku. Duszne, parne południe. Wyruszamy spod Komisariatu Policji w Dobrym Mieście nad Łyną. Mówią o niej: perła Warmii.
Wojtek i Wiktor, lokalni policjanci, zgadzają się, żebyśmy przyglądali się ich pracy. Dopiero później Adam i Robert wyrosną z historiami, które najlepiej gdyby w ogóle się nie wydarzyły.
Chcemy zobaczyć z bliska, jak wygląda praca drogówki. Patrol miał być na motocyklach, ale pogoda płata figle: raz słońce, raz ulewa. Kiedy wyjeżdżamy, znów pada. Koła przecinają kałuże. Ledwie widać asfalt.
– Najgorzej jest przy wypadkach śmiertelnych – mówi nam Wiktor, wysoki, postawny policjant, kiedy wysiadamy w malowniczych Kurkach.
Przestaje padać. Słońce nagle wybucha zza chmur. – Zginie kierowca – wiadomo, szkoda człowieka – Wiktor mruży oczy. – Ale czasem przychodzi też ulga: dobrze, że tylko on. Że nikogo nie zabrał ze sobą – dodaje.
Wiktor: sześć lat w drogówce. Gdy opowiada o pracy, widać, że nie trafił tu przypadkiem.
Jego partner z patrolu, Wojtek, wyciąga ręczny miernik prędkości i celuje w nadjeżdżający samochód. Kierowca przekracza dozwoloną prędkość o 12 km/h. Wojtek daje sygnał. Auto posłusznie zjeżdża na bok.
– Zagapiłem się– przyznaje mężczyzna w średnim wieku. I kaja się: – Pierwszy raz mi się to zdarzyło, naprawdę! Bardzo przepraszam.
Jedzie sam. Wojtek i Wiktor wrzucają jego dane do systemu. Czyste konto, żadnych przewinień. Pouczają, życzą miłego dnia i szerokiej drogi.
– Takie sytuacje zdarzają się rzadko, żeby ktoś wyraził skruchę – komentuje Wiktor.
Przynajmniej raz w miesiącu zeznaje w sądzie. A to ktoś nie przyjmuje mandatu, a to nie zgadza się z winą czy kwestionuje zasadność kary. Wykłóca się.

Wiktor i Wojtek (imiona zmienione) pouczają kierowcę. / Fot. Maciej Stanik
Leniwy dyżur. Kierowcy jeżdżą dziś przepisowo. Ale Wiktor nie chwali dnia przed zachodem słońca. Pamięta służbę, która zapowiadała się spokojnie, a skończyło się na trzech trupach na ekspresówce.
Przenosimy się do Kwiecewa. Na niebie kłębią się ciężkie, granatowe chmury. Nadchodzi burza. Wojtek i Wiktor parkują radiowóz za remizą OSP.
– Czy deszcz, czy śnieżyca, pracuje się bez przerwy – rzuca Wiktor. – Jeśli muszę na przykład kierować ruchem, to stoję i kieruję. Przecież nie schowam się do radiowozu, bo wtedy ludzie się pozabijają. Chociaż niektórzy myślą pewnie, że policjant to nie je, nie pije i nie korzysta z toalety.
Nie trzeba długo czekać, by ktoś złamał przepisy. Kierująca osobówką pędzi 89 km/h przy ograniczeniu do 50. Kiedy patrol ją zatrzymuje, opuszcza szybę i uśmiecha się przyjaźnie. W samochodzie troje dorosłych pasażerów.
– Zatrzymaliśmy panią, bo przekroczyła pani dozwoloną prędkość – informuje spokojnie Wojtek.
– Wiedzą panowie, był ślub, to człowiek rozkojarzony – odpowiada kokieteryjnie.
Tłumaczenie nie przekonuje funkcjonariuszy. 800 zł mandatu. Kobieta niechętnie go przyjmuje.

Fot. Maciej Stanik
Wiktor przyznaje, że zdarzało mu się wypisywać mandaty na nawet 5 tysięcy złotych. Niektóre przypadki nie pozostawiały pola do pobłażliwości.
– Jacy są polscy kierowcy? – pytam.
– Zbyt pewni swoich umiejętności. Mają zbyt wysokie ego w trakcie prowadzenia samochodu. I przede wszystkim brakuje im odpowiedzialności – nie tylko za siebie, ale również za innych uczestników ruchu – wylicza Wiktor.
policjant z Komisariatu Policji w Dobrym Mieście
Wielu kierowców przecenia swoje umiejętności, sądząc, że potrafią prowadzić pojazd w każdych warunkach i z dowolną prędkością. Uważają się za najlepszych na drodze, a pozostali uczestnicy ruchu – ich zdaniem – powinni to im się podporządkować. Taka postawa często prowadzi do niebezpiecznych zachowań, takich jak ignorowanie przepisów czy znaków drogowych.
Często słyszy tłumaczenia w stylu: "Znam tę drogę na pamięć, wiem, kto i skąd może nadjechać".
– Tyle że tego nie da się przewidzieć. Znak STOP to nie formalność – to często kwestia czyjegoś życia. Zlekceważenie go, zwłaszcza na skrzyżowaniu, może skończyć się tragicznie. Jeśli dojdzie do zderzenia z motocyklistą, jego szanse na przeżycie są znikome – podkreśla.
Wojtek jest mniej wylewny. Woli zajmować się pomiarem prędkości.

Fot. Maciej Stanik
Wiktor za to sypie historiami jak z rękawa. Widział już bardzo wiele:
Dziecko siedzące obok pustego fotelika. Kierowcę ciężarówki, który prowadzi i ogląda film. Auta bez tablic rejestracyjnych. Auta z pourywanymi lusterkami i bez zderzaków.
– Są kierowcy, którzy jeżdżą samochodem, w którym chłodnica wystaje na zewnątrz, w których brakuje szyb albo są stłuczone. Zwykle mówią: "Nie miałem czasu tego naprawić". A ja wcześniej ten samochód już kilka razy kontrolowałem, dawałem szansę, ostrzegałem. Ale nic z tym nie zrobił – rozkłada ręce Wiktor.

Fot. Maciej Stanik
Zatrzymują następny samochód. Jedzie 85 km/h. Za kierownicą kobieta, obok kilkuletnia córka. Tłumaczy, że się zamyśliła.
Okazuje się, że auto nie ma ważnego badania technicznego. Kierująca jest wyraźnie zaskoczona. Ma przecież nowy samochód. Policjanci tłumaczą, że obowiązkowy przegląd producenta wygasa po trzech latach, a dalsze badania trzeba wykonywać regularnie.
Zatrzymują elektronicznie dowód rejestracyjny i kierują właścicielkę na badanie techniczne.
To nie Smarzowski
Adama poznam kilka dni później. Siedem w ogniwie wypadkowym. Ale ostatnio walczy z przestępczością przeciwko mieniu: kradzieże, oszustwa, zniszczenia. Spotykamy się w Komendzie Miejskiej Policji w Olsztynie.
Nie ma mowy o zdjęciach. Adam ma za to do opowiedzenia mnóstwo historii. Na przykład tę o kobiecie w dziewiątym miesiącu ciąży. Pędziła przez Olsztyn ponad 100 km/h. Jakby miasto należało do niej.
– Już wtedy obowiązywały przepisy, które przewidują zatrzymanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy odebrać uprawnienia – Adam zamyśla się na chwilę.
Stuka długopisem o blat biurka. Szczupły, łagodne rysy twarzy. Ubrany po cywilnemu.
I mówi dalej: – Tłumaczyła, że źle się czuła. Tylko że jeśli ktoś naprawdę źle się czuje, nie jedzie przez miasto dwa razy szybciej, niż pozwala na to prawo. Najczęstsza wymówka, jaką słyszałem?: "Nie wiedziałem", "Nie widziałem znaku". Ale numer jeden to jednak: "spieszę się".
Zatrzymani kierowcy walczą do końca. Robią wszystko, by uniknąć kary. Najpierw liczą na wyrozumiałość, że policjant pokiwa ze współczuciem głową, może się zlituje.
Zdarzają się łzy i błagania. Kokieteria. Czasem nawet próby flirtu.
Potem wektor się odwraca: manipulacje, wymuszanie, szantaż. Policjant z drogówki nagle staje się wrogiem. Człowiekiem bez serca, przez którego "to wszystko się dzieje". Kimś, kto "stoi i czepia się biednych ludzi".
Słyszą: "Zajmijcie się prawdziwymi przestępcami", "Jak wy możecie?", "Kim wy w ogóle jesteście?".
– Kierowca zawodowy, który prowadził po alkoholu, jęczał mi kiedyś: "Mam rodzinę, dzieci, przez pana stracę robotę". Mógł o tym pomyśleć, zanim usiadł za kółko. Zresztą, alkomat można dziś kupić za dwieście, trzysta złotych. Tłumaczenia kierowców bywają zaskakująco płytkie. Często bazują na prostych, pierwotnych emocjach – opowiada.
Adam pamięta też tych, którzy powoływali się na znajomości. Rzucali nazwiskami z lokalnych gazet, wygrażali, że "oni wiedzą, do kogo zadzwonić".
– Cóż, zawsze im tych znajomości gratulowałem – uśmiecha się.
Ani koneksje, ani płacze nie robiły na nim wrażenia. – To nie "Drogówka" Smarzowskiego, w której pijany poseł dzwoni do komendanta, a ten każe policjantom puścić go wolno. U nas takich historii nie było. Łapówkarskich też nie. Choć kierowcy oczywiście próbowali nas przekupić. Jeden z nich chciał mi wręczyć 3 tys. złotych. Usłyszał zarzuty – mówi.
I dzieli się kolejnym wspomnieniem ze służby w drogówce:
policjant KMP w Olsztynie
Kiedyś obywatele ujęli pijanego kierowcę, który rozbijał się po mieście. Zabraliśmy go na komendę. W pewnym momencie mówię mu: "Przecież mogłeś kogoś zabić". Wzruszył ramionami: "No to co z tego?". To była jedna z najbardziej bezmyślnych i porażających odpowiedzi, jaką usłyszałem w swojej pracy.
Ale nie wszyscy są cyniczni. Bywa, że kierowcy są zwyczajnie zestresowani, zagubieni, przerażeni.
– Pamiętam kobietę, która wjechała w sygnalizator na skrzyżowaniu. Stała zapłakana. Podchodzę i pytam: "Jak to się stało?". A ona tylko patrzy na mnie i mówi: "Ja sama nie wiem". Albo postawnego mężczyznę, który wysiadając z auta, nie wytrzymał i załatwił się w ubraniu przy nas.
Z Robertem umawiamy się w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Olsztynie – nowoczesnym, białym budynku sąsiadującym z ceglaną siedzibą Komendy Miejskiej. Służba w drogówce go nie znudziła, choć teraz zajmuje się głównie profilaktyką ruchu drogowego.
Energiczny, rozmowny, wesoły. Wita nas w mundurze, zaprasza do pokoju i parzy kawę.

Robert pracuje w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Olsztynie. Fot. Maciej Stanik
– Chcecie wiedzieć co jest niebezpieczne podczas jazdy? Kłótnie! – zaczyna Robert. – Pamiętam parę jadącą na wesele z noclegiem. Prowadził mąż. W trakcie jazdy pokłócili się, bo okazało się, że nie zapakował żonie biżuterii. Wkurzony powiedział: "To w takim razie zawracam". I tak zrobił. Nie spojrzał, co było za nim….Samochody porozbijane. Cud, że nikt nie zginął.
Tłumaczy, że w kierowca wpadł w tunelowe myślenie: skupił się na jednym problemie, zignorował wszystko dookoła, stracił czujność, przestał obserwować drogę, nie reagował na to, co się dzieje.
Robert zauważa też, że do wielu groźnych wypadków dochodzi tuż przed domem.
– Jakby organizm odpuszczał. Człowiek myśli, że już dojechał, że jest bezpieczny. A jednak nie… – popija kawę.
Gonił go szatan
Adam i jego kolega z patrolu czekają na prokuratora. Ciało przykryte workiem i zasłonięte policyjnym parawanem. Wiatr jest tak silny, że muszą obłożyć worek obciążnikami. Nagle pojawia się jakaś kobieta, mówi policjantom, że szuka córki. Była tu gdzieś w okolicy, coś załatwiała.
Patrzą na siebie porozumiewawczo. Już wiedzą, że to matka ofiary.
Zapraszają ją do radiowozu. Muszą delikatnie i z wyczuciem przekazać najtragiczniejszą wiadomość w jej życiu.
– I wtedy, niestety, wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał – wspomina Adam.
Wiatr zerwał worek i odsłonił nogi dziewczyny. – Widać było buty, fragment ubrania. Radiowóz stał akurat tak, że kobieta to wszystko zobaczyła. Rozpoznała córkę. Wybiegła, rzuciła się w stronę ciała. Trzeba ją było zatrzymać. Wpadła w potężną histerię. Wezwaliśmy lekarza. Dostała środki uspokajające.
Adam widział w pracy niemal wszystko. Ale nigdy się nie przyzwyczaił.
policjant z KMP w Olsztynie
Najbardziej obciążające psychicznie były sytuacje wywołujące silne emocje, zwłaszcza przy wypadkach ze skutkiem śmiertelnym. Na miejsce przyjeżdżała rodzina ofiary. Bliscy często byli w szoku, zachowywali się nieobliczalnie – wpadali w histerię, krzyczeli, próbując dostać się do ciała bliskiej osoby. Zawsze, tak po ludzku, rozumiałem ich rozpacz. Jednak nigdy nie mogłem ich wpuścić. Musiałem zachować profesjonalizm.
Podkreśla, że ułożenie ciała jest kluczowe. Zanim zwłoki trafią na sekcję, policjanci dokumentują ich położenie i działają zgodnie z procedurami: zabezpieczają miejsce, przeprowadzają oględziny z prokuratorem i technikiem kryminalistyki.
Nie tylko emocje policjantów nie są ze stali. Oni sami też nie. Przy poważnych zdarzeniach drogowych ich dyżury przeciągają się w nieskończoność. Najdłuższy dyżur Adama trwał 17 godzin.
Warunki pogodowe bywają równie brutalne. Było -15 stopni, kiedy pracował przy wypadku, w którym zginęły trzy osoby. Siedem godzin na mrozie. W długopisie zamarzł tusz. Nie było nawet jak sporządzić dokumentacji.
A kiedyś ślady po wypadku prostu…spłynęły.
– Nagle lunęło. W ciągu kilku minut po jezdni zaczął płynąć potężny strumień – wspomina. – Dosłownie jak mała rzeka. Wszystkie ślady z miejsca zdarzenia zostały zmyte z asfaltu.
Próbowali działać i dokumentować, ale nad ich głowami błyskały pioruny. Było niebezpiecznie, więc schronili się w radiowozie. Gdy wrócili kilkanaście minut później, nie zostało nic.

Fot. Maciej Stanik
Adam dobrze wie, że największym zagrożeniem dla policjanta drogówki są pościgi - zwłaszcza te prowadzone w zatłoczonym mieście. Jedna z takich akcji do dziś wywołuje dreszcze.
To było siedem lat temu. Na numer alarmowy zdążyła jeszcze zadzwonić kobieta w zaawansowanej ciąży. Jej mąż porwał całą rodzinę. Uroił sobie, że ściga go szatan. Pędził z bliskimi na Hel, gdzie znajduje się wiele terenów i obiektów wojskowych. Wierzył, że tam będą bezpieczni. Chciał ich ratować.
Adam wraz z patrolem natychmiast ruszyli w pościg. Jechali przed dwa powiaty. W samochodzie – oprócz kierowcy – było troje małych dzieci. Pędził nawet 200 km/h. Było ciemno i mokro.
- Jechał środkiem drogi, ocierał się niemal o drzewa. Musieliśmy myśleć o wszystkich: o sobie, kolegach, rodzinie w aucie i o innych uczestnikach ruchu. Nie mogliśmy użyć siły – żadnego taranowania ani blokad. To by groziło tragedią – mówi.
Policjanci celowo skierowali go w stronę miasta, zmuszając się do manewrów pod prąd, nawet na rondach. W końcu mężczyzna wjechał w ślepy zaułek.
– Wyciągnęliśmy go z auta z bronią w ręku. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale stres był niewyobrażalny – dodaje.
Mężczyzna usłyszał zarzuty dotyczące niezatrzymania się do policyjnej kontroli, mimo wyraźnych sygnałów świetlnych i dźwiękowych oraz znieważenia funkcjonariuszy i personelu medycznego szpitala, do którego trafił po zatrzymaniu.
Biegły psychiatra uznał, że w chwili czynu był niepoczytalny.
Zjadłem tylko Pawełka
W 2024 roku w Polsce odnotowano blisko 100 tysięcy przypadków kierowania pojazdem po spożyciu alkoholu. Rekordzista Adama miał 3,5 promila w wydychanym powietrzu, Roberta: 2,5.
"Ja tylko dwa piwa, i to wieczorem!";
"Byłem na rybach i piłem tylko piwo bezalkoholowe – to niemożliwe, żeby coś wykazało";
"To urządzenie na pewno przekłamuje";
"To płyn od spryskiwaczy tak pachnie".
– Kiedyś pewien kierowca tłumaczył, że robi sobie zdrowotną nalewkę – wspomina Robert. – Mówił, że stosuje ją od lat, że pomaga mu na jakieś schorzenia. Niestety, prawo jest jednoznaczne: jeżeli dany środek – nawet "leczniczy" – wpływa na zdolność prowadzenia pojazdu, to nie wolno po nim wsiadać za kierownicę. A wyrok? Oczywiście skazujący.
Wszyscy policjanci, z którymi rozmawiamy podkreślają, że starają się prowadzić interwencje spokojnie i rzeczowo. Tłumaczą kierowcy, na czym polegało wykroczenie, jakie niesie ryzyko i jakie będą konsekwencje. Informują o prawie do odmowy mandatu. Zależy im, by wszystko było przejrzyste i bez zbędnych emocji.
Ale w przypadku nietrzeźwych kierowców taki scenariusz rzadko jest możliwy. Osoba z promilami we krwi zwykle nie rozumie poleceń. Takie interwencje są znacznie trudniejsze.
Wiktor wspomina, że pijani kierowcy często próbują uciekać – wyskakują z auta jak z procy.
– Jeden próbował uciec… ciągnikiem rolniczym. Wjechał nim do lasu, potem porzucił pojazd i zaczął uciekać pieszo między drzewami. Kiedy próbowaliśmy go zatrzymać, stawiał opór. W takich sytuacjach musimy użyć środków przymusu bezpośredniego: obezwładnić, założyć kajdanki, uniemożliwić dalszą ucieczkę – tłumaczy.
Marzy o zaostrzeniu kar dla nietrzeźwych kierowców. Nawet widmo konfiskaty auta nie powstrzymuje wielu z nich przed jazdą po alkoholu.
Uwaga, suszenie za zakrętem
Kiedy towarzyszyliśmy policjantom w pracy, ich radiowóz szybko pojawił się na mapach w aplikacjach dla kierowców, którzy zaczęli się ostrzegać.
"Misiaki suszą", "rozgrzewają się", "stoją za zakrętem" albo "strzelają".
Pytam Adama, co sądzi o aplikacjach ostrzegających przed kontrolami drogowymi.
– Z jednej strony mają działanie prewencyjne: kierowcy zwalniają i pilnują się. I bardzo dobrze. Ale z drugiej – korzystają z nich też ci, którzy w ogóle nie powinni prowadzić: po alkoholu, bez uprawnień. Widzą patrol i zwyczajnie go omijają – mówi.
– Największy problem to nie ci, którzy na chwilę zwolnią, tylko ci, którzy mają coś poważniejszego do ukrycia. W długie weekendy czy podczas akcji "Trzeźwość" taka aplikacja potrafi skutecznie pokrzyżować nam plany
I dodaje: – Żeby zgłosić patrol albo sprawdzić lokalizację, trzeba spojrzeć w telefon. A to już samo w sobie jest wykroczeniem.
Wiktora irytuje coś innego – drogowy owczy pęd. To, że kierowcy bezrefleksyjnie naśladują innych.
– Myślą: skoro ten przede mną jedzie szybciej, to czemu ja mam się wlec? Skoro on przejechał przez STOP bez zatrzymania, to po co ja mam hamować? – mówi.
Jego zdaniem w ten sposób tworzy się niebezpieczny łańcuch. Jeden łamie przepisy, kolejni idą w jego ślady.
– Kierowcy nawzajem się "nakręcają", podbijają sobie brawurę – dodaje. – I mamy efekt domina: coraz więcej wykroczeń, coraz mniej szacunku dla zasad ruchu.
Misiaki, bagiety, ped... jeb…
Żaden z bohaterów tej historii nie zgodził się na ujawnienie prawdziwego imienia. W erze mediów społecznościowych wystarczy chwila, by ich zidentyfikować i zemścić się za odebranie prawa jazdy – i oni doskonale o tym wiedzą. Wiedzą też, że jako funkcjonariusze drogówki należą do tych najmniej lubianych wśród policjantów.
– Słyszała pani o tym, jak na Śląsku podpalili dom policjantowi? – pyta Wiktor. – Zdarzało się, że po kontroli ktoś odjeżdżał z piskiem opon, a chwilę później, już z oddali, krzyczał w moją stronę: "ped** jeb***". Ktoś złamie przepisy, a obelgi lecą w nas. A jeśli trafia do aresztu, to słyszę: "Załatwię cię". Kto by się nie bał?
Adam był już k***ą, łysym ch***m. Misiaki, bagiety i biała czapka – ludzka krzywda to niemal pieszczotliwe nazwy. Mówi, że każdą obelgę był w stanie znieść, bo to część jego pracy.
– Ale nigdy nie pozwoliłem, by dotknęło to moich bliskich. Słyszałem groźby: "Zgwałcę twoją żonę, porwę twoje dziecko, znajdę cię i zniszczę". Każdą z nich traktowałem bardzo poważnie. I każda skończyła się sądem.
I ciągnie dalej: – Jesteśmy często postrzegani jako ci źli. Bo to my wręczamy mandaty, zatrzymujemy prawo jazdy, czasem kierujemy sprawy do sądu. Ale to nie my wymyślamy przepisy. My je po prostu egzekwujemy.
Wyjaśnia, że to nie policjant decyduje, czy ograniczenie do 20 km/h na nowym progu w Olsztynie ma sens, czy nie.
– Nie jesteśmy od tego, żeby zastanawiać się, czy ktoś dobrze ustawił znak. Jeśli jest znak, to obowiązuje. My mamy dopilnować, żeby kierowca jechał zgodnie z przepisami. I tyle.

Fot. Maciej Stanik
Żart i dobry humor mogą pomóc w pracy. Robert opracował sobie taką strategię: zawsze do kierowcy z uśmiechem i po koleżeńsku.
Kilka lat temu podczas nocnej służby zatrzymał do kontroli młodego kierowcę w BMW. Chłopak od razu wydał się sympatyczny. Dokumenty miał w porządku. Prawo jazdy ledwie od roku.
– Co pan dziś jeszcze planuje? Gdzie pan się wybiera? – zapytał z uśmiechem bardziej dla podtrzymania rozmowy niż z obowiązku.
– Odwiozę tylko kolegów i wracam do domu – odpowiedział chłopak.
– Trzymam za słowo – rzucił Robert i oddał młodemu kierowcy dokumenty.
Minęło zaledwie pięć minut od kontroli, gdy przyszło zgłoszenie: wypadek na świeżo otwartej ulicy Obiegowej. Radiowóz natychmiast ruszył na miejsce.
Robert nie krył zaskoczenia, kiedy zobaczył chłopaka z BMW. Drogowy nowicjusz wpadł w dziurę, nie znał jeszcze trasy, nie zdążył wyhamować. Ludzie zaczęli opowiadać, że był pijany. Ale Robert wiedział najlepiej, że młody kierowca był trzeźwy.
– Na szczęście nic mu się nie stało. Ale został pierwszym kierowcą, który rozbił samochód na nowej ulicy. Nawet lokalna gazeta o tym napisała – wspomina Robert.
Adam: – Jedno wiem na pewno: rozmowa naprawdę potrafi zdziałać cuda. To, że ktoś złamał przepisy, nie znaczy, że trzeba od razu okazywać traktować go z góry. Można spokojnie wyjaśnić, co zrobił źle i dlaczego to było niebezpieczne.
Bywało, że po zakończonej kontroli – mimo że skończyła się mandatem – kierowcy mówili mu "dziękuję".
– To dla mnie największy dowód na to, że prawo da się egzekwować bez użycia siły. Policjantowi, który zaczyna służbę w drogówce powiedziałbym, żeby był życiowy, rozmawiał po ludzku, a nie z pozycji siły czy władzy.
Adam, kiedy jeszcze pracował w drogówce, regularnie zatrzymywał jednego kierowcę – mężczyznę, który niemal nałogowo łamał przepisy.
– Miał charakterystyczne auto, wszyscy go kojarzyliśmy – wspomina. – Co jakiś czas trzeba było go "nagrodzić "mandatem.
Pewnego dnia Adam spotkał go zupełnie przypadkiem na plaży, już po służbie.
– Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, atmosfera zupełnie na luzie - opowiada.
Minęło trochę czasu i znów doszło do spotkania, tym razem już podczas służby. I znowu skończyło się mandatem.
Za późno
Robert mówi wprost: – Ludzie myślą, że my jesteśmy od karania. A my jesteśmy od zapewniania bezpieczeństwa. I od ratowania życia. Kiedyś motocyklista po wypadku zaczął się dusić – miał skrzep krwi w ustach. Gdybym mu go nie wyciągnął, udławiłby się. Dosłownie zadusiłby się własną krwią. Nie mogłem czekać na karetkę.

Robert / Fot. Maciej Stanik
Kierowcy czasem zachowują się na drodze wręcz irracjonalnie. Najdziwniejszy przypadek, jaki Adam pamięta, to moment, gdy w zwykłym osobowym samochodzie zauważył aż ośmiu pasażerów. Ci z tyłu leżeli na zakładkę, nie mając żadnego komfortu ani bezpieczeństwa.
Często spotykał się z niebezpiecznym zjawiskiem przewożenia dzieci bez fotelików, pasów czy jakiegokolwiek zabezpieczenia. Rodzice tłumaczyli się najczęściej, że "to tylko kilka ulic" i że "nic się nie stanie".
Pamięta też kobietę kierującą osobówką, która była tak pochłonięta rozmową przez telefon, że nie słyszała syreny policyjnej, nie widziała migających świateł radiowozu i nie reagowała na nic wokół.
– Zrównaliśmy się z nią – wspomina Adam. – Spojrzała na nas i… pomachała jak gdyby nigdy nic.
Robert wciąż nie potrafi pojąć, dlaczego niektórzy kierowcy nagle zjeżdżają z pasa. Świadkowie relacjonują: jechał spokojnie, bez szarżowania, aż nagle znalazł się na przeciwległym pasie. W ostatnich sprawach, które prowadzi, w raportach wciąż pojawia się to samo sformułowanie: "z nieustalonych przyczyn".
– Co zawodzi? Przemęczenie? Ktoś wraca po nocnej zmianie i mimo braku sił wsiada za kierownicę? – zastanawia się.
Wie, że w większości przypadków to ludzki błąd: chwila nieuwagi, rozkojarzenia, utrata koncentracji. Czasem brawura, częściej pośpiech – zwłaszcza latem, kiedy każda minuta się liczy, bo za chwilę odlatuje samolot.
Ale Robert wie również, że nie zawsze wina leży po stronie kierowcy. Czasem za tragedią stoją cisi zabójcy: cukrzyca, udar, niewykryte choroby serca. Kierowca często nie wie, że coś mu dolega. Naciska pedał gazu, rusza w trasę, aż nagle... ciało odmawia posłuszeństwa.
I wtedy bywa już za późno.
Pomysł na tę akcję narodził się na początku wakacji. Od idei do publikacji minęły trzy miesiące. W tym czasie na polskich drogach zginęło 507 osób, a 8335 zostało rannych.
Imiona wszystkich bohaterów na ich prośbę zostały zmienione
Aleksandra Tchórzewska
Maciej Stanik


1 tydzień temu
11





English (US) ·
Polish (PL) ·