Kreml sukcesywnie dąży do odstraszenia Stanów Zjednoczonych od pomysłu przekazania Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu Tomahawk. Nie jest wykluczone, że w trakcie rozmowy Donalda Trumpa i Władimira Putina udało się Rosjanom przynajmniej odroczyć transporty niszczycielskiej broni. Dlaczego Rosja ponownie wyznacza Zachodowi kolejną czerwoną linię i tak bardzo obawia się amerykańskich pocisków? I wreszcie, czy czwartkowa rozmowa Trump-Putin znowu nie przestawiła wajchy na korzyść Kremla?
- Po więcej aktualnych informacji zapraszamy na RMF24.pl
Rosja codziennie ostrzega, że przekazanie Ukrainie Tomahawków będzie mieć druzgocące konsekwencje dla relacji ze Stanami Zjednoczonymi. W środę i czwartek usłyszeliśmy te słowa ponownie.
Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow w wywiadzie dla rosyjskiego portalu biznesowego Kommiersant określił transport amerykańskich pocisków na Ukrainę jako "bardzo poważną eskalację" i stwierdził, że taki krok "spowodowałby kolosalne szkody" dla normalizacji stosunków amerykańsko-rosyjskich.
W czwartek w trakcie rozmowy telefonicznej Trump-Putin podobne oświadczenie miał wygłosić rosyjski przywódca, który - według doradcy Kremla Jurija Uszakowa - ostrzegł Trumpa przed zaszkodzeniem procesowi pokojowemu w Ukrainie. O krok dalej poszedł główny sojusznik Putina. Alaksandr Łukaszenka stwierdził, że Tomahawki w Ukrainie oznaczać będą eskalację do poziomu "wojny nuklearnej". Skąd ten pomysł?
Przywódca Białorusi ewidentnie zaczytuje się w Dmitriju Miedwiediewie, który był skłonny stwierdzić, że każde wystrzelenie przez Ukrainę pocisku Tomahawk jest równoznaczne z potencjalnym atakiem nuklearnym na Rosję, ponieważ nikt nie wie, czy dana rakieta nie będzie przenosiła akurat ładunku jądrowego. Twierdzenie to powielił później rzecznik Kremla, twierdząc, że Ukraina jest zdolna do produkcji tzw. brudnej bomby, której ładunek rzekomo miałby zostać umieszczony w amerykańskiej rakiecie.
Dla wszystkich, którzy mają odrobinę zrozumienia sprawy, jest jasne, że słowa wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Rosji nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Pociski Tomahawk zdolne do przenoszenia głowic jądrowych (wersja BGM-109A TLAM-N) zostały oficjalnie wycofane z uzbrojenia Stanów Zjednoczonych w 2013 roku.
Instytut Badań nad Wojną ocenia, że dostarczenie Kijowowi pocisków Tomahawk nie tylko nie spowoduje eskalacji wojny, ale będzie stanowić adekwatną, symetryczną odpowiedź na rosyjskie działania, polegające na wystrzeliwaniu w kierunku Ukrainy całego arsenału rakiet balistycznych i manewrujących, jak: Kh, Kalibr, Kindżał, Iskander, Oriesznik.
Pociski Tomahawk, o zasięgu do 2500 km, mogłyby radykalnie zwiększyć możliwości ukraińskiej armii w atakowaniu celów wojskowych i przemysłowych głęboko na terytorium Rosji. Kijów już teraz skutecznie wykorzystuje własne drony i rakiety, by osłabiać rosyjską machinę wojenną. Dostarczenie Tomahawków mogłoby przechylić szalę na korzyść Ukrainy, co budzi niepokój w Moskwie.
Peter Dickinson, autor analizy dla ośrodka Atlantic Council podkreśla, że Rosja wielokrotnie wyznaczała "czerwone linie", które później były przekraczane przez Zachód bez realnych konsekwencji. Przykłady to dostawy systemów Javelin, Patriot, F-16 czy Leopardów. Każdorazowo Moskwa groziła odwetem, ale w praktyce ograniczała się do retoryki. Ekspert ocenia, że groźby Putina mają głównie charakter psychologiczny i służą zastraszaniu zachodnich przywódców.
Debata wokół Tomahawków może okazać się punktem zwrotnym w największym konflikcie zbrojnym w Europie od czasów II wojny światowej. Od początku inwazji Putin skutecznie ograniczał wsparcie Zachodu dla Ukrainy, wykorzystując groźby eskalacji. Teraz Trump ma szansę pokazać, że nie ulegnie presji Kremla i jest gotów zwiększyć presję na Moskwę, by wymusić pokój.
Eksperci podkreślają, że Tomahawki mogą być zarówno realnym wsparciem militarnym, jak i narzędziem nacisku dyplomatycznego na Rosję. Przekazanie tej broni mogłoby zmusić Moskwę do poważniejszych rozmów pokojowych lub ustępstw.
W kontekście Tomahawków niekoniecznie najważniejsza jest jednak ich siła rażenia. Być może istotniejszy jest gest polityczny Waszyngtonu, który jednoznacznie pokazałby, że USA opowiadają się za ofiarą rosyjskiej inwazji, a nie przyjmuje postawy symetrysty, który "rozumie" argumenty oprawcy.
I w czwartek - czego można było się spodziewać - pojawił się problem.
"Kreml kontynuuje realizację swojej strategii komunikacyjnej, mającej na celu oddzielenie Stanów Zjednoczonych od Ukrainy i Europy, aby podważyć spójność NATO i wsparcie dla Ukrainy" - ocenia ISW, komentując strategię Moskwy wobec gróźb dostarczenia Kijowowi nowej broni.
Władimir Putin nie raz pokazywał, że jest w stanie "ułożyć sobie" Donalda Trumpa. Za każdym razem, gdy wydawało się, że już amerykański przywódca zaczyna pojmować grę Kremla, Rosja wyciągała królika z kapelusza. Tak działo się przed spotkaniem na Alasce i po nim, gdy rosyjskie wojska zaczęły dokonywać ataków z setkami dronów i rakietami, które raziły głównie cele cywilne i energetyczne w Ukrainie. Donald Trump kilkukrotnie okazywał już zniecierpliwienie wobec braku postępów na drodze do pokoju. Na początku swojej drugiej kadencji odpowiedzialnością obarczył władze w Kijowie, ale później - jak się wydawało - zaczął rozumieć, że wina leży dalej, na wschodzie.
Dziś w przeddzień decydującego być może spotkania z Wołodymyrem Zełenskim, gdy wydawało się, że Biały Dom ostatecznie zrozumiał, że jest pionkiem w grze specjalistów kremlowskiej propagandy i że tylko zdecydowane kroki mogą spowodować załamanie się machiny wojennej Putina, dziś zadzwonił telefon. Moskwa sama przyznała - rozmowa Putin-Trump odbyła się na wniosek strony rosyjskiej. To był ostatni moment na interwencję Rosjan, dostrzegających, że Trump się gniewa, a gniewając się, wymyka się spod kontroli.
Po zakończeniu 2,5-godzinnej rozmowy telefonicznej obu przywódców usłyszeliśmy, że była "bardzo produktywna". To jeszcze nic, ale zapowiedź dwustronnego spotkania zespołów pod wodzą sekretarza stanu Marco Rubio i szefa rosyjskiego MSZ Sergieja Ławrowa, oznacza wznowienie bezproduktywnego jak dotąd procesu negocjacyjnego. Natomiast obwieszczenie światu, że dojdzie do spotkania Putina i Trumpa w Budapeszcie, w bliżej nieokreślonym terminie jest już silnym sygnałem alarmowym dla Ukrainie. Czy Trump zdecyduje się przekazać Zełenskiemu Tomahawki przed spotkaniem z Putinem na Węgrzech? Chyba nikt już w to nie wierzy. Moskwie znowu udało się zyskać trochę czasu.

3 tygodni temu
20




English (US) ·
Polish (PL) ·