- Więcej aktualnych wiadomości znajdziesz na stronie głównej Onetu
- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
SPIS TREŚCI
- Zakwaterowanie i wyżywienie jak powrót do przeszłości
- Zabiegi i gimnastyka dały szybkie rezultaty
- Rozrywki gości uzdrowiska
- Plusy i minusy Nałęczowa poza sezonem
Zakwaterowanie i wyżywienie jak powrót do przeszłości
— W Nałęczowie miałem skierowanie do "Pawilonu Angielskiego". Obiekt wygląda bardzo ładnie, jest nowoczesny, ale przypomina dawną zabudowę części uzdrowiskowej. Stoi na skraju Parku Zdrojowego, tuż obok pałacu Małachowskich. Ten ostatni jest w nieustannym remoncie, trwającym już chyba z 10 lat. Niestety nic nie wskazuje na to, żeby prace miały zostać wreszcie skończone — mówi Piotr.
Rozmówca Medonetu dojechał na miejsce wczesnym południem, ale w biurze uzdrowiska dowiedział się, że w "Pawilonie Angielskim" zostały już tylko pokoje trzyosobowe. Taki też mu zaproponowano.
— Troszkę mnie poraziła wizja trzech seniorów chrapiących nocą w jednym pokoju. Zresztą pani recepcjonistka po moim wyrazie twarzy od razu zorientowała się, o co chodzi i rzuciła mi koło ratunkowe. Poinformowała mnie, że mają jeszcze jedynki w innym należącym do uzdrowiska Nałęczów budynku, w "Fortunacie" — opowiada Piotr.
— Mówiła, że to trochę dalej od parku, później okazało się, że mniej więcej kilometr, ale za to przy zacisznej ulicy — dodaje kuracjusz.
Skwapliwie skorzystał z jej propozycji, chociaż obiekt szybko go rozczarował, gdyż okazał się właściwie reliktem żywcem przeniesionym z czasów PRL-u. Budynek przypominał zakładowe domy wczasowe, jakie pamiętamy z Sarbinowa, Dąbek czy wielu innych i nadmorskich miejscowości. Na parterze i trzech piętrach było w sumie 126 pokoi, głównie jednoosobowych, kilka dwuosobowych.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoJakie były ogólne wrażenia Piotra z pobytu w sanatorium?
Co sądził Piotr o wyżywieniu w sanatorium?
Jakie zabiegi oferowano w sanatorium Nałęczów?
Jakie były koszty pobytu Piotra w sanatorium?
Pokój Piotra okazał się niewielki, miał może 12 m kw. Na podłodze leżała mocno sprana, choć i tak z widocznymi zaciekami wykładzina dywanowa w brązowo-burym kolorze. Tapczan wąski, a jednak zaskakująco wygodny. W pokoju stało jeszcze biurko. Nad nim wisiało lustro, które optycznie powiększało pomieszczenie.
Na plus pacjent zaliczył dość duży balkon. Łazienka była niewielka i dość "oryginalnie" pomyślana, bo za przesuwanymi szklanymi drzwiami kabiny prysznicowej znajdowała się umywalka, a do jej baterii podłączona była słuchawka prysznicowa. Jednak i do takiego rozwiązania można się było przyzwyczaić.
Standard obiektu przypominał hostel, ale za to pokoje były co drugi dzień sprzątane i gdyby nie wykładzina, pokój Piotra byłby całkiem przyzwoity.
— Przyzwyczaić się trzeba było również do paru innych rzeczy, a przede wszystkim do godzin posiłków. Pierwsza tura miała śniadanie o godzinie 7.45, obiad o 12.30, kolację o 17. Rozumiem, że pierwsze dwa posiłki były wymuszone przez harmonogram zabiegów, choć z drugiej strony nie wiem, czy nawet schorowani emeryci jedzą obiad o 12.30, a kolację o 17. To pewnie zdrowo, ale ja niestety nie chodzę spać z kurami, więc o godzinie 21.00 byłem już śmiertelnie głodny, co w najlepszym razie kończyło się ratunkiem w postaci jabłka, a w nieco gorszym — rogalikiem z ciasta francuskiego ze śliwką, kupionym w pobliskim sklepie — wyznaje Piotr.
Pan Piotr: standard obiektu przypominał hostelArchiwum prywatne
— Skoro już o posiłkach mowa, to muszę przyznać, że kucharki z ośrodków wczasowych z lat powszechnego niedoboru wykazywały się zdecydowanie większą fantazją w wyczarowywaniu smacznych zup i drugich dań. Inna rzecz, że nie były skrępowane wymogami dietetycznymi. Sanatoryjna kuchnia serwowała porcje nieprzesadnie duże, co wielu kuracjuszom zresztą wyszłoby na dobre, gdyby nie to, że dojadali. Natomiast zdecydowaną wadą posiłków była zbyt mała ilość i różnorodność warzyw — żali się pacjent.
- Zobacz też: Sanatorium z NFZ może być za darmo. Sprawdź, kto nie płaci za leczenie i jak zdobyć skierowanie
Przez pierwszy tydzień pobytu do śniadania podawano ćwiartkę pomidora; później zastąpił go jeden listek sałaty, podobnie jak na kolację. Do obiadu była surówka z marchewki lub buraczki. Według kuracjuszy posiłki były monotonne. Na okrągło kilka plasterków szynki lub czegoś, co mogło uchodzić za polędwicę. Takie zestawy znajdowały się na talerzach rano i wieczorem, czasem wzbogacone jajkiem na twardo lub żółtym albo topionym serem.
— W sumie na wyżywienie specjalnie nie narzekałem, bo lata praktyki na koloniach i w szkolnych stołówkach zrobiły dobrą robotę: nie jestem wybredny i posiłki podawane w stołówce z wystrojem jak z PRL budziły w gruncie rzeczy miłe wspomnienia z młodości. Mniej zadowoleni byli pewnie goście komercyjni, zakwaterowani w sąsiedniej "Jesiennej Przystani". Oni za posiłki i pobyt płacili z własnej kieszeni sporo, a dostawali praktycznie rzecz biorąc prawie to samo, co kuracjusze z NFZ. O szwedzkim bufecie na śniadanie czy na kolację mogli zapomnieć. Czasami podawano im troszeczkę większe porcje warzyw, na przykład pomidora pół, a nie ćwierć. Niekiedy kawałek ciasta na deser. Mieli też nieco większe porcje masła, bo te, które otrzymywali zwykli kuracjusze, były naprawdę symboliczne — opowiada pacjent.
Jadłospis dla kuracjuszy w sanatorium na NFZArchiwum prywatne
Zabiegi i gimnastyka dały szybkie rezultaty
Kuracjusz podkreśla, że do zalet "Fortunata" śmiało można zaliczyć zabiegi. Wszystkie odbywały się na miejscu; od laserów po kąpiele kwasowo-węglowe, magnetoterapię, rehabilitację, ćwiczenia w odciążeniu, gimnastykę ogólnorozwojową, przez rowery stacjonarne, po okłady borowinowe.
Jeśli chodzi o zajęcia ruchowe, czyli gimnastykę ogólnorozwojową, to okazały się one dla wielu, szczególnie starszych osób, prawdziwym wyzwaniem. Gdy przyszło do wykonywania paru skrętów i skłonów tułowia czy wymachów nóg, pojawiły się kłopoty.
— Wprawdzie sam nie należę do osób szczególnie aktywnych, ale nie uważałem siebie za upośledzonego ruchowo. Wiosną i latem trochę jeżdżę na rowerze, dużo chodzę, a tu okazało się, że też mam spore problemy. Na przykład podczas zajęć z piłką. Jej wyrzut zza pleców na początku był beznadziejnie koślawy. Rzut jedną ręką do osoby stojącej naprzeciwko bywał, mówiąc łagodnie, słabo celny. Kilka innych ćwiczeń też wypadło marnie. W sumie zaskoczyło mnie, jak na emeryturze spadła moja koordynacja ruchowa. Okazuje się, że piłki nie umiem już porządnie rzucić — dziwi się pan Piotr.
Jednak zmiany na plus zaobserwował dość szybko, bo już pod koniec pierwszego tygodnia pobytu zajęcia szły mu dużo lepiej.
Łazienka w pokoju w sanatorium, NałęczówArchiwum prywatne
— Zauważyłem, że w stawach przestało chrzęścić, a ból w biodrze ustąpił. Zabiegi chyba mi pomogły. A grafik działań leczniczych nie był szczególnie napięty, bo do 14.30 miałem zaplanowane trzy albo cztery zabiegi, przy czym te poobiednie zawsze dawało się przesunąć na wcześniejszą godzinę i dzięki temu już o 13.00 otwierało się okienko czasu wolnego, trwające aż do kolacji, do zagospodarowania we własnym zakresie. I albo można było narzekać na nudę, albo wyskoczyć własnym samochodem na przykład do Kazimierza Dolnego, Janowca czy leżących równie blisko Puław. Do Lublina było zaledwie dwadzieścia parę kilometrów. Dzień kończył wieczorny obchód pielęgniarek — mówi kuracjusz.
Rozrywki gości uzdrowiska
— Trzeba przyznać, że październik, choć pogodowo zmienny, jest w okolicach Nałęczowa bardzo malowniczy. Niezmotoryzowani mogą skorzystać nie tylko ze spacerów po Parku Zdrojowym, a także z organizowanych przez lokalne biuro wycieczek, między innymi do Zamościa, Lublina, Sandomierza, Kozłówki czy Czarnolasu. Ceny są umiarkowanie średnie, bo od 80 do 140 zł za każdą. Ta druga kwota za wycieczkę trwającą mniej więcej osiem godzin — dodaje pan Piotr.
Wśród niezadowolonych z sanatoryjnego menu (a zwłaszcza z wielkości porcji) popularnością cieszyły się parokilometrowe spacery do Biedronki, bo tuż obok niej znajdował się sklep z pyszną kaszanką i ze znakomitymi nóżkami w galarecie. Długi spacer zaostrzał apetyt, więc część wyrobów była spożywana już podczas powrotu, albo jeszcze przed kolacją i na następny dzień zostawało niewiele lub zgoła nic. Więc znów spacer do Biedronki.
— Z drugiej strony, czego się nie robi dla zdrowia? Powietrze w Nałęczowie też ma ponoć właściwości lecznicze i skoro płacimy 6,20 zł dziennie podatku klimatycznego, to warto się nawdychać, choćby w drodze po galaretkę — śmieje się Piotr.
A skoro o sanatoryjnych opłatach mowa, to oprócz klimatycznego, noszącego oficjalnie nazwę opłaty uzdrowiskowej 130,20 zł za turnus 21-dniowy, co nie jest aż tak mało, na kuracjuszy ze skierowaniem z NFZ czekała jeszcze dopłata uzależniona od standardu pokoju. Za turnus w jednoosobowym pokoju trzeba było zapłacić 684 zł, w pokoju dwuosobowym za jedną osobę 409,50 zł, a w "trójce" 262,50 zł. Również wypożyczenie czajnika było płatne — 15 zł za cały pobyt. Po stronie kosztów trzeba też zapisać oglądanie telewizji. I tu kwota była już niemała, bo wynosiła 80 zł w jedynce, 40 zł w dwójce i 27 zł od osoby w "trójce". To w sezonie od października do kwietnia, czyli tzw. niskim. W sezonie letnim opłaty są wyższe.
— Z telewizora zrezygnowałem, gdyż doszedłem do wniosku, że 80 zł to zdecydowanie wygórowana kwota. Natomiast za czajnik zapłaciłem, bo wyrzeczenie się kawy i herbaty byłoby jednak zbyt dużym poświęceniem — mówi nam Piotr.
W budżecie kuracjusza znalazła się także opłata 270 zł za parking. To niemało, skoro za wynajem garażu w swoim mieście płaci miesięcznie niewiele więcej. Jednak uiścił ją bez mrugnięcia okiem, gdyż dwa lata temu, podczas pobytu w sanatorium w Dusznikach-Zdroju, parkując na ulicy, stracił wszystkie kołpaki. Tym razem wolał więc nie ryzykować.
— W sumie z portfela ubyło mi 1100 zł. Jak na trzytygodniowy wyjazd wraz z zabiegami to kwota naprawdę niewielka. Warto porównać moją dopłatę 1100 zł z cenami tak zwanymi komercyjnymi, gdzie za pięć noclegów z pakietem dwóch posiłków i 14 zabiegów trzeba było zapłacić w pokoju jednoosobowym o standardzie Lux 2260 zł. W pokoju dwuosobowym to koszt 1700 zł, a w pokoju typu Comfort odpowiednio za jednoosobowy 1775, a dwuosobowy 1440. I oczywiście parking płatny 20 zł za dobę. Faktem jest, że te opłaty dotyczą Term Pałacowych, czyli budynku położonego w samym centrum Parku Zdrojowego. A widok z okna na październikowy park i feerię kolorów drzew wart był pewnie tych pieniędzy. Na szczęście ja po parku wolałem się tylko przespacerować, a z mojego balkonu też był piękny widok na niewielki parczek tuż przy samym "Fortunacie" — podsumowuje kuracjusz.
"Z początkiem października w Nałęczowie, jak i we wszystkich miejscowościach uzdrowiskowych, robi się zdecydowanie luźniej"Archiwum prywatne
Plusy i minusy Nałęczowa poza sezonem
Z początkiem października w Nałęczowie, jak i we wszystkich miejscowościach uzdrowiskowych, robi się zdecydowanie luźniej. Przede wszystkim mniej jest kuracjuszy tak zwanych komercyjnych, czyli finansujących pobyt z własnej kieszeni, oraz rodzin z małymi dziećmi. Dzięki temu łatwiej o ławeczkę w Parku Zdrojowym. Gorzej natomiast, bo znika spora część kawiarenek pod parasolami.
— Prawdę powiedziawszy, te, które zostały, też nie są specjalnie oblężone, głównie ze względu na mocno zmienną, chłodną i często deszczową pogodę — twierdzi pan Piotr.
Bezdyskusyjną wadą takiego turnusu jest krótki dzień, bo po kolacji pierwsza tura kuracjuszy, która zjada ją o 17.00, nie ma już szans na wieczorny spacer o zachodzie słońca. Poza tym robi się zimniej, a to oznacza, że jedyną atrakcją pozostaje spacer do pobliskiego sklepu.
— Nie tylko tam największym zainteresowaniem cieszą się regały spożywcze. Nieco mniejszym alkoholowe, bo kupowano, z tego, co zauważyłem, głównie piwo, ale też nie w ilościach porażających — dodaje kuracjusz.

11 godziny temu
4







English (US) ·
Polish (PL) ·