Po latach prawda w końcu wyszła na jaw. To dlatego Janusz Dzięcioł znalazł się w "Big Brotherze"

1 dzień temu 1
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Janusz Dzięcioł zasłynął jako zwycięzca pierwszej polskiej edycji "Big Brothera". Po latach okazało się, że początkowo jego udział w reality show stał pod dużym znakiem zapytania. Jak ujawnił Edward Miszczak w wywiadzie dla "Tygodnika Interii", producenci nie chcieli wybrać strażnika miejskiego z Grudziądza, bowiem mężczyzna był według nich... za stary.

Pierwsza edycja polskiego "Big Brothera", która wystartowała na początku lat dwutysięcznych, zdobyła wielką popularność i okazała się przełomem dla rodzimej telewizji.

Była to pierwsza produkcja spod znaku reality show, a jej sukces przetarł szlaki podobnym tego typu formatom.

"Big Brother" wykreował także wiele nowych gwiazd show-biznesu - mieszkańcy domu Wielkiego Brata z miejsca stali się celebrytami i jeszcze jakiś czas po zakończeniu serii odcinali kupony od zdobytej sławy.

Ogromnym zaskoczeniem stało się także zwycięstwo Janusza Dzięcioła. Strażnik miejski z Grudziądza początkowo wydawał się nie pasować do reszty - dużo młodszych od siebie - uczestników "Big Brothera".

47-letni wówczas Dzięcioł szybko odnalazł się w domu wypełnionym kamerami i zyskał sympatię widzów, a także kolegów oraz koleżanek z programu.

Dzięki głosom fanów udało mu się przejść do historii jako pierwszy zwycięzca polskiej wersji "Wielkiego Brata".

Okazuje się jednak, że jego udział w programie stał pod dużym znakiem zapytania.

Jak dowiadujemy się z rozmowy, którą Agnieszka Maciaszek przeprowadziła z Edwardem Miszczakiem dla "Tygodnika Interii", pomysł na umieszczenie Janusza Dzięcioła w domu Wielkiego Brata nie wszystkim przypadł do gustu.

Czytaj więcej: Prawdziwy hedonizm dla naszego mózgu. Dlaczego widzowie kochają programy reality?

"W Endemolu (holenderska firma, na licencji której wyprodukowano reality show - przy. red.) wszczęli alarm, doniósł na nas Mike Morley, Brytyjczyk ówczesny dyrektor kreatywny. Powiedział, że my bierzemy tu starych ludzi, a to jest przecież program dla młodych" - wyznał dyrektor programowy Polsatu, dodając, że uczestnictwo przyszłego zwycięzcy było przedmiotem wielu sporów.

"A to był pomysł samego Waltera (Jana, ówczesnego szefa TVN - przyp. red.), żeby koniecznie w domu Wielkiego Brata umieścić osobę ze zupełnie innego świata, która dopiero w środku zda sobie sprawę z tego, co się wydarzy, jak wyjdzie i jakie z tego będą, mówiąc kolokwialnie, jaja" - dodał.

O tym, że Dzięcioł ostatecznie znalazł się w "Big Brotherze" zadecydował upór prezesa stacji z Wiertniczej.

"Przepychanki trwały długo, de Mol krzyczał, że to jego program, Walter mówił, że to on za niego płaci. A kiedy okazało się, że właśnie strażnik miejski z Grudziądza wszedł do programu i został jego zwycięzcą, John de Mol przyjechał (...) przeprosić Waltera" - wspomina z uśmiechem Edwarda Miszczak.

"Znaliśmy naszych widzów i wiedzieliśmy, że to zagra, później w Endemolu, chcieli nawet odtworzyć ten pomysł 1:1 i wstawić niemal takich samych ludzi, zrobić szablon, ale to się nie udało, bo było sztuczne" - podsumował rozmówca "Tygodnika Interii".

"To, co się działo w programie "Big Brother", nie miało nic wspólnego z rzeczywistością" - mówił z kolei Maciej Amanowicz - pierwszy producent programu, dziś reżyser w branży reklamowej.

"Miało wyglądać dobrze i tak wyglądało, dając poczucie produkcji non scripted (bez scenariusza - przyp. red.), ale dziś, po latach mogę już bez wahania powiedzieć, że w reality nie ma reality. W produkcji telewizyjnej nie można sobie pozwolić na spontaniczność - jest określony czas i budżet. Jak w każdym projekcie jest jasny cel i on musi zostać zrealizowany" - dodał.

Po zwycięstwie w show Janusz Dzięcioł został członkiem rady miejskiej w Grudziądzu i żył z dala od show-biznesu. Jednak nigdy nie zapomniał o wyjątkowej przygodzie, jak spotkała go w "Big Brotherze".

"Wyszedłem i stale się oglądałem, czy gdzieś jest jakaś kamera, czy ktoś mnie obserwuje" - mówił w rozmowie z "Newsweekiem"

Niestety jego życie zakończył tragiczny wypadek, do którego doszło w 2019 roku na przejeździe kolejowym, zaledwie 100 metrów od domu 65-latka.

"Bardzo lubiłam z nim rozmawiać, to było jak spotkanie doświadczenia z doświadczeniem. Choć była pewna różnica wieku, tego się nie odczuwało, a gdy dotknęło się wnętrza Janusza, okazywało się, że był w nim zawadiaka i radosny człowiek. Nie szukał jakiś górnolotnych myśli, nie uświadamiał, nie moralizował. Przy nim można było być sobą. Był szczery, normalny, a zarazem potrafił się wygłupiać" - wspominała w "Fakcie" Alicja Walczak, jedna z uczestniczek programu.

Zobacz też:

"Frytka" i Rutkowski poznali się w nocnym klubie. Ona zrobiła pierwszy krok

Małgorzata Maier: Była gwiazdą "Big Brothera" i nagle zapadła się pod ziemię. Po latach żałuje jednego

Manuela Michalak z "Big Brothera" zagra w filmie. Pojawi się u boku Anny Seniuk

Przeczytaj źródło