— Zostaliśmy wprowadzeni w błąd już przy zakupie. Wszystko odbywało się przez infolinię, bez katalogów, tylko ze zdjęć, które omawialiśmy z konsultantem. Zapewniał, że hotel jest idealny dla dzieci. To była nieprawda — mówi Faktowi pan Kamil z Warszawy.
— Zakup naszych wakacji odbył się przez infolinię. Nie mieliśmy katalogów ani możliwości zobaczenia hotelu na żywo — mówi "Faktowi" pan Kamil, jeden z uczestników feralnego wyjazdu. Konsultant TUI zapewniał, że obiekt jest "idealny dla małych dzieci", z atrakcjami i basenami. — To była bzdura. Po przyjeździe zobaczyliśmy beton i niebezpieczne warunki dla maluchów — relacjonuje.
Brak placu zabaw i basenów dla dzieci
Największe rozczarowanie przyszło, gdy okazało się, że hotelowy park wodny dla dzieci... nie istnieje. — Sprzedawca zapewniał, że będzie statek piracki i zjeżdżalnie. To był kluczowy powód, dla którego wybraliśmy ten obiekt. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że strefę wyburzono ... cztery lata temu! — mówi — To jawne wprowadzenie w błąd.
- / Archiwum prywatne
- / Archiwum prywatne
— Dzieci mają 3,5 i 4 lata. Nie było nawet placu zabaw! Musieliśmy płacić za wejście do innych obiektów, żeby maluchy mogły się pobawić — dodaje podczas rozmowy z "Faktem" pan Kamil.
— To było główne kryterium wyboru oferty. Gdybyśmy wiedzieli, że tego nie ma, nigdy byśmy nie pojechali — tłumaczy nasz rozmówca.
Pan Kamil z rodziną, rozczarowany warunkami w hotelu, który według zapewnień biura podróży miał być rajem dla dzieci z licznymi atrakcjami i basenami, zmuszony był na własną rękę organizować codzienne wyjazdy do aquaparków, basenów i miejsc rozrywki.
— Oczywiście sami sobie zorganizowaliśmy atrakcje, ale wiadomo, że kosztowało nas to dużo. Musieliśmy jeździć i płacić za to, co miało być wliczone w cenę wakacji — mówi pan Kamil.
Efekt? Rodzina musiała dodatkowo wydać od 5 do 10 tys. zł, żeby zapewnić dzieciom atrakcje, które hotel obiecywał w cenie — baseny ze zjeżdżalniami i inne rozrywki. — Bo wiadomo, tam z dzieckiem nic nie zrobimy — to są zwykłe baseny dla dorosłych, dla czterolatków nie ma żadnej atrakcji — podkreśla pan Kamil.
Szok po przyjeździe: hałas, beton i zagrożenie dla dzieci
- / Archiwum prywatne
Zamiast obiecanych pokoi z widokiem na ogród, rodziny dostały pokoje z 10 cm paskiem trawnika i betonowym chodnikiem, po którym nieustannie chodzili goście i pracownicy hotelowi z wózkami brudnych ręczników. Dodatkowo tuż za rogiem znajdował się bardzo głośny lunapark działający do późna w nocy.
— W nocy nie dało się spać, hałas był nie do zniesienia. Do tego brak ogrodzenia — nasze dzieci mogły w każdej chwili wybiec na ulicę — opisuje Kamil.
- / Archiwum prywatne
- / Archiwum prywatne
- / Archiwum prywatne
- / Archiwum prywatne
Zamiast czystych, luksusowych pokoi, turyści mówią, że zastali fuszerkę i prowizorkę. W łazienkach płytki z odpadów, źle dopasowane, a w pokoju awaria klimatyzacji, która zamiast chłodzić — hałasowała i przeciekała. — Klimatyzacja była naprawiana trzy razy i dalej ciekła — mówi pan Kamil.
Zagrożenie życia i zdrowia
To nie koniec. W jednym z pokoi odpadała osłona rozdzielni elektrycznej, co stwarzało realne zagrożenie dla bezpieczeństwa, a schody prowadzące do pokoju przez 13 dni pozostawały całkowicie pozbawione oświetlenia — dopiero po 13 dniach pobytu — dzień przed wyjazdem pana Kamila, hotel w końcu zdecydował się naprawić oświetlenie.
Rodziny podkreślają, że hotel nie spełniał podstawowych standardów bezpieczeństwa.
— Brak oświetlenia na schodach, odpadające osłony rozdzielni elektrycznej, brak gaśnic, zamek elektryczny z odpadającą obudową baterii, wystające odcięte rury stalowe w okolicy restauracji oraz wiele innych!
Obsługa przykręciła zamek za długą śrubą, która idealnie pozwala rozciąć dziecku palec przy próbie otwarcia drzwi. — Jak dziecko naciska klamkę, to pod spodem zahacza o śrubę, która rozcina dziecku palce — mówi "Faktowi" zdenerwowany pan Kamil.
- / Archiwum prywatne
—To cud, że nie doszło do tragedii — podkreśla.
Odpadały elementy wyposażenia. — Rura prysznicowa spadła wprost na naszego 4-latka. Dziecko płakało z bólu i strachu — dodaje turysta.
— Zamiast odpoczywać, biegaliśmy po recepcji i pisaliśmy reklamacje — mówi nasz rozmówca.
Fatalny koniec wakacji na greckiej wyspie. "Kazali spać na walizkach"
"Na całym Cyprze nie ma miejsc"
Rodziny podkreślają, że zgodnie z ustawą o imprezach turystycznych, organizator ma obowiązek przekazania rzetelnych i prawdziwych informacji. W tym przypadku — jak mówią — zostały one zatajone lub przekazane w sposób wprowadzający w błąd.
Rodziny zaraz po przyjeździe zgłosił TUI żądanie przeniesienia do innego hotelu, gdy warunki pobytu okazały się rażąco niezgodne z ofertą. Biuro podróży odpowiedziało jednak, że "nie ma miejsc nigdzie na całym Cyprze".
— Nam było obojętne, gdzie to będzie. Miał być basen, zjeżdżalnie i sprawne zakwaterowanie — nic więcej nie oczekiwaliśmy — relacjonuje Kamil, podkreślając absurd całej sytuacji.
— W ostatnim dniu odkryliśmy nawet karaluchy — mówił "Faktowi" pan Rafał.
- / Archiwum prywatne
- / Archiwum prywatne
- / Archiwum prywatne
- / Archiwum prywatne
W samym hotelu zaproponowano nam przeniesienie się do innych pokojów.
— Zaproponowali domek nr 45, który był koło tej imprezowni, dyskoteki, baru, zbiorników z gazem i wspomnianego wcześniej klepiska. Powiedzieli, żebyśmy się tam przenieśli. No więc jak już, to tam było jeszcze gorzej — dodają nasi rozmówcy.
Egipt. Polak utonął na wakacjach, prokuratura w akcji
Cisza ze strony TUI
Rodziny podczas dwutygodniowego pobytu, wysyłały wiele reklamacji i prosiły o pomoc, ale — jak twierdzą — TUI milczało. — Nie udzielali żadnych poważnych i racjonalnych odpowiedzi. Wszystkie informacje, jakie otrzymaliśmy, były próbą wyłgania się od odpowiedzialności. Ostatecznie nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia, a ich przedstawicielki na miejscu zniknęła.
Pan Rafał relacjonuje brak kontaktu z przedstawicielem biura podróży na miejscu. — Ja wiem, że ona była, tylko niestety cały czas ukrywała się przed nami. Wszyscy w hotelu wiedzieli, że jej szukamy. I menadżer, i pracownicy recepcji oraz pracownicy TUI z Anglii czy krajów skandynawskich — dodaje. Wszyscy otrzymali nasze numery telefonów z pilną prośbą o kontakt. Dziwnym trafem, nikt nie chciał nam podać nr telefonu do pracownicy TUI Polska. Podobno posiadała tylko prywatny numer — mówi turysta w rozmowie z "Faktem".
Dopiero po wielokrotnych, oficjalnych pismach i zgłoszeniach reklamacyjnych rodzina pana Kamila i pana Rafała otrzymała propozycję rekompensaty od biura podróży — 2 tys. 500 zł lub voucher na 3 tys. zł.
— To kpina, skoro zapłaciliśmy prawie 34 tysiące za wakacje, które miały być idealne dla małych dzieci, a były pasmem katastrof — mówi pan Kamil.
To miały być wakacje życia. Zakończyły się dramatem na lotnisku
Sprawa może trafić do sądu
- / Archiwum prywatne
Turyści domagali się nowego zakwaterowania oraz zadośćuczynienia za stres i utratę celu podróży.
— Zamiast odpoczynku mieliśmy ciągłą walkę o naprawy, zgłaszanie usterek i pisanie pism. To był koszmar, nie urlop — dodają nasi bohaterowie.
Złożyli już oficjalne reklamacje i powołują się na przepisy ustawy o imprezach turystycznych, RODO i Kodeks cywilny. Jeśli biuro podróży nie zareaguje, sprawa trafi do sądu.
Fakt.pl wysłał zapytania do TUI Polska, w tym do prezesa zarządu o stanowisko w tej sprawie. Do chwili publikacji artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

1 miesiąc temu
41




English (US) ·
Polish (PL) ·