Rak "zastał" ją w trakcie zmiany pracy. ZUS zabrał jej wypłatę. "Dzieci płakały"

5 dni temu 13

"Patrzyłam na strach w oczach własnych dzieci"

Żaneta przez sześć lat pracowała w przedszkolu. Była już zmęczona, potrzebowała oddechu, dlatego złożyła wypowiedzenie. W nowej firmie zdążyła tylko podpisać umowę, gdy pod prysznicem wyczuła guz.

— Ciągnęło mnie w piersi tak jak przed okresem, ale byłam tuż po menstruacji, więc coś mi nie grało. Gdy się kąpałam, zbadałam się samodzielnie i wyczułam pod palcami guzek — opowiada.

Zdziwiła się, bo na USG piersi chodziła regularnie. Ostatnio była nie dalej jak pół roku temu, wszystko było w porządku. Mimo to od razu umówiła wizytę u lekarki rodzinnej. Ta ją zbadała i bez zastanowienia wypisała skierowanie do onkologa oraz na serię badań — od morfologii po mammografię. Wszystko działo się bardzo szybko. Po miesiącu miała już przed sobą wynik badania histopatologicznego i diagnozę: rak sutka z przerzutami do węzłów chłonnych.

— To ostatnia rzecz, którą chciałaby usłyszeć samotna matka trójki dzieci — przyznaje Żaneta.

Był wrzesień 2023 r. Najstarsza Nikola już mówiła o kreacji na studniówkę, młodsi Adam i Mikołaj właśnie rozpoczęli kolejny rok szkolny, mama woziła ich na zajęcia pozalekcyjne. Wszystko kręciło się wokół dzieci, a Żaneta musiała się zatrzymać. I powiedzieć im, co się dzieje.

— Najgorszy moment podczas całej choroby. Ledwo powstrzymując łzy patrzyłam na strach w oczach własnych dzieci, które właśnie dowiedziały się, że ich mama jest poważnie chora i może umrzeć. Płakały. Straszna chwila — wspomina.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Jakie objawy miała Żaneta przed diagnozą?

Co spowodowało, że Żaneta musiała zrezygnować z chemii?

Jakie wsparcie otrzymała Żaneta od fundacji?

Jakie wydarzenie organizuje Żaneta w Radomiu dla kobiet?

"Bolało mnie całe ciało, nie mogłam oddychać"

Żaneta nie miała jednak czasu, by czekać i przygotowywać siebie oraz dzieci do tego, co miało nadejść. Od razu rozpoczęła chemioterapię, i to — jak mówi — "z grubej rury", bo była to tzw. czerwona chemia. Pacjentki nazywają tak potocznie antracykliny — leki przeciwnowotworowe o czerwonym zabarwieniu, uważane za wyjątkowo silne i częściej niż inne powodujące skutki uboczne. Żaneta też ich doświadczyła — była tak osłabiona, że po trzech wlewach przeszła na inne leki, a przy czwartym podaniu dostała zapaści.

— Bolało mnie całe ciało, nie mogłam oddychać. Reakcję alergiczną podbijał strach. To były trudne dni — wspomina.

Lekarz przepisał mniejsze dawki, ale żeby terapia miała sens, leki musiały być podawane co tydzień. W efekcie Żaneta właściwie nie wstawała z łóżka.

— Wlewy miałam we wtorki, więc do niedzieli leżałam, a poniedziałek był jedynym dniem, gdy stawałam na nogi. Chwilami było mi tak ciężko, że mówiłam sobie w duchu: wolę umrzeć niż brać tę chemię. Na ostatni wlew nie starczyło mi już sił.

Decyzja o rezygnacji z ostatniej chemii miała też inny powód. Plan leczenia zakładał, że po ostatnim podaniu leków będzie operacja. Tylko że wtedy wypadałaby prosto w matury. Żaneta postanowiła zrobić wszystko, by nie dokładać córce stresu w tak ważnych dniach.

 wolę umrzeć niż brać tę chemię. Na ostatni wlew nie starczyło mi już sił

Żaneta: Chwilami było mi tak ciężko, że mówiłam sobie w duchu: wolę umrzeć niż brać tę chemię. Na ostatni wlew nie starczyło mi już siłArchiwum prywatne

Udało się też uniknąć radykalnego rozwiązania, czyli mastektomii. Lekarze ocenili, że operacja oszczędzająca, czyli z zachowaniem piersi, jest możliwa. Ponieważ jednak Żaneta miała przerzuty, trzeba było usunąć aż 21 węzłów chłonnych.

— To "kawał" tkanki, prawie cały bok piersi — tłumaczy, dodając, że z tego powodu musi przejść teraz rekonstrukcję. — Chodzi o drugą pierś, która jest wyraźnie większa od tej, w której był guz. Będziemy wyrównywać proporcje.

Wycięty guz wraz z zajętymi węzłami chłonnymi powędrował do histopatologa. Po dwóch tygodniach wynik: jest czysto.

— Ogromna ulga — przyznaje Żaneta, choć nie był to ani koniec drogi, ani nieprzewidzianych zdarzeń, które spadły na nią jak grom z jasnego nieba.

Żaneta: czuję się jak 70-letnia babcia

Standardowo po operacji guza piersi pacjentki otrzymują jeszcze radioterapię, która ma na celu zniszczenie ewentualnych pozostałości komórek nowotworowych w tkankach. Dzięki temu znacząco zmniejsza się ryzyko nawrotu raka w miejscu operowanym. Żaneta również poddała się naświetlaniom. Znów były wymioty, osłabienie, ale przetrwała. Potrzebowała kilku tygodni odpoczynku i poczuła, że jest gotowa wrócić do pracy. Kiedy jednak rozpędziła się na dobre, zdarzył się wypadek.

— Jeżdżę konno, uwielbiam to. Podczas jednej z przejażdżek koń mnie kopnął, miażdżąc nos i oczodół. Życie znów przycisnęło "pauzę" — mówi ze smutkiem w głosie.

 Podczas jednej z przejażdżek koń mnie kopnął, miażdżąc nos i oczodół. Życie znów przycisnęło "pauzę"

Żaneta: Podczas jednej z przejażdżek koń mnie kopnął, miażdżąc nos i oczodół. Życie znów przycisnęło "pauzę"Archiwum prywatne

Przez wypadek nie wróciła do pracy i wystąpiła z wnioskiem o rentę. — Nie mam sił pracować — przyznaje.

Finansowo nie jest jej łatwo. Po diagnozie przez jakiś czas żyła z oszczędności, ale koszty utrzymania się i leczenia były zbyt duże. I ona, i dzieci musiały nauczyć się żyć skromniej, wiele sobie odmawiać. Uratowała ją fundacja, która założyła zbiórkę — pieniądze z niej pozwoliły Żanecie przetrwać. Na państwo nie mogła liczyć. ZUS uznał, że jej umowa z nową firmą — tą, w której miała zacząć pracę, gdy dowiedziała się o raku — jest fikcyjna. Zablokował wypłatę zasiłku chorobowego. Do dziś się z nim sądzi. O absurd zakrawa fakt, że pierwszą rozprawę wyznaczono dopiero na styczeń 2026 r. To niemal dwa i pół roku po diagnozie.

— Myślę, że trochę się pospieszyłam. Mogłam przejść na zwolnienie lekarskie w starej firmie, ale byłam przekonana, że dam radę. Nie sądziłam, że leczenie odbierze mi wszystkie siły i zwyczajnie nie będę w stanie pracować — tłumaczy.

Żaneta ma dziś 38 lat, ale — jak próbuje żartować — czuje się jak 70-letnia babcia.

— Musiałam zwolnić. Wcześniej wszędzie było mnie pełno, robiłam wszystko, teraz nie mogę. Nie wychodzę już wieczorami, wcześnie się kładę i choć sypiam po 12 godzin, nadal w ciągu dnia zdarzają mi się drzemki. Łatwo się męczę, dokucza mi ból stawów, szczególnie przy zmianach pogody. Do tego puchnie mi ręka od strony wyciętych węzłów chłonnych, więc muszę chodzić na rehabilitację. Takie są konsekwencje choroby.

MedonetPRO OnetPremium

MedonetPRO OnetPremiumMedonet

"Objawy były bardzo mylące"

Mimo tych kosztów i zmęczenia Żaneta znajduje w sobie energię, by działać. W rodzinnym Radomiu organizuje Women Summit — wydarzenie dla kobiet, które wierzą, że zasługują na więcej. Jego celem jest pokazanie, jak duży tkwi w nich potencjał.

— Zawsze chciałam zorganizować coś dla kobiet, żeby zaczęły się wspierać. My, kobiety, nie mamy własnej watahy, nie jesteśmy dla siebie oparciem. Tak bardzo bronimy siebie i swojej rodziny, że potrafimy ranić siebie nawzajem. Bardzo chciałam pokazać, że jeśli da się nam szansę i przestrzeń na wymianę doświadczeń, dostrzeżemy w sobie coś innego. I chyba się to udaje.

Częścią wydarzenia jest edukacja i profilaktyka. Organizatorzy wydarzenia, którego partnerem jest Radomskie Centrum Onkologii, zachęcają uczestniczki do regularnych badań i samodzielnej obserwacji, która Żanecie uratowała życie.

— Mój rak rozwijał się bardzo szybko. Na USG w grudniu nie było nic widać, a już we wrześniu był dwucentymetrowy guz. Gdybym sama się nie zbadała, pewnie długo nie wiedziałabym, że w moim ciele jest nowotwór, szczególnie że objawy były bardzo mylące. Dopiero po diagnozie zorientowałam się, że towarzyszące mi od jakiegoś czasu zmęczenie i dwa epizody silnych wymiotów, to nie kwestia nadmiaru obowiązków czy "grypy żołądkowej", ale rozwijającego się raka.

Fakt, że Żaneta zdecydowała się mówić o chorobie głośno, okazał się zbawienny dla jednej z jej koleżanek. Wiola poszła na badanie piersi zmotywowana sytuacją Żanety. Lekarz wykrył guza. Szczęśliwie, nowotwór był na tak wczesnym etapie zaawansowania, że wystarczyła operacja i kilka naświetleń, by wyzdrowiała. To bardzo budujące.

Zapytana, czy i jak można jej pomóc — bo zbiórka na leczenie i rehabilitację nadal jest aktywna — mówi:

— Dziękuję, ale są osoby, które są w gorszej sytuacji. Ja sobie jakoś radzę. Jeśli ktoś czuje potrzebę, by pomóc, potrzebujących nie brakuje.

Przeczytaj źródło