Każdy, kto ma jakąś ciekawą teorię, ma też setki przykładów, by ją udowodnić. Ale zwykle jest też co najmniej kilka wyjątków, które tę regułę potwierdzają. Teza: artystki nowożytne były najczęściej córkami, siostrami lub żonami malarzy, bo tylko dzięki takiej relacji mogły uczestniczyć w nauczaniu fachu. Wyjątek: Sofonisba Anguissola, która żadnego malarza w rodzinie nie miała.
Urodziła się około 1532 roku w Cremonie w ubogiej, acz szanowanej rodzinie szlacheckiej. Miała pięć sióstr, więc jej zaradny ojciec, nie mogąc zapewnić wszystkim córkom dobrego posagu, wpadł na absolutnie radykalny jak na XVI wiek pomysł: postanowił je wykształcić. Dziewczęta uczyły się muzyki, łaciny, greki, a także malowania. Sofonisba i jej siostra Elena wykazywały wyjątkowy talent do sztuki, toteż ojciec postanowił, że będą uczyć się u jednego z cremońskich mistrzów.
Jako zdolna 22-latka Sofonisba udaje się do Rzymu, gdzie być może spotyka Michała Anioła. (Z tego okresu zachowały się listy ojca malarki, który dziękował artyście za pochwały na temat umiejętności córki.) Po powrocie do domu intensywnie pracuje, portretując członków rodziny i... siebie. Obraz „Gra w szachy”, na którym pokazała swoje siostry w trakcie partii szachów, jest jedną z pierwszych włoskich scen rodzajowych i w istocie obrazem o wymiarze emancypacyjnym. (Muszę tu dodać, że można go podziwiać w Muzeum Narodowym w Poznaniu). A czemu malowanie siebie miało takie znaczenie? Sprawne, śmiałe i niedużych rozmiarów autoportrety Sofonisba wraz z referencjami (między innymi od Michała Anioła) przesyłała na włoskie dwory. Jeden z nich trafił do króla Hiszpanii Filipa II Habsburga, który urzeczony jej talentem zaprosił ją na dwór w roli towarzyszki Elżbiety Walezjuszki – swojej nowej narzeczonej. Trzeba podkreślić, że nasza bohaterka nie miała tam pełnić funkcji nadwornej malarki, o nie! Jako malująca kobieta stanowiła pewnego rodzaju kuriozum, a hiszpańscy władcy słynęli z zamiłowania do wszelkiego rodzaju anomalii. Poza tym uczyła malarstwa kochającą sztukę królową Elżbietę.
Sofonisba Anguissola „Gra w szachy” (1555). (Fot. Iandagnall Computing/Alamy Stock Photo/Be&W)
Autoportrety Sofonisby Anguissoli są wyjątkowe. Malarka prawie zawsze przedstawiała się w skromnym kaftanie, z warkoczami zaczesanymi do tyłu, bez idealizacji, za to podkreślając swoje niezwykłe wielkie oczy, tak jak na obrazie, który możemy zobaczyć na zamku w Łańcucie.
Żeby nikt nie miał wątpliwości, swoje wizerunki czasami opatrywała opisem: „To namalowała Sofonisba Anguissola, dziewica z Cremony, za pomocą lustra”. Trzeba podkreślić, że w czasach manieryzmu autoportrety nie były jeszcze tak popularne jak później, zresztą wynikało to z przyczyny dość prozaicznej – lustra, mniej więcej takie, jakie znamy dziś, zostały wynalezione dopiero na przełomie XV i XVI wieku, wcześniej dostępne były zwierciadła wypukłe, z polerowanego metalu.
Sofonisba spędziła na dworze hiszpańskim 14 lat. Po śmierci Walezjuszki została wydana za mąż (doglądał tego sam król). Po śmierci męża, który, zdaje się, nie był jej ulubionym człowiekiem, jako wdowa poznała miłość swojego życia – Orazia Lomelliniego, członka cenionego genueńskiego rodu. Sofonisba, będąc już wtedy dojrzałą kobietą (miała 48 lat), oświadczyła się mężczyźnie. Małżonkowie mieszkali w Genui, potem w Palermo.
Ja sama nazwisko artystki poznałam stosunkowo niedawno. Ani na studiach w Warszawie, ani w Genui, gdzie chodziłam na wykłady Sztuka Genui w okresie nowożytnym” (!), nikt nie wspomniał o jej istnieniu, mimo że w swoich czasach zasłynęła nie tylko z malarstwa, ale także z umiejętności dydaktycznych, znawstwa i oka do nowych talentów. W czasach kompletnie kobietom nieprzyjaznym była niezależna finansowo. Potrafiła doskonale zjednywać sobie ludzi – nie tylko dzięki znajomości z rodziną hiszpańską, a takie koneksje budziły respekt, ale także dzięki znajomości etykiety i... byciu jak kameleon.
W każdym miejscu, gdzie przebywała, studiowała sztukę lokalnych artystów, dzięki czemu potrafiła dostosować swój styl do dominującego.Dlaczego współcześnie tak naciskamy na szukanie w historii kobiecych postaci? Przede wszystkim dlatego, że było ich nie tak mało, jak mogłoby się wydawać. Artystki były znane w swoich czasach, dopiero żyjący później, spisując dzieje, postanowili je pominąć w popularnej narracji.
Sofonisba Anguissola „Autoportret przy sztaludze” (około 1556). (Fot. Fine Art Images/Be&W, Muzeum Narodowe w Poznaniu)
Mamy prawo poznawać te historie, nie tylko po to, by oddać naszym bohaterkom sprawiedliwość za wszelkie trudy, jakie musiały pokonać, ale także dlatego, że ich przykłady bywają niesamowicie inspirujące dla współczesnych kobiet. Od Sofonisby Anguissoli możemy się nauczyć choćby uporu czy reklamowania własnych umiejętności. Niejedna z nas powinna też zaprzyjaźnić się z dumnym zwyczajem podpisywaniem swoich dzieł – choć ku rozpaczy badaczek sama Sofonisba nie zawsze to robiła. W inwentarzach z nowożytności dzieł Sofonisby Anguissoli, Sofonisby Lomellini lub Anguissoli i Lomellini (czy moglibyśmy skończyć z tymi zmianami nazwisk po zamążpójściu? To naprawdę utrudnia pracę!) jest dość dużo, niestety, wiele z nich nie zostało odnalezionych... Postaram się jednak zakończyć optymistycznie i z tych cytryn zrobić lemoniadę – dzięki temu wiemy, że przed nami jeszcze mnóstwo wspaniałych płócien do odkrycia.
W historię Sofonisby można zagłębić się dzięki książce Mii Kankimäki „Kobiety, o których myślę nocą”.Jej życiorys przytacza także Piotr Oczko w zbiorze biografii „Suknia i sztalugi. Historia dawnych malarek”.Trzeci w polskich zbiorach obraz malarki „Portret mężczyzny z córką” można zobaczyć w Muzeum Narodowym w Warszawie.

8 godziny temu
4





English (US) ·
Polish (PL) ·