
W życiu nie pomyślałbym, że klasowe grupy na WhatsAppie czy Messengerze to może być taka... kopalnia złota. Albo bardziej cringe'u. I nie chodzi tu o dzieci, tylko o rodziców. – Domagała się przeprosin po awanturze – słyszę od rodzica 7-latka. – Była spina i wyzwiska. Do rodziców zapukała policja – mówi naTemat kolejny rozmówca.
Daj napiwek autorowi
To, że takie grupy działają, nikogo nie dziwi. Uczniowie mają swoje kanały, rodzice też chcą być na bieżąco. Czasy, kiedy spotykali się tylko na zebraniach klasowych, już dawno minęły. A to może powodować najbardziej absurdalne incydenty. I konflikty.
W każdej grupie może trafić się czarna owca. Albo kilka
Dzisiaj wspólne grupy do wymiany informacji to w zasadzie "must have". Ale sam nie mam dzieci, tym bardziej w wieku szkolnym, więc trochę zdziwił mnie jeden wpis, na który jakiś czas temu natknąłem się w sieci.
"(...) Wisi kartka A4 z kilkoma kodami QR, żeby rodzice mogli dołączyć do grup klasowych swoich dzieci. Nauczycielki są zachęcane do robienia zdjęć uczniom podczas zajęć i wysyłania ich do grup" – czytam w relacji jednej z internautek, która opisała, jak to wyglądało z boku w jednej ze szkół, bo odbywała tam praktyki.
Od razu zapala się czerwona lampka. Niby rodzice mieli podpisywać zgody na publikację wizerunku ich pociech, ale w sumie... co to zmienia? I po co to wszystko? Brzmi jak chęć obsesyjnej kontroli. Pod wpisem odezwali się nauczyciele, którzy nie wyobrażają sobie takiej sytuacji.
"Ogólnie uważam to za dziwne i nie znoszę żadnych grup z rodzicami, głównie dlatego, że coraz częściej tracą oni kontakt z rzeczywistością i uważają, że jesteśmy ich prywatnymi pracownikami" – odpisał jeden z nich.
To tylko jeden przykład. O klasowe grupy podpytałem Pawła z Warszawy, którego syn chodzi do przedszkola. Tak, w przedszkolach to też funkcjonuje. I może w przypadku najmłodszych dzieci realnie ma więcej sensu, o ile rodzice nie przesadzą ze swoimi obsesjami.
– Mamy takie forum dla rodziców, na Messengerze. Teraz jest już w miarę spokojnie, wymieniamy głównie informacje, porady itp. Ale jeszcze niedawno mieliśmy panią, która mieniła się prawnikiem i zawsze jej coś nie pasowało – opowiada dla naTemat Paweł.
Czasami wystarczy jedna osoba w takiej grupie, żeby zasiać ferment. – A to termin wycieczki nie taki, a to autokar do teatru zły. Dochodziło do tego, że sama dzwoniła po firmach transportowych i próbowała zamawiać inne autokary. Bez sensu, bo mieliśmy dobrą stawkę. Ciągle było coś nie tak – wylicza Paweł.
"Policja zapukała do rodziców"
Jeśli na sprzeczkach się kończy, to i tak dobrze. Gorzej, gdy ktoś naprawdę nie umie utrzymać nerwów na wodzy, a ktoś inny nie odpuści. Paweł ma jeszcze jedną historię z grupy, gdzie znowu dała popis "pani prawnik".
– Spięła się z rodzicami innego dziecka, doszło do publicznej wymiany niezbyt przyjemnych zdań. No zwykła kłótnia, ale bez patologii, wyzwisk czy gróźb. Kilka dni później do tych drugich rodziców zapukała policja z żądaniem wyjaśnień jakichś gróźb karalnych – wskazuje.
Okazało się, że matka nr 1 pokasowała ze swojego czatu swoje kwestie, wyszło więc na to, że była słownie napastowana. I poszła z tym na policję. Dzielnicowy u rodziców nr 2 zobaczył całość zapisu czatu, złapał się za głowę, przeprosił i poszedł.
Paweł
Ojciec przedszkolaka o incydencie w grupie rodziców w sieci
Nietrudno się domyślić, że po takiej akcji raczej trudno o normalne relacje między rodzicami. Nawet w internecie. A na popisach rodziców później cierpią dzieci, bo przecież nikt nie utrzyma tego w tajemnicy. – Sprawa była jeszcze wałkowana przez władze przedszkola. Wiadomo, że nic z tego nie wyszło, bo przegranymi byłyby jedynie dzieci "pani prawnik" – dodaje Paweł.
Z kolei Wiktoria ma córkę w podstawówce. Kiedy pytam ją o grupy rodzicielskie, odpowiada mi krótko, że się z tego "wypisała". – Miałam wrażenie, że to rodziców trzeba wysłać do szkoły, żeby trochę się ogarnęli – śmieje się w rozmowie z nami. Jak mówi, miała dość spamu. – Czat żył przez cały dzień, czasami ktoś potrafił zapytać w nocy, czy zadania z angielskiego były do zrobienia na jutro, czy na za tydzień. Naprawdę, szanujmy się – wspomina Wiktoria.
Do wymiany ważnych informacji to świetna sprawa, Dzieci potrafią zapomnieć, ile miały zapłacić za wyjście do muzeum czy do kina. Ale nasza grupa wyglądała później jak czat nastolatek, które obgadują kogoś z klasy. Nie chodzi o treść, ale o liczbę wiadomości. Dostawałam powiadomienia co 15 minut. Żeby na bieżąco to śledzić, musiałabym gapić się w telefon bez przerwy. W końcu powiedziałam, dziękuję. Zostawiłam tylko swój numer do bezpośredniego kontaktu, gdyby naprawdę coś się działo.
Wiktoria
Matka uczennicy szkoły podstawowej o grupie rodzicielskiej
Są też grupy, których rodzice nie mogą się nachwalić. – U nas jest kulturalnie. Nie mam nawet pół złego zdania do powiedzenia. Bardzo pomocni i życzliwi sobie ludzie – przekonuje nas Piotr na przykładzie jednego z przedszkoli w Warszawie.
Rywalizacja dzieci czy rodziców?
Wiadomo, że wszystko zależy od ludzi. Dorośli czasem zachowują się jak dzieci, a problem z grupami rodzicielskimi to temat, który ciągnie się już dłuższy czas. Trzy lata temu poruszyła go Ola Budzyńska, autorka książki "Dzieci i czas. Jak zorganizować życie w rodzinie?". Na Instagramie sama przyznała się, że ze szkolnej grupy rodziców na WhatsApp musiała się ewakuować, bo miała dość pewnych pytań.
Jakich? Podała przykłady. "Czy wiecie, co jest zadane z historii na jutro dla dzieci?"; "Jak Waszym dzieciom poszedł sprawdzian z matematyki, bo Krysi słabo i chciałam porównać, czy innym też"; "Czy ktoś mógłby zrobić zdjęcie dzisiejszej lekcji z biologii, bo Antosia nie było, a nie chce, żeby miał zaległości".
Budzyńska dostała pod postem sporo reakcji. Jedna z użytkowniczek stwierdziła, że w większości przypadków nie chodzi tu o dobro dziecka. "Tylko żeby mamusia mogła się pochwalić, jakie to dziecko na oceny innym mamusiom w czasie odbierania dzieci ze szkoły" – podkreśliła.
Bardziej wyrozumiały jest Marek, ojciec 7-latka. Jego zdaniem po to zakłada się te czaty, żeby rodzice mogli ułatwić dzieciom życie. – Jeśli ktoś zapyta, co było zadane, zwykle dostanie odpowiedź. Szybko, krótko i po sprawie – tłumaczy w rozmowie z nami.
Kiedy pytam go o atmosferę między rodzicami, dopiero zaczyna się akcja. – Ogólnie nie ma dramatów, ale była sytuacja, że dwie osoby pokłóciły się o termin wycieczki. Tam jeszcze doszedł temat kosztów. Jedna mama domagała się przeprosin po awanturze. Tylko czy to naprawdę dziwne, że dorośli czasem się posprzeczają? – zastanawia się.
Wiktoria staje po stronie dzieci. – Jak chodziłam do szkoły, nie było grup i jakoś daliśmy radę. Dzisiaj rodzice na siłę starają się dogodzić dzieciom. Te grupy powstały po to, żeby dorośli zaspokajali swoje ambicje. Czasami to też wylew frustracji – ocenia.

11 godziny temu
3




English (US) ·
Polish (PL) ·