Trzy mecze u Urbana wystarczyły. Lewandowski czekał na to ponad dwa lata!

4 tygodni temu 19

W pierwszych tygodniach na stanowisku selekcjonera Jan Urban uczy nas, żebyśmy byli wymagający i nie ulegali skrajnym emocjom. Sam daje przykład: nie zachwycił się brawami od dziennikarzy po wygranym we wrześniu spotkaniu z Finlandią, ostrożnie operował też wciskanym mu wtedy w usta pojęciem "dumy", po niezłym debiucie Jana Ziółkowskiego przeciwko Nowej Zelandii nie pozwolił ekspertom podrzucać go zbyt wysoko, a po zwycięstwie z Litwą (2:0) jednym tchem wymienił wszystkie elementy wymagające poprawy. Chcemy jednak - bez wielkiej egzaltacji - docenić obecne położenie reprezentacji Polski i liczbę aspektów, które w krótkim czasie udało mu się poprawić. Bo choć październikowe zgrupowanie ani nie zachwyciło, to by zrozumieć skalę postępu, wystarczy przypomnieć sobie, gdzie byliśmy jeszcze w czerwcu.

Zobacz wideo Lewandowski sprawdził Grosickiego! Hit internetu. Kosecki ocenia

Robert Lewandowski czekał na taki moment ponad dwa lata. U Jana Urbana wystarczyły mu trzy mecze

Październikowe zgrupowanie - z towarzyskim meczem z Nową Zelandią i eliminacyjnym ze 145. w rankingu FIFA Litwą - nie miało nawet potencjału, by kogokolwiek zachwycić. Nie tej klasy rywale, nie ta ranga spotkań. Mogliśmy jednak poznać kadrę Jana Urbana od jeszcze innej strony: najpierw zaplecze podstawowej jedenastki, a później najmocniejszą drużynę dźwigającą ciężar bycia absolutnym faworytem. Czwartkowy sparing pokazał, że z tym zapleczem najlepiej nie jest, ale da się wyciągnąć przynajmniej dwóch-trzech piłkarzy, którzy w razie potrzeby wskoczą do składu i nie zaniżą poziomu. Niedzielny mecz w Kownie potwierdził natomiast, że kadra ma coraz solidniejsze podstawy - już nie panikuje zaatakowana przez zmotywowanych rywali i ostatecznie potrafi słabszych przeciwników wypunktować. Nie ma jeszcze pełnej kontroli nad takimi meczami, ale w końcu jej bramkarz zalicza bardzo spokojny wieczór, bez choćby jednej wymagającej interwencji.

W efekcie już tylko absolutny kataklizm może odebrać Polsce awans do baraży mistrzostw świata. A przecież po porażce w Helsinkach ten niby oczywisty cel wcale tak oczywisty nie był. Dopiero we wrześniu i październiku, dzięki remisowi z Holandią i zwycięstwom z Finlandią i Litwą, udało się przywrócić wszystko do normy. W tym czasie Urban uporządkował też hierarchię w zespole. Zna swoją najlepszą jedenastkę i podstawowych zmienników. Wie, że w podstawowej jedenastce na Holandię zawieszonego za żółte kartki Przemysława Wiśniewskiego najpewniej zastąpi Jan Ziółkowski. Skład na Litwę znał jeszcze przed meczem z Nową Zelandią. Jesteśmy przekonani, że kadrę na listopad też zna już niemal w całości. Dwadzieścia powołań mógłby wysłać już dziś, a kilka kolejnych nazwisk bezpiecznie wpisać ołówkiem. Może do zdrowia wróci Jakub Moder? Może gotowy będzie już Nicola Zalewski? Może odkurzy Tarasa Romanczuka? Może Oskar Pietuszewski utrzyma formę i nie pozwoli się drugi raz ominąć?

W całej układance jest właściwie tylko jedna pozycja, na której nie mamy przekonania ani do podstawowego zawodnika, ani do jego zmiennika. I chyba Urban też go nie ma. Mowa o defensywnym pomocniku. Bartosz Slisz to piłkarz nie do końca z bajki selekcjonera, bo ma wyraźne ograniczenia w rozegraniu piłki, co było widać również w meczu z Litwą. Co gorsza, jeden ze swoich technicznych błędów próbował naprawić wślizgiem i naprawił tak, że został ukarany żółtą kartką, która wyklucza go ze spotkania z Holandią. Jakże musi teraz żałować Jakub Piotrowski, że kilka dni wcześniej, gdy dobrym występem przeciwko Nowej Zelandii mógł zapewnić sobie rolę dublera, zagrał tak słabo! Efekt jest taki, że problemy z obsadą pozycji defensywnego pomocnika powoli przypominają te, które przez lata dręczyły Polskę na lewej obronie, a Slisz jest nowym Jakubem Wawrzyniakiem - zmiennikiem kogoś, kogo nie ma.

Uspokaja jednak to, że na razie Urban w podobnych sytuacjach trafiał ze swoimi wyborami. Nie było oczywistego kandydata do tercetu stoperów z Janem Bednarkiem i Jakubem Kiwiorem? Postawił na Przemysława Wiśniewskiego i trafił. Nie było na tym zgrupowaniu Nicoli Zalewskiego? Zagrał Michał Skóraś i spisał się całkiem nieźle. Trzeba było znaleźć partnera dla Roberta Lewandowskiego? Zagrał obok niego Jakub Kamiński i z wrześniowego zgrupowania wyjechał jako największy wygrany. W październiku tak dobrze już się nie prezentował, ale wtedy tytuł nieoczywistego bohatera przejął Sebastian Szymański. Po kolejnym bezbarwnym występie w sparingu z Nową Zelandią kilku ekspertów i dziennikarzy sugerowało, że może usiąść na ławce rezerwowych. Urban jeszcze na stadionie w Kownie, kilkadziesiąt minut przed meczem, mówił przed kamerami TVP Sport: "Był dylemat, na kogo postawić. Wychodzi Sebastian i mam nadzieję, że się nie pomyliłem". Nie tyle się nie pomylił, co trafił w dziesiątkę.

Szymański nie tylko strzelił efektownego gola bezpośrednio z rzutu rożnego i dograł piłkę prosto na głowę Lewandowskiego przy golu na 2:0, ale maczał tego wieczoru palce w niemal każdej groźniejszej akcji - to on wypuszczał Kamińskiego na spotkanie sam na sam z bramkarzem, gdy zgubiło go przyjęcie piłki; to on rozgrywał akcję z Mattym Cashem, gdy ten oddawał groźny strzał. Wreszcie Szymański zagrał mecz na miarę potencjału, którym zachwycał się prowadzący go w Fenerbahce Jose Mourinho, a przy tym nie zapominał o pracy w pressingu, za którą doceniał go w Feyenoordzie Arne Slot. Dwóch tak znakomitych trenerów nie mogło się co do Szymańskiego mylić. Teraz Urban musi sprawić, by grał tak nie tylko od święta.

Ale niech świetne występy Kamińskiego we wrześniu i Szymańskiego w październiku nie przysłonią osiągnięcia Roberta Lewandowskiego, który w tym czasie w kolejnych dwóch meczach strzelił dwa gole z gry. Statystyka nie rzuca na kolana? W przypadku tak znakomitego napastnika to żadne zaskoczenie? Tylko pozornie. Żeby znaleźć ostatni taki przypadek, trzeba cofnąć się aż o dwa lata. Wtedy - w ostatnim meczu Fernando Santosa (kompromitująca porażka 2:3 z Mołdawią w Kiszyniowie) i w debiucie Michała Probierza z Wyspami Owczymi - po raz ostatni Lewandowski zdobywał dwie z rzędu bramki z gry. Później ani nie miał dwóch z rzędu meczów z golem, ani jego kolejne dwie bramki nie pochodziły z otwartej gry. Tymczasem u Urbana dokonał tego już po trzech meczach. Selekcjoner w tej kwestii nie filozofuje. - Robert jest niesamowity. Daj mu piłkę w pole karne, a strzeli gola - mówi. I na razie się to sprawdza. Wreszcie też  Lewandowski może liczyć na serwis najbardziej kreatywnych reprezentantów - z Finlandią piłkę dogrywał mu Zieliński, a z Litwą idealne dośrodkowanie posłał Szymański. Wcześniej brakowało między nimi takiej współpracy.

Symboliczne zdjęcie zaraz po meczu. "Lewandowski i Zieliński w centrum. Razem"

Dość jednak o samej piłce. Problemy reprezentacji w ostatnich miesiącach wykraczały przecież daleko poza boisko. To, co działo się zaraz po meczu w Kownie - wspólna radość, tańce i pamiątkowe zdjęcie na koniec - przypominało podpisanie paktu między kibicami a piłkarzami. Może nie była to otwarta wojna, ale chwilami brakowało nawet dyplomatycznych gestów. Piłkarze niezbyt często podchodzi w ostatnich latach pod sektor, by dziękować za doping. I w drugą stronę - po niektórych meczach żegnały ich gwizdy.

Półtora roku temu śpiewali razem hymn w Cardiff, ale wtedy to był zryw po sukcesie, jakim było wygranie baraży Euro. Ujście znalazły emocje związane z serią rzutów karnych. Ale nawet od tamtej pory wiele się wydarzyło - spadek w słabym stylu z Ligi Narodów, cała saga z Lewandowskim (od odpuszczenia czerwcowego zgrupowania, przez nagły przyjazd na ostatni mecz Grosickiego, po odebranie mu opaski i rezygnację z gry w kadrze Probierza), seria oświadczeń przed meczem z Finlandią i sprostowań do tych oświadczeń. Wiele zachowań i nawet drobnych gestów nadszarpywało relację z kibicami i postrzeganie piłkarzy w ich oczach. Teraz spotkali się pod sektorem nie po zrealizowaniu celu, a w połowie drogi do niego.

To zdjęcie jest zresztą bardzo symboliczne. Na pierwszym planie - piłkarze. W tle - tłum kibiców. W samym centrum - Lewandowski i Zieliński. Razem. Kawałek dalej - Kamil Grosicki, który ostatecznie z kadrą nie może się pożegnać i stanowi najlepszy dowód na to, że Urban nie skreśla nawet skreślonych.

Właśnie – sam Urban. Opisaliśmy jego większe i mniejsze zasługi. Ale w tym wszystkim jest też element szczęścia. Akurat trafił mu się duet stoperów w FC Porto. Jan Bednarek i Jakub Kiwior na razie doskonale wychodzą na letnich transferach. Bednarkowi już nie liczy się meczów bez zwycięstwa i nie prognozuje, czy jego zespół pobije najbardziej wstydliwe rekordy Premier League, jak to było w Southampton, tylko liczy się minuty bez przepuszczonego gola i określa "polską skałą". Kiwior nie musi czekać do kwietnia na pomór kontuzji wśród obrońców Arsenalu, by zacząć regularnie grać. Nie dość, że dzień w dzień razem trenują, to jeszcze niemal co tydzień wygrywają mecz. Przyjeżdżają na zgrupowanie kadry z zupełnie innym nastawieniem. Kibice też zaczynają ich bardziej doceniać. Ale klub dobrze zmienił też Jakub Kamiński, który z rzucanego po różnych pozycjach rezerwowego Wolfsburga stał się pierwszoplanową gwiazdą FC Koeln. I Michał Skóraś, który po pięciu spotkaniach w Gent już ma prawie tyle samo goli i asyst w lidze belgijskiej (2+3), co po dwóch sezonach w Club Brugge (2+4). Dalej - Zalewski w Atalancie, chwilowo zatrzymany przez kontuzję, powinien mieć lepsze życie niż w Interze i Romie. Urban umiejętnie z tego korzysta.

Reprezentacja potrzebowała jego spokoju i naturalności. Tego "kurczę" na konferencjach prasowych, którym poprzedza rzeczową analizę bez choćby delikatnego podkolorowywania rzeczywistości. - Gramy nieźle, ale sporo odpowiedzi da nam dopiero spotkanie z Holandią. To będzie test. Żeby zapunktować z taką reprezentacją, musimy zagrać na najwyższym poziomie. Dopiero wtedy będzie można z uznaniem powiedzieć: "Kurczę, powalczyliśmy z Holandią na wyjeździe i u siebie". Czekam na to spotkanie. To będzie prawdziwy egzamin - mówił. Racjonalnie i chłodno oceniał za to oba wrześniowe spotkania. Nie podobał mu się mecz z Nową Zelandią, ale był wobec piłkarzy wyrozumiały, bo przeprowadził w składzie wiele zmian. Docenił lepszą drugą połowę z Litwą, ale najpierw ponarzekał, że przed przerwą jego piłkarze "podawali rywalom tlen", bo zostawiali im za dużo miejsca. Zauważył też, że po golu Polska powinna wyraźniej przejąć inicjatywę. Do zachwytu z gry kadry jest więc daleko. Ale do samozachwytu u Jana Urbana jeszcze dalej.

Przeczytaj źródło