"Wróci pan do domu i może pożyje jeszcze ze dwa lata". Łukasz Krasoń: napisałem jedno słowo

10 godziny temu 5

SPIS TREŚCI

  1. "Patrzę na niego, słucham i nie wierzę. Czuję, że coś we mnie pęka"
  2. "Ma pan minutę, żeby zacząć oddychać"

"Patrzę na niego, słucham i nie wierzę. Czuję, że coś we mnie pęka"

Było to zaraz po Wielkanocy w 2014 roku. Urwał mi się film. Saturacja, czyli poziom nasycenia krwi tlenem, u zdrowego człowieka wynosi dziewięćdziesiąt siedem–dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Gdy spada poniżej dziewięćdziesięciu, wielu ludzi zaczyna się dusić. U mnie saturacja wynosiła sześćdziesiąt osiem procent. Był to stan poważnego zagrożenia życia. Zostałem zaintubowany, oczywiście już na bloku operacyjnym. Pamiętam tylko przebłyski z tamtych chwil: jak ktoś próbuje mi otworzyć usta, jak lekarze krzątają się wokół mnie. Trudno było mnie zaintubować, bo miałem zaciśniętą szczękę, a oni nie mieli odpowiednich, pediatrycznych rurek.

W końcu się przebudziłem. Patrzę na sufit, w gardle czuję rurkę. Wchodzi lekarz, widzi, że jestem już świadomy, i zaczyna spokojnie tłumaczyć, że mam ciężką niewydolność oddechową, że to zapalenie płuc, prawdopodobnie ukryte, które znacząco osłabiło moje serce, w zasadzie cały organizm. A potem z tym samym spokojem mówi:

"Ma pan zanik mięśni, ma pan dwadzieścia sześć lat, w tym wieku takie rzeczy się zdarzają. Zrobimy panu tracheotomię, to taki zabieg polegający na wprowadzeniu rurki do szyi, będzie pan jadł przez sondę. Ale wróci pan do domu i może pożyje jeszcze ze dwa lata".

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Jak długo Łukasz Krasoń był intubowany?

Co napisał Łukasz Krasoń lekarzowi?

Jakie problemy zdrowotne miał Łukasz Krasoń?

Co wydarzyło się podczas operacji Łukasza Krasonia?

Patrzę na niego, słucham i nie wierzę. Czuję, że coś we mnie pęka. Kątem oka widzę telefon — pewnie mama go spakowała, gdy zabierała mnie karetka. Dałem lekarzowi znak, żeby mi go podał. Nie mogłem przecież mówić, bo miałem rurkę w gardle. Wziąłem więc telefon i napisałem jedno słowo: "Spie*****j". Lekarz przeczytał i wyszedł. Chyba był zaskoczony, może wręcz się obraził. (...)

"Ma pan minutę, żeby zacząć oddychać"

Na dziewiątą rano zaplanowano operację. Wspomniana pielęgniarka zadzwoniła do pewnego lekarza w Łodzi i opowiedziała mu o moim przypadku. Rano, w dniu mojej operacji, dał on znać, że do nas jedzie. Sala operacyjna była już przygotowana, mieli mnie zaraz wieźć na blok. A ja byłem w pewnym sensie pogodzony z losem, i to też jest jakaś wartość — czasem trzeba się poddać, żeby coś ruszyło. Ja się pogodziłem, a tu nagle… operacja wstrzymana, bo jedzie lekarz z respiratorem, z maską i będą podejmować odintubowania mnie i przejścia na maskę nosową.

Tamten lekarz z Łodzi powiedział mi jedno: "Panie Łukaszu, to jest mobilny mały respirator, działa tak i tak. Tu się go włącza. Tu jest maska, najprostsza. Za chwilkę pana odintubujemy, wyjmiemy sondę z nosa, przez którą był pan żywiony przez ostatnie cztery tygodnie. Ma pan minutę, żeby zacząć oddychać. Jeśli pan nie zacznie, będziemy musieli znowu pana zwiotczyć, zaintubować i zrobić tracheotomię. I to bardzo szybko. Nie wiadomo, czy zdążymy pana uratować".

MedonetPRO OnetPremium

MedonetPRO OnetPremiumMedonet

Kiwnąłem głową, bo wiedziałem, że naprawdę może to być koniec. Okropne doświadczenie — moment, w którym wyciągali rurkę. Potem wyjęli mi sondę. Założyli maskę. I ja, ku**a, wziąłem pierwszy wdech natychmiast! Nawet nie potrzebowałem sekundy. Po prostu zacząłem oddychać. Byłem tak zdeterminowany, żeby żyć, że od razu to zrobiłem. Ktoś powie, że to proste, że "ma pan minutę" brzmi zbyt dramatycznie, ale ten lekarz wiedział, że to cholernie trudne, a często wręcz niewykonalne przestawić się z trybu maszynowego na samodzielny oddech. Wymaga to wysiłku. Szczególnie po tak długim czasie intubacji, kiedy wszystko masz zapchane — nos, gardło, przełyk.

Nie mogłem się odezwać przez kilka dni. Miałem podrażnione struny głosowe, uszkodzone gardło i przełyk. Najpierw mówiłem cicho. Potem coraz wyraźniej. Na początku korzystałem z maski na stałe, z czasem sukcesywnie zacząłem ją zdejmować. Dzień po dniu czułem się silniejszy. W końcu wróciłem do domu. Żyłem!

Całą historię przeczytasz w książce Łukasza Krasonia "Niezniszczalny", wydanej nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

"Niezniszczalny" — okładka

"Niezniszczalny" — okładkaWielka Litera

Przeczytaj źródło