20000+ dla sąsiadów (nowych) wiatraków. Prawnik: Przepisy pisane na kolanie, mogą prowadzić do konfliktów

4 dni temu 7
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Nawet 20 tys. zł rocznie dla sąsiadów nowych elektrowni wiatrowych - to najnowszy pomysł na budowanie akceptacji społecznej dla wiatraków. Przez tak zwany fundusz partycypacyjny właściciele wiatraków będą przekazywać środki mieszkańcom. Tworzące go przepisy znalazły się w ustawie wiatrakowej, niedawno przyjętej przez Sejm. 

Zobacz wideo Katastrofalny stan wody w Wiśle. Ujęcia z drona

Choć prace nad ustawą trwają od ponad roku, to pomysł trafił do niej na ostatniej prostej, tuż przed przyjęciem przez Sejm. To oznacza, że nie przeszły konsultacji społecznych ani szczegółowych analiz, które prowadzi się na wcześniejszym etapie. I w przepisach widać tego skutki.

- Koncepcja bezpośrednich płatności dla mieszkańców wygląda na proste rozwiązanie, które może pomóc przełamać opór społeczny przeciw wiatrakom. Niestety w proponowanej formie jest to bubel prawny, który wywoła nowe problemy, konflikty i może zaszkodzić rozwojowi energetyki wiatrowej. Jeśli fundusz partycypacyjny ma zostać w ustawie, to muszą zostać wprowadzone poprawki - mówi nam Miłosz Jakubowski, radca prawny z Fundacji Frank Bold 

We wtorek ustawą zajęły się komisje senackie. Przed posiedzeniem swoje uwagi wysłało senatorom kilka organizacji pozarządowych, które sugerują poprawienie przepisów. Jednak w ramach prac komisji nie wprowadzono sugerowanych zmian, co oznacza, że w ustawie pozostaje wiele ze wskazywanych przez organizacje problemów. 

20000+ od wiatraków

W myśl proponowanych przepisów, właściciele nowych elektrowni wiatrowych będą co roku wpłacać do specjalnego funduszu 20 tys. zł za każdy megawat mocy farmy. Jeden wiatrak to 2-3 MW, a niektóre najnowsze mają nawet 5 MW mocy i więcej. To oznacza setki tysięcy, a nawet miliony złotych rocznie w przypadku du?ych farm. Środki mają być dzielone między właścicieli domów i mieszkań w promieniu ok. 1 km od wiatraków. Kwota będzie waloryzowana co roku.

To zupełnie nowa koncepcja w ustawie, której głównym celem jest zmiana minimalnej odległości budowy wiatraków od domów. Obecnie może to być - pod pewnymi warunkami - 700 metrów. Rz?d chce przywrócić odległość 500 metrów, która obowiązywała do 2016 roku, co "uwolni" dodatkowe miejsca pod takie inwestycje. 

Więcej elektrowni wiatrowych jest Polsce potrzebne nie tylko do spełniania celów klimatycznych, ale też po prostu w celu zagwarantowania dostaw energii. Drożejące wydobycie węgla, starzejące się elektrownie węglowe i ich spodziewane wygaszanie oznaczają, że potrzebujemy nowych źródeł energii. Jednak nie jest jasne, czy ustawę wiatrakową podpisze prezydent Karol Nawrocki, a nawet jeśli tak - to czy inwestycje zyskają akceptację gmin i społeczności. Bezpośrednie płatności na rzecz sąsiadów mają zapewne przełamywać ewentualny opór społeczny. 

Jednak Jakubowski ocenia, że przepisy - które trafiły do ustawy pod koniec sejmowych prac nad nią - wyglądają, "jakby zostały napisane na kolanie". - W pierwszej wersji nie przewidziano limitu kwoty, jaka może być wypłacana z nowego funduszu na osobę. Przy niewielkiej liczbie osób mieszkających obok dużej farmy wiatrowej, byłoby to kwoty idące nawet w setki tysięcy złotych - mówi. Później wprowadzono limit 20 tys. zł na mieszkańca, a reszta środków trafi do gmin. 

Problemy z przepisami

Zdaniem prawnika zasada podziału kwoty na mieszkańców wciąż może prowadzić do nierówności, a przez to - konfliktów. Bo jeśli sąsiadów jest niewielu, to dostaną oni maksymalną kwotę. Ale jeśli w promieniu kilometra od wiatraków będzie dużo domów i mieszkań, to dostaną mniej pieniędzy. Mało tego - według prawnika przepisy nie wskazują też jasno, że środki przysługują tylko istniejącym nieruchomościom, mogą więc... zachęcać do budowania się w sąsiedztwie wiatraków. Jednocześnie nie przewidziano wymogu zamieszkania w nieruchomości, więc pieniądze może dostać właściciel domu, w którym wcale nie mieszka.

- Podobnie problemy może rodzić sztywno określona granica 1000 metrów. Oczywiście gdzieś ją trzeba wyznaczyć, ale jeśli komuś zabraknie 5 metrów, to czy będzie próbował zrobić jakąś dobudówkę do domu, żeby się "załapać" na pieniądze?

Podczas prac nad ustawą w Senacie doprecyzowano, że przepisy obejmą właścicieli budynków, których obrys choćby częściowo znajduje się w wyznaczonej odległości od wiatraka. Jednak to wciąż nie rozwiązuje kwestii, o których mówi Jakubowski.

Kolejny problem dotyczy przepisu, zgodnie z którym środki będą wypłacane jednej osobie za daną nieruchomość. - W przypadku współwłasności decyduje kolejność zgłoszeń. To może prowadzić do tego, że ludzie będą walczyć o to, kto pierwszy złoży wniosek, jeśli współwłaściciele się nie dogadają - mówi. To znów potencjał do konfliktów rodzinnych i sąsiedzkich. 

Wreszcie pytania o sprawiedliwość rozwiązania budzi to, że dotyczy ono tylko elektrowni wiatrowych. - Tymczasem ludzie mieszkający w pobliżu o wiele bardziej uciążliwych inwestycji, jak fermy przemysłowe, czy biogazownie, nie mogą liczyć na żadne rekompensaty. A przecież są stale narażeni na hałasy oraz potężny odór - wskazuje prawnik.

Ten problem zauważa też Piotr Czopek z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. - Choć budowa elektrowni wiatrowych jest potrzebna sektorowi energetycznemu i całej gospodarce, takie inwestycje są traktowane po macoszemu. Inne inwestycje, nieraz również uciążliwe dla sąsiadów, takich wymogów nie mają. Ale my dobrze przyjmujemy ten pomysł, cieszymy się też z tego, że możemy pomagać lokalnym społecznościom - mówi. 

Pieniądze pod pieczą gmin?

PSEW, które reprezentuje branżę, dość pozytywnie przyjmuje pomysł funduszu. Ale także dostrzega potrzebę poprawy przepisów, mówi nam Piotr Czopek:

- Tym funduszem powinien zarządzać nie inwestor, lecz gmina. To lokalna społeczność najlepiej wie, jak te środki najlepiej rozdysponowywać.

Jego zdaniem takie rozwiązanie mogłoby też pozwolić na pewną elastyczność i uniknąć sytuacji budzących poczucie niesprawiedliwości. - Na przykład gdyby środki trafiały do dwóch osób żyjących w sąsiedztwie farmy wiatrowej, ale już nie do trzeciej - nawet jeśli jest w trudnej sytuacji materialnej - bo ta mieszka o kilka metrów "za daleko" - mówi. 

PSEW proponuje też, aby dla większej sprawiedliwości systemu wyłączone były z niego osoby, które dzierżawą grunt pod wiatrak, a więc już czerpią z niego znaczne korzyści. Sugeruje też ograniczenie czasowe działania funduszu, np. do 15 lat. Taki sam postulat wniosło Stowarzyszenie Energii Odnawialnej. Jak wylicza w piśmie do senatorów, waloryzacja będzie oznaczać, że dla farmy uruchomionej  np. za 5 lat, po 15 latach pracy kwota 20 tys. zł wzrośnie do blisko 40 tys. 

- Wprowadzanie takich zmian na późniejszym etapie daje mniej czasu na ich skonsultowanie i analizowanie. Ale oczywiście to też rola posłów i senatorów, aby wprowadzać zmiany podczas prac nad ustawami. My mamy nadzieję, że nasz głos będzie słyszany podczas jej dalszego procedowania w Senacie - mówi Piotr Czopek jeszcze przed wtorkowym głosowaniem komisji.

Co nowy pomysł posłów oznacza z perspektywy inwestorów? Piotr Czopek podkreśla, że wpływ takiego wymogu na opłacalność farm wiatrowych trzeba będzie oceniać indywidualnie dla każdej inwestycji. Ale choć "kwota 20 tys. zł za megawat to znaczący koszt dla inwestorów", to "są oni gotowi je ponosić dla budowania społecznej akceptacji".  

- Jest to też w pewien sposób sprawiedliwe. Przez ten mechanizm wszyscy wspierają gminy zgadzające się na produkowanie u siebie energii, której używa każdy z nas - dodaje. 

Prąd czy gotówka?

Miłosz Jakubowski zgadza się, że alternatywą dla obecnego pomysłu mogłoby być stworzenie funduszu gminnego albo nawet centralnego, który te środki kierowałby na konkretne cele wspierające mieszkańców. - Mogłoby to być nawet wspieranie termomodernizacji domów, instalacji OZE w domach, czy inne formy walki z ubóstwem energetycznym - dodaje.

Jednak jego zdaniem warto rozważyć powrót do pomysłu objęcia udziałów w mocy elektrowni wiatrowej przez mieszkańców gminy. - Dzięki temu mieszkańcy korzystaliby z energii wyprodukowanej w instalacjach OZE, co mogłoby przełożyć się na ich poparcie dla samej idei wiatraków - przekonuje. 

Ten mechanizm obowiązkowego podziału korzyści z elektrowni z wiatrakami wprowadziła ostatnia duża reforma ustawy wiatrakowej. Jednak działa on na zupełnie innej zasadzie. Jako tak zwany "wirtualny prosument", mieszkańcy gminy mają możliwość formalnego wykupienia części mocy danej farmy wiatrowej. Korzyścią jest obniżenie rachunku za prąd dzięki energii wytwarzanej przez "swoją" część elektrowni wiatrowej. 

Jednak Piotr Czopek z PSEW uważa, że propozycja funduszu jest prostsza od obecnych przepisów dot. 10 proc. mocy do dyspozycji mieszkańców. - Ponadto mieszkańcy bezpośrednio zobaczyliby pieniądze, które trafiałyby do nich z funduszu. To na pewno wpłynęłoby na pozytywny odbiór społeczny inwestycji - wskazuje. 

Przeczytaj źródło