Walka o głos i miejsca, chaos, krzyki i dymisja wiceprezydenta. Zamiast nocnej prohibicji, w Warszawie wybuchła polityczna wojna. Radni nie posłuchali komendanta policji, nie wzięli pod uwagę stanowiska lekarzy, a Rafał Trzaskowski swój projekt wycofał. W zamian ma być nie zakaz, ale „pilotaż”. Do tego szkolenia dla sprzedawców czy „mapowanie zagrożeń”.
Dyskusja o tym, czy wprowadzić w Warszawie zakaz sprzedaży alkoholu nocą, ciągnęła się miesiącami. Nocną prohibicję wprowadzono już w blisko 180 gminach w całym kraju, w stolicy miało to się stać w tym roku. Projekty były dwa – jeden złożony przez Rafała Trzaskowskiego, drugi autorstwa Stowarzyszenia „Miasto Jest Nasze” oraz Lewicy. Projekt prezydenta Warszawy zakładał, że zakaz sprzedaży alkoholu miałby obowiązywać od godziny 23 do 6 rano i wejść w życie po trzech miesiącach, a miejscy aktywiści i Lewica postulowali, aby prohibicja zaczynała się godzinę wcześniej i zaczęła obowiązywać już po 30 dniach.
Trzaskowski deklarował, że będzie do swoich propozycji przekonywał partyjnych kolegów, radnych Kolacji Obywatelskiej, którzy mają większość w radzie miasta i większości dzielnic. I jak się okazało, są zaciekłymi przeciwnikami ograniczeń.
Radni wbrew Trzaskowskiemu, komendantowi policji, lekarzom
Najpierw 14 spośród 18 dzielnic opowiedziało się przeciwko prohibicji. Co więcej, projekt poparły wyłącznie te dzielnice, w których KO albo nie rządzi, albo nie ma samodzielnej większości. Następnie projekt przepadał w miejskich komisjach.
Radnych nie przekonał nawet szef stołecznej policji, Dariusz Walichnowski, który nocną prohibicję poparł i argumentował to liczbami. Wyliczał, że między 1 a 14 września każdego dnia od godziny 23 do 6 policjanci podejmowali średnio 36 interwencji wobec osób pod wpływem alkoholu. Jak podkreślał, funkcjonariusze jeździli z nimi do izb wytrzeźwień i szpitali. – Mam wielu ludzi, którzy się tym zajmują – zaznaczał.





English (US) ·
Polish (PL) ·