Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
W ostatnich dniach Miejski Reporter opublikował tekst wraz ze zdjęciem ofiary wypadku, w którym zginął 13-letni chłopiec i jego tata. Do wypadku doszło w nocy z 10 lipca około godziny 23:15, na remontowanym odcinku Wisłostrady, na wysokości Cytadeli na Żoliborzu.
Jak pisał Miejski Reporter, kierowca opla jadący pod prąd czołowo zderzył się z motocyklem marki Yamaha, którym podróżowali ojciec i 13‑letni syn. Po zderzeniu kierowca Opla uderzył także w osobowe Audi, a odłamki uszkodziły drugi motocykl ‑ motoambulans marki Yamaha.
Miejski Reporter: publikujemy mocne zdjęcia ku przestrodze
Choć fotografie w tekście były zablurowane, to na głównym czarno-białym zdjęciu do tekstu, które również osobno zostało wrzucone na Facebooka, widać było nogi reanimowanej na jezdni przez ratowników ofiary. Tysiące reakcji pod postem mogło potwierdzać, że zdjęcie się poniosło.
Gdzie jest jednak granica budowania przez media zasięgów, za którą zaczyna się epatowanie drastycznymi szczegółami? Bo przecież wiadomo, że większość dużych, znanych redakcji takiego zdjęcia by nie pokazała.
Może cię zainteresować: Media nie pokazały nagrania zbrodni na UW, ale pokłóciły się o słowo "makabra"
Zapytaliśmy Miejskiego Reportera, dlaczego właściwie taka fotografia się ukazała, skoro sama tematyka i tak była wystarczająco szokująca.
– Nie tylko my publikujemy takie zdjęcia, wiele lokalnych redakcji też tak robi. Trzeba dotrzeć do ludzi taką tematyką. Publikujemy takie fotografie ku przestrodze, by ktoś zwolnił na drodze, a pieszy uważał, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy za kierownicą auta nie jedzie pijany kierowca. Gdy robiliśmy to zdjęcie, trwała reanimacja. Dopiero potem w szpitalu okazało się, że ofiara wypadku niestety nie przeżyła - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Łukasz Rytel z Miejskiego Reportera.
Faktem jest, że zdjęcia z wypadku pokazały też takie serwisy jak “Fakt”, “Super Express”, TVP Warszawa czy Wirtualna Polska. Niektóre z tych serwisów korzystają z fotografii Miejskiego Reportera.
– Każde z tych zdjęć przeszło proces autoryzacji w wymienionych redakcjach, co jest jednoznacznym dowodem na to, że nasza praca reporterska i przyjęte przez nas standardy – które jasno określają, że nie pokazujemy zwłok, krwi ani brutalnych obrażeń – mieszczą się w normach akceptowanych przez największych wydawców w Polsce - mówi nam Rytel.
– Zdjęcie było zrobione z oddali. Jeśli uzmysłowi choć jednemu człowiekowi, do czego mogą prowadzić patologiczne zachowania na drogach, to taka fotografia ma sens. Proszę sobie przypomnieć kampanię Tramwajów Warszawskich, które publikowały zdjęcia z potrąceń, by przestrzec ludzi przed wiadomymi konsekwencjami wejścia pod tramwaj - tłumaczy przedstawiciel Miejskiego Reportera.
Czytaj także: Kim jest Miejski Reporter? Od lokalnego profilu do rozpoznawalnego medium
Newsletter WirtualneMedia.pl w Twojej skrzynce mailowej
Warto jednak dodać, że nie jest to temat, który Tramwaje Warszawskie promują. Informacje o zdarzeniach drogowych, w tym potrąceniach, są przekazywane w komunikatach prasowych i relacjach medialnych, ale zdjęcia z samych wypadków nie są powszechnie dostępne.
Redakcje nie publikują dziś drastycznych zdjęć. Wydawców nie trzeba pilnować
W dużej części redakcji tego typu zdjęcia by nie przeszły. Nawet jeśli reporter by je wrzucił, wydawca podczas sprawdzania tekstu powinien je wyłapać i nie opublikować. Istnieją pisane lub niepisane zasady reagowania w tego typu przypadkach, ale generalnie sporo redakcji uznaje, że ze względu na wrażliwą tematykę, drastyczne obrazy, szacunek do ofiar i ich rodzin oraz odpowiedzialność tego typu zdjęć się nie publikuje.
Najczęściej doświadczeni wydawcy potrafią odpowiednio reagować na takie sytuacje, nawet gdy reportera poniesie. Rozmawiamy o tym z Ewą Walas, wicenaczelną portalu Gazeta.pl.
– Współpracujemy z Miejskim Reporterem, ale o publikacji tego typu zdjęć, jak z wypadku na Wisłostradzie, nie mogło być mowy. Nie można pokazywać takich fotografii kosztem cierpienia innych ludzi. Rodziny ofiar wypadków szukają w Google wszelkich informacji związanych z tym wypadkiem i jeśli coś takiego zobaczą, to ten widok zostanie z nimi przez resztę życia - tłumaczy Ewa Walas w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
– Tu nawet nie chodzi o etykę dziennikarską, a zwykłą, ludzką empatię - dodaje wicenaczelna gazeta.pl. I przypomina sytuację z 2004 roku, związaną z publikacją przez "Super Express" zdjęcia dziennikarza Waldemara Milewicza po śmierci. - Bardzo budująca w tym kontekście była dla mnie reakcja środowiska dziennikarskiego, że nie możemy publikować takich zdjęć, by nie być uznanym za hieny – przypomina Ewa Walas.
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich uznało wówczas opublikowanie przez sobotni "Super Express" zdjęć martwego Waldemara Milewicza za oburzające naruszenie zasad etyki dziennikarskiej i norm obyczajowych.
Przypadek Waldemara Milewicza przytacza też Andrzej Andrysiak, wydawca “Gazety Radomszczańskiej” i prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych.
– Byłem wtedy za publikacją tych zdjęć, ale dziś bym ich nie pokazał publicznie. Wtedy ludzie dowiadywali się o takich rzeczach z prasy czy telewizji, nie mieli innych źródeł, jak na przykład o ataku terrorystycznym na szkołę w Biesłanie czy na World Trade Centre. Co różni tamtą sytuację od dzisiejszej? Dziś media społecznościowe pełne są drastycznych zdjęć i ludzie mają do nich dostęp, a dziennikarze nie są od tego, by robić to wyłącznie dla zasięgów – mówi Andrysiak Wirtualnym Mediom.
Atak siekierą na UW. Media wiedziały, jak się zachować
Warto w tym kontekście wspomnieć głośną sytuację z ostatnich miesięcy, która zbulwersowała opinię publiczną. Chodzi o atak siekierą na Uniwersytecie Warszawskim. W mediach społecznościowych pojawiły się drastyczne zdjęcia i filmy z momentu tragedii i tego co wydarzyło się tuż po.
– Mieliśmy kolegium redakcyjne i nie było nawet potrzeby uczulania wydawców, bo wiedzieli, że nie ma mowy o epatowaniu drastycznymi fotografiami czy embedzie filmiku, który krążył w mediach społecznościowych – dodaje wicenaczelna Gazeta.pl.
O nagraniu z miejsca zbrodni informowały wtedy m.in. portale dwóch największych tabloidów „Faktu” i „Super Expressu”. Na obu w kilku zdania opisano, co widać w materiale. Na Fakt.pl zamieszczono też część nagrania, ale bez ujęć z ciałem ofiary (twarz sprawcy zamazano). Z kolei w serwisie „SE” wyraźnie zaznaczono: „Nagrania nie zostaną opublikowane, ponieważ są zbyt brutalne i przedstawiają zamordowaną kobietę”.
– Jeszcze dekadę temu 'Fakt' i 'Super Express' publikowały podobnie drastyczne materiały - pisał wtedy Tomasz Wojtas, zastępca redaktora naczelnego Wirtualnemedia.pl.