Korea Północna - pierwsze skojarzenie. Dyktatura? Skrajna izolacja? Bieda? A może wojskowe defilady, monumentalne pomniki, radia bez regulacji głośności dudniące w każdym domu, sześć dni roboczych plus jeden dzień "wolontariatu" i trzy pokolenia karane za przestępstwo jednego członka rodziny? "Imperium kobiecej piłki" raczej nie przychodzi na myśl. Wydaje się wręcz nie pasować do tego zestawu. Ale Korea Północna właśnie w piłce nożnej kobiet, a już w młodzieżowej szczególnie, znalazła wygodną niszę do realizacji swoich celów.
Zobacz wideo Kosecki o Krychowiaku: To był prawdziwy lider, nigdy nie narzekał
To tam autorytarny reżim znajduje amunicję do swojej ulubionej broni - propagandy. To tam północnokoreańskie piłkarki deklasują konkurencję, seryjnie wygrywają mundiale w kategoriach do lat 17 i do lat 20 i przywożą do Pjongjangu kolejne trofea, czołobitnie dziękując najjaśniejszemu wodzowi za wsparcie. A później znów znikają za kurtyną. Najczęściej - na zawsze. Siedemnastolatki ostatni mecz przegrały w 2018 roku i właśnie mkną po kolejny medal na mistrzostwach świata, na których wygrały dotychczas wszystkie mecze, lejąc po drodze 5:0 Holandię, 6:1 Maroko i 5:1 Japonię. W półfinale pokonały natomiast 2:0 Brazylię, a o złoto znów zagrają z Holandią. Reżim nie zmarnuje tej okazji. Za chwilę znów obwieści swoim obywatelom ostateczną wyższość systemu komunistycznego nad przeklętym kapitalizmem.
Polki spotkały się z Koreankami Północnymi. "W Europie czegoś takiego nawet nie dotknęliśmy"
Kim Dzong Un bardzo rzadko schodzi z pierwszej strony propagandowej gazety "Rodong Sinmun". Ale lato i jesień 2024 r. były wyjątkowe - z nieba najpierw spadł wielki deszcz, wywołując powodzie, które zatapiały całe wioski, a później spadł z niego sukces piłkarek, które parę tygodni po sobie zostały mistrzyniami świata w kategoriach U-17 i U-20. Państwo przez kilka tygodni kompletnie nie radziło sobie z kryzysem - tonęły domy i gospodarstwa, a ludzie zostali z tym sami. Mieszkańcom wysp na rzece Jalu pomoc humanitarną oferowały Chiny, ale Korea Północną ją odrzuciła, obawiając się prawdopodobnie, że uratowani zostaną w Chinach na zawsze. Tej tragedii długo nie było czym przykryć. Aż do czasu, gdy młode piłkarki wygrały dwa młodzieżowe mundiale, pokonując po drodze m.in. Stany Zjednoczone i Japonię. Narracja była gotowa.
Dziennik, który zazwyczaj na rozkładówce publikuje artykuły i felietony o Kim Dzong Unie, nierzadko zresztą dyktowane przez niego lub sekretarza partii, tym razem zachwycał się triumfem piłkarek. - Rozkaz musiał wydać sam Kim Dzong Un. Obywatele Korei Północnej mieli pomyśleć: "pokonaliśmy japoński i amerykański imperializm, jesteśmy wielkim narodem". To zwycięstwo zostało błyskawicznie wykorzystane przez władze, by podnieść morale kraju, który wciąż cierpiał z powodu powodzi - tłumaczył Lee Hyun-seung, badacz z amerykańskiej organizacji Global Peace Foundation, który uciekł z Korei Północnej i osiedlił się w USA. - Korea Północna nie miała wtedy żadnego godnego uwagi osiągnięcia, którym mogłaby odwrócić uwagę od powodzi i podtrzymywać narodową dumę. Żadnych osiągnieć gospodarczych ani kulturalnych, jedynie te dotyczące rozwoju rakiet i broni jądrowej. Gdy nagle piłkarki zdobyły mistrzostwo, Kim Dzong Un mógł pomyśleć, że zachowuje twarz - dodaje Lee.
W drodze po złoto na mundialu do lat 17 Korea Północna w ćwierćfinale pokonała wówczas 1:0 Polskę. Rozmawiamy z selekcjonerem Marcinem Kasprowiczem.
- Koreanki przyjeżdżają na mistrzostwa świata i wiedzą, że muszą je wygrać, bo jeśli się to nie uda, mogą zostać wyciągnięte wobec nich surowe konsekwencje. Dlatego one na boisku wręcz się "zabijają". Motywacja i determinacja są u nich na najwyższym poziomie. Dają z siebie - dosłownie - wszystko. Nie ma znaczenia, która jest minuta. Nie zostawiają sobie żadnej rezerwy. Jako ciekawostkę powiem, że w drużynie, z którą się mierzyliśmy, pięć lub sześć piłkarek miało już odbytą służbę wojskową i zawodowo służyło w armii - opowiada selekcjoner, który na zeszłorocznym mundialu prowadził reprezentację U-17, a dziś pracuje w kadrze do lat 20 i przygotowuje ją do mundialu, który latem odbędzie się w Polsce.
Czytam, że kilka lat temu Amerykanki, które na mistrzostwach świata niespodziewanie wylądowały w jednym hotelu z Koreankami, szukały z nimi kontaktu. Naiwnie liczyły, że przełamią lody. Ale ich nieśmiałe pytania zadawane podczas jazdy windą zderzyły się tylko z milczeniem i wzrokiem wbitym w podłogę. Pytam Kasprowicza, czy on lub jego piłkarki mieli jakąkolwiek możliwość nawiązania podobnego kontaktu. - Nie. Wszędzie chodziła z nimi tłumaczka, która odpowiadała nawet na najbardziej podstawowe pytania. Po meczu piłkarki zostały zamknięte i tyle je widzieliśmy. W hotelu raczej nie wychodziły z pokojów - mówi.
Rywale Korei Północnej - państwa tak hermetycznego i tajemniczego - mają podstawowy problem z przygotowaniem się do meczu. Nie mają żadnych materiałów do analizy. Trudno im nakreślić taktykę. Nie znają nawet piłkarek, które przyjadą na turniej. Nie wiedzą nic.
- Nam było znacznie łatwiej, bo przed ćwierćfinałowym meczem mieliśmy już dostęp do trzech spotkań Koreanek z fazy grupowej, więc mogliśmy je przeanalizować i poznać. Ale pierwsi grupowi rywale? Bez szans. My nie mogliśmy np. przeanalizować indywidualnie każdej piłkarki, co zwykle jest czymś normalnym. Tutaj było to niemożliwe, bo one wszystkie grają na co dzień w Korei Północnej, która jest zamknięta pod każdym względem - szkoleniowo, życiowo, medialnie. Nie znajdziemy nagrań z meczów tych zawodniczek. Nie znajdziemy ich profili w mediach społecznościowych. Nie znajdziemy z nimi wywiadów - wymienia Kasprowicz.
- Kolejna specyfika to wygląd tych zawodniczek. Wiem, że dla Azjatów to my, Europejczycy, jesteśmy wszyscy do siebie podobni. Ale my mieliśmy podobne odczucia względem nich. Były dla nas jednakowe. W dodatku trzy piłkarki z wyjściowego składu nazywały się Choe, kolejne trzy Ri, dwie Pak. To też było jakimś utrudnieniem. Właśnie jedna z tych Choe najpierw pojechała na mistrzostwa do lat 20, tam została królową strzelczyń i zdobyła złoty medal, a miesiąc później grała na naszym mundialu i też strzelała gole. Ale akurat przeciwko nam bramkę zdobyła inna Choe. Ta, która na koniec turnieju została wybrana najlepszą zawodniczką - uśmiecha się selekcjoner. Później ta Choe udzieliła krótkiego wywiadu agencji AFP. - Nasza drużyna pragnęła przekazać szanownemu ojcowskiemu marszałkowi Kim Dzong Unowi wiadomość o naszej radości i zwycięstwie - powiedziała i obiecała trenować jeszcze ciężej, by "pokazać światu, jak wielkim honorem jest reprezentowanie Korei Północnej".
- Pamiętam, że po zakończonej analizie mieliśmy w sztabie problem, żeby wskazać jakiekolwiek słabsze strony Koreanek. Fizycznie? Bardzo wysoki poziom. Nieprawdą jest, jakimś stereotypem, że Azjatki są niskie. Mówimy o kilku dziewczynach, które miały ponad 170 cm. Miały też bardzo umięśnione sylwetki. Do tego motorykę, szybkość i wytrzymałość na niezwykle wysokim poziomie. Technikę porównałbym do piłki męskiej. Mam na myśli choćby to, jak dośrodkowywały w pełnym biegu. Siłę i precyzję tych centr. Ja się z czymś takim jeszcze nie spotkałem. W Europie czegoś takiego nawet nie dotknęliśmy. W ogóle na świecie trudno o drugi tak wszechstronny zespół. Przykładowo, wcześniej graliśmy z Zambią, która też miała zawodniczki bardzo rozwinięte fizycznie, silne i szybkie, ale taktycznie i technicznie były już na niższym poziomie, dlatego byliśmy w stanie z nimi wygrać. A Korea? Żadnych słabych punktów.
- Zresztą, wszystko o ich poziomie mówi to, że ostatni raz w tej kategorii wiekowej przegrały w 2018 roku, po rzutach karnych w ćwierćfinale mundialu z Hiszpanią, która miała wtedy w składzie Salmę Paralluelo i Claudię Pinę, obecne gwiazdy Barcelony. Od tamtej pory mają same zwycięstwa. Nam porażka 0:1 z takim rywalem żadnej ujmy nie przynosi. Można było oczywiście ustrzec się indywidualnego błędu i nie stracić tej bramki i pewnie wtedy dociągnęlibyśmy do rzutów karnych, bo w tych meczach nie ma dogrywek, tylko od razu jest seria jedenastek, więc dalibyśmy sobie szansę - wspomina Kasprowicz.
Zanim dokładnie wytłumaczymy, z czego wynika fenomen Korei Północnej w kobiecej piłce i co doprowadziło do tak wyraźnej dominacji w młodzieżowych rozgrywkach, pytamy o to Kasprowicza. - Kluczowa, moim zdaniem, jest selekcja. Najpierw na bardzo szeroką skalę przeprowadzają testy sprawności ogólnej, podczas których patrzą np. na szybkość i wytrzymałość tych dziewczyn. Oceniają też budowę ich ciała. Te, które mają największy potencjał, zabiera się do akademii piłkarskich. Ich jest w Korei Północnej raptem kilka. Dziewczyny zostają skoszarowane i trenują. Mówimy o zupełnie innym systemie niż któryś ze znanych w Europie. Mówimy w końcu o reżimie. Kolejna sprawa: misją ich młodzieżowych kadr nie jest przygotowanie piłkarek do gry w seniorach, ale zwyciężanie na poziomie juniorskim. Po prostu - trzeba wygrać wszystko. Dlatego też zazwyczaj wybierają do reprezentacji piłkarki wczesnodojrzewające - diagnozuje.
A w jaki sposób tak zamknięty kraj nadąża za szkoleniowymi i taktycznymi nowinkami? Skąd czerpie wiedzę? - To zamknięcie działa tylko w jedną stronę. Oni mają wszystkie potrzebne im informacje, jak się u nas szkoli, jakie są najnowsze trendy i jak się zmienia młodzieżowa piłka. Nie pokazują natomiast niczego, co dzieje się u nich - podsumowuje Kasprowicz.
Kto zostanie piłkarką, ten zmienia życie. Swoje, rodziny i przyszłych pokoleń
Jak wszystko w Korei Północnej, tak również kobieca piłka nożna skrywa wiele tajemnic. Niejasny jest już sam początek. Najpopularniejsza wersja mówi, że kilku urzędników partyjnych pojawiło się na przełomowym kongresie FIFA w 1986 r., na którym Ellen Wille, norweska delegatka, wykrzyczała ze sceny całą swoją frustrację, domagając się poważnego potraktowania kobiecej piłki. Chciała, by pierwszym krokiem było zorganizowanie prawdziwych mistrzostw świata. Koreańscy partyjniacy mieli wrócić do kraju i podzielić się z wodzem tym rewolucyjnym pomysłem. Wszystko wydawało im się logiczne - skoro reżim już wcześniej - np. w lekkoatletyce - szukał sportowych sukcesów, by kleić propagandową papkę, to przecież łatwiej będzie je znaleźć w dyscyplinie, która dopiero raczkuje i żaden kraj nie ma w niej ewidentnej przewagi.
Do 1985 r. piłka nożna była w Korei Północnej rozrywką wyłącznie dla mężczyzn. Wynikało to przede wszystkim z radzieckich wpływów, pod którymi znalazła się po II wojnie światowej. Jak w wielu krajach tego bloku, kobiety były zachęcane do uprawiania sportu, co miało chociażby przełożyć się na ich wydajność w pracy i udział w obronie narodowej, jednak ich zainteresowanie kierowano przede wszystkim na lekkoatletykę, a nie piłkę nożną należącą do dyscyplin "przeciwwskazanych, szkodliwych i moralnie poniżających". Kim Ir Sen, przywódca Korei Północnej w latach 1946-94, już w 1980 r., na Szóstym Zjeździe Partii Pracy mówił: - Powinniśmy popularyzować kulturę fizyczną i sport, uczynić je częścią naszego codziennego życia i w ten sposób poprawić kondycję fizyczną całego narodu.
Badacze podkreślają też, że Kim Ir Sen rozumiał znaczenie sportu jako czynnika wpływającego na wizerunek kraju na arenie międzynarodowej. Dlatego niemal natychmiast przemówiła do niego wizja pokonania kapitalistycznych wrogów w sporcie tak globalnym, jak piłka nożna. Odgórnie utworzył więc aż osiemnaście kobiecych klubów. Każdy z nich reprezentował inne państwowe przedsiębiorstwo lub organizację, m.in. wojsko, milicję, fabryki tramwajów i zakłady włókiennicze. Do dziś w podobnej formie przetrwało ich około trzynastu.
Kluby mogły powstać z dnia na dzień, ale jak udało się zapełnić je piłkarkami, skoro w kraju dotychczas żadnych piłkarek nie było? Po prostu przekwalifikowywano zawodniczki z innych dyscyplin. Na przykład pierwszą kapitanką reprezentacji została Rim Sun Bong, która wcześniej była łyżwiarką szybką. Ktoś stwierdził, że jej sylwetka, ogólne umiejętności sportowe i świetna koordynacja predysponują ją do gry w piłkę, więc zabrano jej łyżwy i skierowano na boisko. Ponoć nie była zachwycona, ale to nie była kwestia wyboru.
W następnych latach trenerzy przemierzali kraj wzdłuż i wszerz, by znaleźć najbardziej uzdolnione dziewczyny. Plan był prosty i bez większych zmian obowiązuje do dziś. W Pjongjangu znajduje się kilka akademii piłkarskich przypominających klimatem, panującą tam dyscypliną i obyczajami wojskowe koszary. Dla najlepszych jest natomiast centralna szkoła. Piłkarki trenują na koszt państwa. Opłaca się być piłkarką. Pjongjang to inny świat - wieżowce, ogromny stadion, kręgielnia, zoo, dom towarowy, wesołe miasteczko, nawet jeśli stworzone na pokaz i dostępne wyłącznie dla elit, w oczach Koreańczyków z prowincji wyglądają surrealistycznie. Życie w stolicy jest też nieco łatwiejsze niż na wsi, gdzie często brakuje jedzenia, a dostęp do opieki medycznej jest bardzo ograniczony. Taka przeprowadzka do stolicy jest jednak niedostępna dla zdecydowanej większości obywateli. Kto rodzi się na wsi, najczęściej na wsi umiera. Ale kto już do Pjongjangu trafi, najczęściej tam zostanie. To jak wygrana na loterii. Najlepsze zawodniczki dostają od państwa mieszkania - ogrzewane, podkreślmy, bo również nie jest to normą - i mogą zabrać ze sobą swoich rodziców. Zmieniają zatem los swój, rodziny i przyszłych pokoleń. Dołączenie do reprezentacji daje im również możliwość wyjazdu z kraju. Obywatele Korei Północnej nie mogą podróżować za granicę bez zezwolenia państwa. Wyjazdy na międzynarodowe turnieje pozwalają więc zawodniczkom zetknąć się ze światem, którego zdecydowana większość ich rodaków nigdy nie zobaczy.
Ale gra w kadrze to nie tylko przywileje. Odpowiedzialność jest olbrzymia, presja również. Nikt nie chciałby być posądzony o niegodne reprezentowanie Korei Północnej i spotkać się z gniewem najwspanialszego wodza.
- Sport międzynarodowy to dla Korei Północnej jeden z niewielu sposobów na zademonstrowanie swojej suwerenności, istnienia i tożsamości społecznej. Ile razy jeszcze ten kraj może pomachać flagą na oczach świata? Jednocześnie reżim wykorzystuje sport jako narzędzie propagandy w swoim kraju, by gloryfikować swoich przywódców i pokazywać obywatelom, jak wielkim narodem jest Korea Północna - analizuje dr Jung Woo Lee, wykładowca z Instytutu Sportu na Uniwersytecie w Edynburgu, w artykule na Deutsche Welle.
Niemiec trenował Koreę Północną. Opowiada o realiach
Thomas Gerstner doskonale pamięta tę wiadomość. Siedział akurat w lobby monachijskiego hotelu i przeglądał internet, gdy jego przyjaciel Jorn Andersen, wysłał mu sms-a z pytaniem, czy kiedykolwiek wyobrażał sobie trenowanie kobiecej reprezentacji Korei Północnej. Był oszołomiony. Niewiele wiedział o tym kraju, ale wszystko co wiedział, wydawało mu się niepokojące. Był 2016 r., a Andersen wiedział już, że zostanie pierwszym od ponad dwudziestu lat zagranicznym selekcjonerem Korei Północnej. Szukał kompana, który przeprowadziłby się tam razem z nim i pracował z kobiecą reprezentacją. Pomyślał o starym kumplu Gerstnerze, trenerze bez doświadczenia na najwyższym poziomie w Niemczech, w dodatku nieco zakurzonym, ale z najwyższą licencją UEFA i ciekawością świata.
Od pięciu lat był bez pracy. Korea Północna oferowała mu niezłe pieniądze, możliwość zabrania ze sobą asystenta, obiecała też opłacić mu pokój w hotelu, a nawet przydzielić prywatnego kierowcę i przewodnika - choć ten nie tyle oprowadzał go po ciekawych miejscach, co pilnował, by nie zobaczył za dużo. Gerstnerowi ostatecznie zaproponowano pracę z kadrą kobiet do lat 20, a nie z seniorską reprezentacją. Dostał czas do namysłu, a gdy się zgodził, miał jeszcze pół roku, by uporządkować sprawy w Niemczech i przygotować się do przeprowadzki.
- Na początku miałem mnóstwo wątpliwości, ale potraktowałem to jako przygodę życia. Wszystko, co zobaczyłem na miejscu, było dla mnie surrealistyczne. Miałem tłumaczkę, szofera i duży apartament z gabinetem. Trafiłem do hotelu z pięcioma restauracjami i siłownią. Styl był staromodny i potrzebowałem czasu, żeby się do niego przyzwyczaić, ale i tak byłem zaskoczony warunkami – opowiadał w wywiadzie dla ABC Sport. - Gdy miałem jakąś prośbę, ludzie natychmiast starali się ją spełnić. Byli mili i pomocni, ale nie mogłem nawiązać z nimi żadnego prywatnego kontaktu. Koreańczykom nie wolno zawierać znajomości z obcokrajowcami. Kontaktowanie się z nimi było utrudnione. Oni mają telefony z własnymi kartami SIM i własnym internetem, więc mogą komunikować się tylko między sobą.
Gerstner przygotował się do nowej pracy najlepiej jak mógł, ale i tak czuł, że rusza w nieznane. Dopiero na miejscu dowiedział się, jak w Korei wyszukuje się utalentowane piłkarki, gdzie się je trenuje i jak wyglądają krajowe rozgrywki. Dopiero tam poznał klub "4.25 Soccer Club", nazwą nawiązujący do 25 kwietnia, czyli dnia, w którym w 1987 r. utworzono państwową armię. - Wszyscy zawodnicy z reprezentacji narodowych po powołaniu przebywają w Narodowym Centrum Treningowym. 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Trenują sześć razy w tygodniu i wydaje mi się, że nie otrzymują za to wynagrodzenia. Mieszkają jednak w NCT, otrzymują pełne wyżywienie i są dumni, że mogą reprezentować swój kraj. Nie ma w Korei społecznego poparcia dla piłki nożnej, dlatego podczas meczów stadiony wypełniają żołnierze, studenci lub pracownicy fabryk, którzy są do tego zmuszeni. W Korei Północnej dziecko nie decyduje, czy będzie grało w piłkę. Decyzja zapada gdzie indziej. Jeśli ma do tego talent, otrzymuje maksymalne wsparcie. Podobnie jest z grą na pianinie, jazdą konną czy nauką - opowiadał ABC Sport.
- Na początku zawodniczki były wobec mnie bardzo nieśmiałe. Znały instrukcję. Dokładnie wiedziały, co im wolno, a czego nie. Nigdy nie miałem możliwości nawiązania z nimi bezpośredniej komunikacji. Wszystko odbywało się za pośrednictwem pani Hwang, mojej tłumaczki. Dopiero z czasem stały się trochę swobodniejsze. Szeptały i śmiały się między sobą - opowiada.
Wyzwaniem były wyjazdy za granicę. Nieczęste i zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Piłkarki i pracownicy federacji zawsze trzymają się na nich razem, ignorując obcokrajowców. Nie szukają kontaktu, bo wiedzą, że prawdopodobnie są stale obserwowani przez agentów swojego kraju. Gerstner pamięta wyjazd do Chin w 2017 roku. Obawiał się, że jego piłkarki mogą spróbować uciec, a on zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Federacja złożyła mu dwa zapewnienia: żadna z piłkarek nie podejmie takiej próby, a nawet jeśli, to nie będzie w tym jego winy.
Korea Północna wyprzedziła konkurencję i była pionierem w wyrównywaniu standardów w piłce kobiet i mężczyzn
Gerstner spędził w Korei Północnej niecały rok i zdążył zakwalifikować się do mistrzostw świata U-20 w Papui Nowej Gwinei, ale jeszcze przed tym turniejem wrócił do Niemiec, by prowadzić kobiecy MSV Duisburg w Bundeslidze. Nie podał więcej szczegółów swojej pracy za kurtyną. Musiał uważać. Był jednym z niewielu obcokrajowców, których reżim w ogóle za nią wpuścił.
Wcześniej, na początku lat 2000., piłce w Korei Północnej przyglądała się austriacka reżyserka Brigitte Weich, która nakręciła tam dokument "Hana, Dul, Sed".
"Film daje subtelny wgląd w funkcjonowanie społeczeństwa Pjongjangu i sposób, w jaki ideologia wypełnia życie zawodowe i osobiste jego obywali. To film o czterech młodych kobietach, ich przyjaźni, marzeniach, nadziejach i wspólnej pasji do piłki nożnej. Bycie członkiem reprezentacji to nie tylko sposób na zarabianie na życie, ale również prestiż, popularność i pewne przywileje, takie jak zwiększone racje żywnościowe" - czytamy na stronie producenta filmu.
- Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego, jak Pjongjang. W mieście nie da się swobodnie poruszać. Przybywasz i już na lotnisku wita cię przewodnik, który nie odstępuje cię na krok do czasu, aż z powrotem nie wsiądziesz do samolotu. Ten przewodnik zawsze ma przy sobie zdjęcie Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. Co drugie wypowiadane przez niego zdanie jest pochwałą "wielkiego przywódcy", który jest odpowiedzialny za wszystkie wspaniałe rzeczy, które zobaczysz podczas swojej wizyty - opowiadała Weich portalowi Cineuropa. - Zawodniczki wciąż nam powtarzały, że najwspanialszy przywódca Kim Dzong Il osobiście wspierał kobiecą piłkę. Wszystkie zasługi oddawały więc jemu. Podkreślały, z uznaniem i wdzięcznością, że w kraju nic nie dzieje się bez jego wiedzy, wsparcia i chęci - dodała.
Według jej wiedzy to Kim Dzong Il miał rozpisać dokładny plan wykorzystania sportu jako narzędzia geopolitycznego. I to on zainwestował ogromne środku w budowę infrastruktury sportowej, by sportowcy – w tym piłkarki – jak najszybciej podnosili swoje umiejętności. Kim Dzong Un, jego syn, który ponoć jest fanem futbolu i kibicem Manchesteru United, kontynuuje to dzieło.
Angielskie media z przymrużeniem oka, acz celnie, puentują, że Korea Północna wyprzedziła konkurencję i była pionierem w wyrównywaniu standardów w piłce kobiet i mężczyzn. W Korei Północnej już w 2011 r., czyli na długo przed rozkwitem kobiecego futbolu w Europie, emitowano serial "Nasza kobieca drużyna piłkarska". Pokazywano w nim losy grupy fikcyjnych piłkarek, które zdobywają trofea na międzynarodowych turniejach, rozsławiają swój kraj i inspirują małe dziewczynki do gry w piłkę. Zawierał też elementy wychowawcze. Gdy w jednym z odcinków kapitanka drużyny poprosiła trenera, by w nowej taktyce ogrywała kluczową rolę, ten natychmiast skarcił ją za nadmierny indywidualizm.
Doping, podejrzenia o oszustwo, porażenie piorunem i największa tajemnica północnokoreańskiej piłki
O sukcesach młodzieżowych reprezentacji Korei Północnej nie da się opowiedzieć w pełni bez wspomnienia o możliwych oszustwach. Wielu trenerów i działaczy szepcze między sobą, że Korea - tak przecież szczelna i niedostępna - wystawia w młodzieżowych kategoriach zawodniczki starsze niż dopuszcza regulamin. Są tak silne, sprawne i szybkie? A może po prostu są rok-dwa lata starsze?
Poszlak jest wiele, dowodów żadnych. Znacznie ciekawsze jest to, że Korea Północna odnosi spektralne sukcesy w młodzieżowych reprezentacjach (trzy mistrzostwa świata U-20, trzy mistrzostwa świata U-17), ale później nie ma to wyraźnego przełożenia na pierwszą reprezentację - ta największy sukces odniosła na mundialu w 2007 roku dochodząc do ćwierćfinału. Na kolejnych mistrzostwach w Niemczech odpadła jednak już w grupie i została przyłapana na dopingu. Pięć piłkarek miało pozytywny wynik testów antydopingowych. Władze Korei Północnej oficjalnie wyjaśniały, że na obozie przygotowawczym piłkarki zostały porażone piorunem i były leczone tradycyjnym lekarstwem sporządzonym z gruczołów piżmowca, co - ich zdaniem - zakrzywiło wyniki testów. FIFA nie uwierzyła w te tłumaczenia i wykluczyła Koreę Północną z kolejnego mundialu, wlepiła też finansową karę, a przyłapane piłkarki zdyskwalifikowała na osiemnaście miesięcy. Od tamtej pory zawodniczki z tego kraju zagrały tylko na igrzyskach olimpijskich w 2012 r., na których nie wyszły z grupy. Na pozostałych igrzyskach, mundialach i Pucharach Azji już ich nie było.
To z jednej strony potwierdza, że Korea Północna jest gotowa posunąć się do oszustwa, a z drugiej otwiera dyskusję, co później dzieje się z piłkarkami, które jako nastolatki nie mają sobie równych. Nie ma jednej odpowiedzi.
Przede wszystkim może wynikać to z zupełnie innego podejścia do rozgrywek młodzieżowych - piłkarscy giganci w juniorskich rozgrywkach najczęściej stawiają na indywidualny rozwój zawodniczek, a wynik ma niekiedy wręcz drugorzędne znaczenie. W Korei natomiast sukces jest na pierwszym miejscu. Nie mają znaczenia rozgrywki, zawsze liczy się zwycięstwo. A skoro najłatwiej wygrywać w juniorskich mistrzostwach kobiet, to Korea Północna najbardziej skupia się właśnie na tych rozgrywkach. To tam znalazła niszę. Możliwe też, że zawodniczki są tak eksploatowane od najmłodszych lat, że szczyt ich karier wypada wcześniej niż u znanych nam piłkarek.
Dalej - gdyby tak samo dobrze, jak młode Koreanki, grały zawodniczki z Afryki, Ameryki Południowej czy Europy, momentalnie zostałyby ściągnięte do czołowych klubów. - W przypadku Korei Północnej nie jest to niemożliwe, ale bardzo trudne - twierdzi dr Jung Woo Lee, wykładowca z Instytutu Sportu na Uniwersytecie w Edynburgu. - Pamiętajmy, że istnieją sankcje gospodarcze nałożone na Koreę Północną. Mamy przykład koszykarzy z tego kraju, którzy dołączali do europejskich klubów i zdarzało się, że pensja nie była przesyłana na konto sportowca lub jego agenta, tylko trafiała na konto rządu Korei Północnej. Poza tym w każdym przypadku zgodę na wyjazd za granicę musi wydać partia - wyjaśnia.
Jest też powód najbardziej oczywisty: poziom gry w seniorskiej piłce jest wyższy. Wynika to z tego, że najlepsze reprezentacje z Europy na poziomie juniorskim nie chcą budować gotowych drużyn, a rozwijać najbardziej wybitne jednostki, zdając sobie sprawę, że w poważnej piłce zaistnieje tylko drobny odsetek zdolnych juniorek. Przykładowo - Korea Północna w 2016 r. wygrała z Hiszpanią w ćwierćfinale mistrzostw świata, a później zdobyła złoto. W składzie Hiszpanii były wówczas Aitana Bonmati i Mariona Caldentey, czyli zawodniczki, które kilka tygodni temu zajęły kolejno pierwsze i drugie miejsce w walce o Złotą Piłkę. Bonmati odebrała ją trzeci raz z rzędu. To najlepiej obrazuje różnicę w podejściu. A przy okazji jest całkiem logiczne. Korea Północna to przecież ostatni kraj, który w systemie dostrzeże jednostkę.

12 godziny temu
5





English (US) ·
Polish (PL) ·