Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Karolina Wysota, money.pl: Jak definiuje pan patriotyzm gospodarczy?
Tomasz Janik*, prezes PTG: To zależy, czy pytamy przedsiębiorcę, czy konsumenta. Dla mnie patriotyzm gospodarczy zaczyna się od uczciwej, solidnej pracy na rzecz własnej firmy. Przedsiębiorca każdego dnia rozwija swój biznes, dba o pracowników, rodzinę i otoczenie. Choć na pierwszy rzut oka robi to dla siebie, w szerszej perspektywie największym beneficjentem tej pracy jest państwo.
Dlaczego?
Bo państwo nie tylko pobiera podatki. Zanim przedsiębiorca zarobi, musi wypłacić wynagrodzenia, a pracownicy wydają te środki, wspierając lokalną gospodarkę. To ekosystem, który realnie napędza rozwój kraju. Dlatego patriotyzm gospodarczy to przede wszystkim uczciwe podejście do prowadzenia biznesu i do ludzi, którzy za nim stoją.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także:
Wielka Wyprawa Maluchów. Relacja z przejazdu przez kraje bałtyckie.
Ale przecież przedsiębiorcy oczekują też wsparcia ze strony państwa.
Oczywiście. Jeśli państwo wspiera firmy, które tworzą miejsca pracy i płacą podatki, to działa w interesie obywateli.
Czy dzisiaj w Polsce możemy mówić o patriotyzmie gospodarczym?
Nie ograniczam tej definicji do narodowości właściciela. Kluczowe są: transparentność, lojalność wobec miejsca, w którym firma działa, i rzeczywisty wkład w rozwój kraju. Firma powinna zatrudniać, płacić podatki i wzmacniać polską gospodarkę.
Polskim firmom coraz trudniej konkurować z zagranicznymi?
Zdecydowanie.
Gdzie leży największy problem?
Działa u nas wiele firm, które świadczą usługi lub sprzedają produkty, ale nie mają tu zarejestrowanej działalności. Nie płacą podatków, nie mają siedzib, a mimo to korzystają z unijnych zasad swobody świadczenia usług.
Przykład?
Firmy e-commerce. Wielu z nich nawet nie rejestruje się w Polsce, a mimo to aktywnie uczestniczą w naszym rynku.
Chodzi głównie o firmy chińskie?
Głównie, ale nie tylko. Chińscy dostawcy, szczególnie z e-commerce, korzystają z mocnego wsparcia państwa. Działa tam system pilotażowych stref handlu transgranicznego z preferencjami celnymi, podatkowymi, logistycznymi i finansowymi. Ale problem dotyczy również innych krajów.
Czy może Pan podać konkretne przykłady?
Nie chciałbym rzucać nazwami bez danych. Ale rzeczywiście, to poważny problem. Ostatnio kilka firm bez zarejestrowanej działalności w Polsce chciało dołączyć do naszej organizacji.
Jak zareagowaliście?
Odpowiedzieliśmy jasno: jeśli firma nie działa formalnie w Polsce, nie może zostać członkiem Polskiego Towarzystwa Gospodarczego. Naszym zdaniem organizacja powinna skupiać firmy rzeczywiście związane z polską gospodarką.
Konsumenci jednak chcą tanich produktów z Chin. Czy ograniczenia nie spotkałyby się z ich oporem?
I właśnie dlatego instytucje chroniące konsumentów nie podejmują zdecydowanych działań. Trudno to uzasadnić. Ale nie chodzi o zakazy – chodzi o wyrównanie zasad gry.
Ma pan pomysł, jak to zrobić?
Zacznijmy od skutecznego egzekwowania przepisów. Przede wszystkim trzeba uszczelnić system rozliczeń VAT dla przesyłek z zagranicy. Każda firma sprzedająca w Polsce – także przez platformy internetowe – powinna być zobowiązana do rejestracji jako podatnik VAT i płacić podatek od każdego przychodu. To podstawowy krok w stronę uczciwej konkurencji.
Czyli nie chodzi o zamykanie rynku?
Dokładnie. Nie jestem zwolennikiem barier celnych – one w dłuższym okresie się nie sprawdzają. Trzeba wspierać przedsiębiorczość w sposób, który nie szkodzi konsumentom. Klient ma prawo wyboru, ale musi wiedzieć, co kupuje i od kogo.
Ostatnio znajomy zamówił coś na chińskiej platformie. Produkt okazał się nietrafiony, a reklamacja była niemożliwa.
Znam takie przypadki. Brak lokalnego przedstawiciela sprawia, że konsument nie ma gdzie dochodzić swoich praw. To nie tylko problem podatkowy, ale też społeczny.
A co z deregulacją? Jakie postulaty mogłyby realnie pomóc MŚP?
Na dziś jednym z kluczowych problemów są rosnące koszty energii. Gdy zakładałem firmę, Polska była eksporterem prądu i miała jedną z najtańszych energii w regionie. Dziś jest odwrotnie. Odeszliśmy od węgla i krajowych surowców, a koszty systemu ETS i opłat za emisję CO₂ znacznie podbiły ceny. To odbija się bezpośrednio na konkurencyjności firm.
Koszty pracy też rosną.
Tak, z jednej strony mamy regulacje – np. coraz wyższą płacę minimalną – z drugiej strony dochodzi problem demograficzny. Coraz mniej osób wchodzi na rynek pracy, a coraz więcej z niego odchodzi. Dlatego niskie bezrobocie może być złudne – wynika bardziej z demografii niż z powstawania nowych miejsce pracy.
Czyli mamy coraz więcej barier?
Tak. Uważam, że konkurencyjność polskich – a szerzej: europejskich – firm słabnie. Wskaźnik inwestycji prywatnych jest bardzo niski. Firmy nie chcą się zadłużać, a poziom inwestycji w relacji do PKB należy do najniższych w UE. To jasny sygnał, że przedsiębiorcy nie widzą dziś sensu inwestowania.
Skąd ten pesymizm, skoro nie mamy klasycznego kryzysu?
Gospodarka to nie tylko liczby, ale też emocje. Brakuje dziś optymizmu, także w Europie. Wojna w Ukrainie, napięcia geopolityczne, niepewność związana z Chinami i USA – to wszystko sprawia, że przedsiębiorcy wstrzymują inwestycje.
Kiedyś było inaczej?
Zdecydowanie. W latach 90. i na początku XXI wieku gospodarka europejska była znacznie silniejsza. Dla porównania – wtedy gospodarka Chin była siedmiokrotnie mniejsza od europejskiej. Dziś Chiny nas wyprzedziły, a Europa się zatrzymała. W Polsce wzrost PKB napędza jeszcze prywatna konsumpcja, ale strategicznie jesteśmy w punkcie zwrotnym.
Problem niskich inwestycji nie jest nowy.
To prawda. Trwa od lat, niezależnie od tego, kto rządzi. Polska od dawna znajduje się na końcu listy unijnych państw, jeśli chodzi o poziom inwestycji prywatnych. Firmy nie biorą kredytów, bo nie wierzą w stabilną przyszłość.
Ale to trwało już przed pandemią.
Dokładnie. Nawet przy tanim kredycie firmy nie inwestowały. To pokazuje, że problem tkwi głębiej – w strukturze systemu, nie tylko w bieżących wydarzeniach.
Banki winą obarczają firmy, firmy – banki. A gdzie głos przedsiębiorców?
Z mojego doświadczenia: to nie wysokość oprocentowania jest problemem. Kredyty kiedyś były droższe, a firmy inwestowały. Dziś tego nie robią, bo mają niewykorzystane moce produkcyjne, rosnące koszty, spadającą konkurencyjność i brak stabilnych perspektyw. Wielu mówi wprost: "Nie inwestujemy, bo nie wierzymy w przyszłość". Problemem nie jest koszt kapitału, tylko brak zaufania i przewidywalności.
Nie każda firma może liczyć na kredyt. Banki unikają ryzyka.
I słusznie. Ryzyko to naturalna część gospodarki. Ale warto pamiętać, że państwo – jako największy kredytobiorca – konkuruje z firmami o kapitał. Gdyby zmniejszyło własne zadłużenie, banki chętniej wspierałyby przedsiębiorców.
A co z giełdą?
Co może być impulsem inwestycyjnym?
Najpierw trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w Polsce toczy się dziś poważna rozmowa o polityce gospodarczej? Czy ktoś naprawdę myśli strategicznie? Mam wrażenie, że nie.
Były przecież plany – np. Plan Odpowiedzialnego Rozwoju.
Tak, pamiętam go dobrze. Poświęciłem trochę czasu na analizę. Moim zdaniem przygotowali go ekonomiści-teoretycy, a nie praktycy. Efekt? Strategia nie została wdrożona, a projekty, takie jak Izera, wciąż stoją w miejscu.
A Chiny zrealizowały swój plan rozwoju przemysłu.
Zdecydowanie. Ich strategia rozwoju przemysłu 2015–2025 została dokładnie zaplanowana i zrealizowana. Dziś dominują w takich branżach jak OZE, fotowoltaika, elektromobilność. Firma BYD zbudowała fabrykę aut elektrycznych w 18 miesięcy. A my przez 10 lat nie ruszyliśmy z Izerą.
Plan, środki i chęci przecież były.
Zgadza się. Pamiętam spotkanie z premierem Morawieckim, jeszcze jako ministrem rozwoju. Przedstawiciele dużych firm zgłaszali konkretne postulaty dotyczące wsparcia inwestycji typu greenfield. Premier notował, deklarował zaangażowanie. Przez chwilę wyglądało, że coś się zmienia.
Co się stało?
W pierwszej kadencji pojawiły się pozytywne sygnały, np. Konstytucja dla Biznesu. Ale potem wszystko zanikło. Dziś mamy rząd koalicyjny, w którym ścierają się sprzeczne interesy – od lewicowych po liberalne. W takich warunkach trudno o spójną i długofalową strategię.
Czy ktoś dziś realnie pracuje nad rozwojem gospodarczym?
Niestety, nie widzę takiego środowiska. Od wejścia do UE minęło 20 lat. W tym czasie przedsiębiorcy wykonali ogromną pracę – dobrze wykorzystali unijne środki, zbudowali silne firmy. Ale warunki były wtedy inne.
Czy dziś środki unijne są mniej skuteczne?
Tak, często są zbyt zbiurokratyzowane. 15–20 lat temu realnie wspierały rozwój firm. Dziś często trafiają tam, gdzie nie mają długofalowego znaczenia – np. do niektórych obszarów Zielonego Ładu. W teorii brzmi dobrze, ale w praktyce bywa nieskuteczne.
Czy sama idea Zielonego Ładu jest błędna?
Kierunek – czyli OZE – uważam za słuszny. Problem leży w podejściu: Zielony Ład stał się ideologią, a nie programem rozwoju. Europa działa zbyt szybko, zbyt kosztownie i bez uwzględnienia realiów. Chiny, w przeciwieństwie, równolegle rozwijają OZE, elektrownie węglowe i atomowe. A my wygaszamy własne moce.
Czyli mamy do czynienia z asymetrią podejścia?
Dokładnie. Unia Europejska nakłada ambitne regulacje – klimatyczne i fiskalne – które obciążają naszych przedsiębiorców dużo bardziej niż firmy spoza Europy. Skutek? Rośnie import z Chin, gdzie produkcja jest tańsza i nieobjęta tymi samymi restrykcjami.
Jak duża jest ta różnica kosztów?
Ogromna. Chińskie państwo aktywnie wspiera przemysł, dotując eksport. Dzięki temu ich produkty są konkurencyjne, nawet po doliczeniu transportu i ceł. Europa z kolei dokładnie odwrotnie – nakłada kolejne obciążenia: ETS, podatki, certyfikaty – i oczekuje, że firmy będą konkurować na równych zasadach. To nierealne.
Widział pan to na własne oczy?
Tak. Niedawno byłem w Chinach, a kilka dni temu w USA. Patrzę na sytuację z nowej perspektywy i zadaję sobie pytanie: gdzie dziś jest Europa? Dwadzieścia lat temu to my byliśmy liderami innowacji. Dziś zniknęliśmy z tego wyścigu.
Co Chińczycy zrobili inaczej?
Nie odcięli się od tradycyjnych źródeł energii. Nadal wykorzystują węgiel, rozwijają rafinerie, ale robią to nowocześnie i efektywnie.
To znaczy, że Polska powinna wrócić do węgla?
Nie chodzi o cofanie się. Chodzi o zdrowy rozsądek. Węgiel to nasz naturalny surowiec i powinniśmy go wykorzystywać z pomocą nowoczesnych technologii – w sposób bardziej przyjazny środowisku i konkurencyjny cenowo.
Ma pan dane, które to pokazują?
Tak. Rozmawiałem niedawno z przedsiębiorcą z Chin. Tam koszt 1 kWh energii to około 11 centów. W Polsce – dla małych firm – to ponad 1 złoty, i to bez VAT. To przepaść, która bezpośrednio wpływa na naszą konkurencyjność.
Drugim tematem, który pan podnosi, jest suwerenność monetarna. Co to oznacza?
Chiny aktywnie wykorzystują politykę kursową jako narzędzie wspierające eksport. Słabszy juan oznacza tańsze produkty i większą konkurencyjność. W ostatnich dwóch latach rentowność chińskich eksporterów w relacjach z Europą wzrosła o ok. 10 proc. Europa działa odwrotnie – nasz eksport staje się coraz mniej opłacalny.
Sugeruje pan osłabienie złotego?
W czasie globalnej wojny gospodarczej i celnej – tak. Deprecjacja waluty może być skutecznym narzędziem. Chiny to robią bardzo dobrze. My niestety nie prowadzimy aktywnej polityki kursowej. A co gorsza – mamy brak współpracy między kluczowymi instytucjami: rządem, prezydentem i NBP.
Na czym opiera pan tę ocenę?
Polscy eksporterzy są dziś pod ogromną presją kursową. Eksport w dolarach przestaje się opłacać, a nawet eksport w euro staje się trudny. Tymczasem importerzy – głównie z Chin – zyskują przewagę. To poważne zagrożenie dla krajowego biznesu.
Gdzie tkwi problem?
W pogłębiającej się polaryzacji politycznej. Napięcia między rządem a NBP czy prezydentem sprawiają, że nie ma koordynacji działań. Kiedyś wyglądało to inaczej. Teraz mamy chaos.
Czy widzi pan rozwiązanie?
Może to moment, by spojrzeć na rzeczywistość z większą pokorą. Ostatnio oglądałem archiwalny program sprzed 20 lat. W jednym studio: Tusk, Korwin-Mikke, Falandysz, Michalkiewicz. Różnice poglądów były ogromne, ale rozmowa – merytoryczna, kulturalna. Dziś tego brakuje.
Czy to też wpisuje się w patriotyzm gospodarczy?
Oczywiście. Patriotyzm gospodarczy to nie tylko produkcja i podatki. To również umiejętność prowadzenia dialogu – np. jak w Radzie Dialogu Społecznego, gdzie rozmawiają pracodawcy i związki zawodowe. Dziś ten dialog jest coraz częściej pomijany, a to szkodzi rozwojowi gospodarczemu.
A co z produkcją w Chinach?
Coraz więcej polskich firm po cichu przenosi produkcję do Chin. Po krótkim okresie powrotu produkcji do Europy pandemia i zakłócenia łańcuchów dostaw pokazały, że to się nie opłaca. Mimo wyższych kosztów transportu – Chiny znów są bardziej opłacalne. I ten trend się nasila.
Ma pan dane na potwierdzenie?
Tak. Polski eksport słabnie, a import z Chin dynamicznie rośnie. Chiny to dziś drugi największy partner importowy Polski – 14,6 proc. całego importu. W 2024 roku import z Chin wyniósł 218 mld zł – prawie trzy razy więcej niż 10 lat temu. Deficyt handlowy wobec Chin to 202 mld zł. Najwięcej sprowadzamy: elektronikę, odzież i meble. Najszybciej rośnie import pojazdów elektrycznych (16 proc. rocznie) i żywności (15 proc.).
Co więcej – chińskie meble trafiają do UE z wykorzystaniem rosyjskiego drewna.
Dokładnie. To poważne zaburzenie konkurencji – i to przy omijaniu sankcji. A nasze firmy muszą działać zgodnie z unijnymi regulacjami, co podnosi koszty i osłabia pozycję rynkową.
Wojna celna to jeszcze pogłębia?
Tak. USA wprowadza cła wprost, UE robi to bardziej po cichu. W mojej branży – produkcji okien – Unia wprowadziła cła antydumpingowe na poziomie 70 proc. Efekt? Produkty z USA trafiają do Europy przez Ukrainę i Turcję, omijając system celny. Nawet przy wysokich cłach import z Chin bywa tańszy niż lokalna produkcja w UE.
Skoro nawet największe niemieckie koncerny chemiczne są wystawiane na sprzedaż, to pojawia się pytanie: jeśli największy gracz Europy ma problemy, to co dopiero Polska?
To bardzo gorzka refleksja. Dwadzieścia lat temu Europa dominowała w przemyśle chemicznym i motoryzacyjnym. Dziś te sektory w dużej mierze zostały przejęte przez Chiny. A my zostaliśmy z ambitnymi hasłami, które nie zostały przełożone na konkretne działania.
Gdzie Polska może dziś szukać przewagi?
Potencjał wciąż mamy. Ale trzeba go wykorzystać systemowo. Innowacje nie powstają w próżni ani tylko w start-upach. Tworzy się je codziennie – w fabrykach, laboratoriach, przez codzienną pracę tysięcy firm. Chiny pokazały, że wspieranie strategicznych branż – np. motoryzacji – to nie powód do wstydu, tylko element dojrzałej polityki gospodarczej. Tego dziś nam brakuje – odwagi i spójnej wizji.
Czyli dotacje dla biznesu bez "wyzysku pracownika"?
To nieporozumienie. Chiny przeszły w ostatnich dekadach ogromną transformację – technologiczną i organizacyjną. Kiedy dziś słyszę, że "Chińczycy pracują za grosze", wiem, że to przestarzały stereotyp. Ich firmy już nie konkurują tylko ceną. W wielu branżach wyprzedzają nas pod względem technologii, jakości i organizacji produkcji. To już nie "tania siła robocza", ale automatyzacja, innowacja i efektywność.
Europa oddała im wiedzę na tacy?
Tak. Kiedyś to Chińczycy uczyli się od Niemców. Dziś Niemcy jeżdżą do Chin, żeby się uczyć. Przykład? W Niemczech zderzak samochodowy składa się z kilkunastu elementów, w Chinach – z dwóch. To efekt automatyzacji i lepszego projektowania. To, co my jeszcze uznajemy za "fabrykę świata", jest dziś światowym liderem technologii.
W jakich branżach to widać najbardziej?
W motoryzacji. W Chinach działa ponad 100 producentów samochodów. Ich siłą nie są tylko dotacje, ale całe środowisko sprzyjające rozwojowi. Konkurencja, selekcja naturalna, presja rynkowa – to działa. Taki model powinniśmy u siebie przetestować. Potrzeba nam mechanizmów rozwoju, nie deklaracji.
Czy taki model jest możliwy w Polsce? Przecież mamy duże problemy strukturalne, jak choćby spadek liczby ludności. A imigranci?
Migracja zarobkowa nie rozwiąże problemu kosztów pracy. Polska już nie jest atrakcyjnym kierunkiem dla migrantów. Zasoby się kurczą, a wielu Ukraińców po wojnie będzie chciało wrócić. Dlatego musimy postawić na automatyzację, innowacje i długofalową strategię – nie na tanią siłę roboczą.
Ale o automatyzacji mówi się od lat, a inwestycji nadal brak. Porozmawiajmy o repolonizacji. Przykładem było odkupienie Pekao SA. Czy takie działania mają sens?
Mądra repolonizacja – tak. Szczególnie w sektorach strategicznych: bankowości, ubezpieczeniach, energetyce. Państwowy kapitał może zapewnić stabilność i realizację polityki długoterminowej. Wszystko zależy od jakości zarządzania. Publiczne spółki nie muszą być mniej efektywne – jeśli są profesjonalne i transparentne, mogą wspierać rozwój.
A co z małymi, nieefektywnymi firmami państwowymi?
Państwo może być właścicielem, ale tylko tam, gdzie potrafi działać skutecznie. W przeciwnym razie lepiej rozważyć restrukturyzację lub prywatyzację – po to, by firmy mogły rosnąć bez politycznych ograniczeń i nadmiernej biurokracji.
To dotyczy także ochrony zdrowia i przemysłu zbrojeniowego?
Tak. W tych sektorach efektywność jest kluczowa. Współpraca z kapitałem prywatnym może poprawić jakość i konkurencyjność. Warto rozważyć modele hybrydowe – łączące stabilność instytucji publicznych z elastycznością prywatnych firm.
Zbyt duża rola państwa może blokować rozwój nowych technologii.
Zgadza się. Spójrzmy na Ukrainę – tam sektor dronów i nowych technologii tworzą głównie małe, prywatne firmy. Działają elastycznie, szybko, skutecznie. Wygrywają przetargi w USA, współpracują z rządem, ale działają poza strukturą państwową. To im daje przewagę.
Tymczasem u nas Izera od lat nie rusza.
Dokładnie. Brakuje realnych działań z udziałem sektora prywatnego. Państwo i tak zarabia na całym łańcuchu wartości – od wydobycia po sprzedaż. Przedsiębiorca żyje z marży. Jeśli już – to państwo powinno tym bardziej wspierać rozwój innowacyjnej gospodarki, niezależnie od formy własności.
Slogan o "przemysłowym hubie Europy Środkowo-Wschodniej" brzmi dumnie, ale potrzeba konkretów.
Zgadza się. Mamy potencjał. Pytanie brzmi: czy go wykorzystamy? Bez strategii, inwestycji i stabilnego prawa, to pozostanie tylko pustym hasłem.
Dziś Polska gospodarka nie potrzebuje wielkich słów, tylko jakości życia publicznego i autentycznego dialogu z biznesem.
Dokładnie. Nie stopy procentowe, lecz klimat zaufania decyduje o tym, czy przedsiębiorcy chcą inwestować. Odbudowa tego klimatu to dziś największe wyzwanie dla klasy politycznej – niezależnie od barw partyjnych.
*Tomasz Janik – przedsiębiorca, prezes Decco. i Polskiego Towarzystwa Gospodarczego. Od 1997 r. działa w branży stolarki okiennej. Jego firmy eksportują do 20 krajów i zatrudniają ponad 170 osób. Współtwórca Fundacji Republikańskiej.
Rozmawiała Karolina Wysota, dziennikarka money.pl