Nikt nie traktował jej słów poważnie. A ona o planach pozbycia się męża opowiadała na prawo i lewo

1 tydzień temu 31
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Patrizia Reggiani wraz z policjantką zamknęła się w sypialni. Po paru minutach wyszła z niej obwieszona złotą biżuterią z brylantami, ubrana w sięgające ziemi futro z norek. W dłoni ściskała skórzaną torebkę od Gucciego. Ogromne ciemne okulary skrywały jej wyjątkowo pozbawione mascary oczy. Ucałowała córki. – Wrócę wieczorem – powiedziała. Wróciła po 18 latach.

Był piątek 31 stycznia 1997 r. wpół do piątej rano, gdy dwa wozy policyjne zatrzymały się przed okazałym palazzo przy Corso Venezia 38. Tu w ekskluzywnym apartamencie, który niegdyś należał do zastrzelonego niecałe dwa lata wcześniej Maurizia Gucciego, mieszkały jego była żona Patrizia i ich dwie córki Alessandra i Allegra. Otworzyła zaspana filipińska służąca. Poszła zawiadomić panią. Z policyjnego podsłuchu wynikało, że ta jeszcze godzinę wcześniej rozmawiała przez telefon z pewnym biznesmenem, nazywanym przez nią Pluszowym Misiem, możliwe więc, że jeszcze nie zdążyła zasnąć. Pojawiła się w niebieskim szlafroku. Gdy Filippo Ninni, szef mediolańskiego Criminalpolu, powiedział, że aresztuje ją pod zarzutem morderstwa, spokojnie odparła: – Rozumiem.

Przeczytaj źródło