Pia Skrzyszowska: „Wciąż zaburzony jest obraz kobiet w lekkoatletyce, bo jesteśmy umięśnione” [WYWIAD]

12 godziny temu 3

Maja Chitro: Strój to kod społeczny, wskazujący na umiejscowienie człowieka w strukturze społecznej, jak mawia Kinga Dunin. Czym jest dla Ciebie?

Pia Skrzyszowska: Na co dzień jestem kojarzona ze strojem sportowym. Moim wyróżnikiem jest dres lub kostium treningowy. Zaczynam jednak zaprzyjaźniać się z modą. Gdy wychodzę poza stadion czy halę, wkładam casualowe spodnie, bawię się kolorami i formami T-shirtów. Coraz bardziej zwracam uwagę na to, co włożyć na ważne wydarzenie, lubię się wystroić. Własny styl pozwala wyrazić siebie, czasem odzwierciedla emocje, a czasem potrafi napędzić do działania.

Jako mała dziewczynka byłaś chłopczycą czy strojnisią?

To był miks wszystkiego. Lubiłam sukienki i spódnice, ale łatwo się też brudziłam, więc mama nie pozwalała mi kombinować z jasnymi kolorami.

Niedawno media obiegł fragment konferencji prasowej po jednym z meczów Igi Świątek, podczas której dziennikarz zamiast o mecz zapytał o to, czy tenisistka nie myślała o zapleceniu warkoczyków. Często zdarzają się takie pytania?

W moim przypadku na szczęście nie. Uważam jednak, że podczas konferencji sportowych są nie na miejscu. Powinniśmy się skupiać na clue startu, finalnym efekcie zawodów. A nie na tematach totalnie niezwiązanych z naszym zawodem. Nie dziwiła mnie reakcja Igi, ponieważ każda sportsmenka powinna wyrażać siebie na swój sposób, przede wszystkim sportowy, niekoniecznie spełniać oczekiwania innych – dziennikarzy, kibiców, widzów...

To oznacza, że sport ma męską twarz?

W pewnych dyscyplinach jeszcze tak. Wciąż jest zaburzony obraz kobiet, przynajmniej w lekkoatletyce, bo jesteśmy trochę bardziej umięśnione. Niektórym wydaje się to zbyt męskie. Ja uważam, że to pokazuje kobiecą siłę, że jesteśmy zdolne do przekroczenia własnych granic, do bycia najlepszymi na świecie. Ja jestem sprinterką, szybszą od wszystkich chłopaków niebędących profesjonalnymi sportowcami.

Czujesz, że musisz to wciąż udowadniać?

Nie. Czuję, że wzbudzam swoją pracą szacunek. Osoby, którymi się otaczam, są ze mnie dumne.

Pia Skrzyszowska

Borys Synak

A rozmawiasz czasami ze swoją mamą (Jolantą Bartczak, lekkoatletką – przyp. red.), jak zmienił się sport? Reprezentujecie dwa pokolenia.

Kobiety docenia się dziś o wiele bardziej, inaczej niż w latach 80. i 90., gdy karierę robiła moja mama. Mam kontakt z zawodniczkami z całego świata, razem trenujemy, wymieniamy się doświadczeniami. Świat sportu jest otwarty. Mamy możliwość wykorzystywania mediów społecznościowych do komunikacji z naszymi kibicami. Dzięki temu przekazujemy wiedzę, a także ją zdobywamy. Widzę też, jak sport naturalnie przenika się z modą i ze światem beauty.

W latach 70. i 80. w lekkoatletyce mówiło się o zawodniczkach NRD, których ciało zmieniało się pod wpływem m.in. podawanych hormonów, czego konsekwencje były tragiczne – od depresji, przez bezpłodność, po maskulinizację. Dziś wahadło się odwróciło, następuje seksualizacja sportowczyń. Jak z tym walczyć?

Walczyć trudno, najlepiej chyba nie karmić odpowiedziami tych, którzy prowokują. Staram się nie zauważać komentarzy dotyczących mojego ciała, szczególnie pochodzących z anonimowych kont. Bywają paskudne. Wielokrotnie ocenia się nas na podstawie ciał czy strojów startowych, które oczywiście są dość skąpe, ale to wszystko ma wpływ na ich praktyczność, fizykę, ograniczenie tarcia powietrza i lepsze wyniki. Mają być też komfortowe w noszeniu. Tym bardziej nie w porządku jest ocenianie nas przez ich pryzmat. Albo to, że mam bardziej umięśnioną sylwetkę. Robię swoje. Lubię to, jak wyglądam, i chcę to pokazywać. Ale wiem, że dla innych zawodniczek może być to peszące.

Internet i jego teoretyczna anonimowość wyzwala w ludziach mroczne instynkty.

Ale ja takie komentarze słyszę też na żywo. Umiem wtedy je uciąć, szybko zripostować. Nie rozpamiętuję, daję upust ewentualnym emocjom w rozmowach z siostrami. Mimo to przy kolejnym zdjęciu, które chcę wstawić na social media, zastanawiam się, czy na pewno jest odpowiednie, czy znów według niektórych za dużo odsłaniam. Czasami się więc hamuję. Jednak dbam też o to, żeby robić wszystko, z czym sama czuję się dobrze. I tak momentami walczę z sobą – słuchać siebie czy innych?

Powiedziałaś, że lubisz swoją sylwetkę. Co najbardziej?

Lubię widzieć, jak ciało zmienia się po treningach. Lubię swoje mięśnie, to efekt mojej pracy. Dbam o ciało. Nie buduję sylwetki, by jak najlepiej wyglądać, tylko ciało, które ma być jak najlepsze w sporcie i być zdrowe. Ma mi służyć latami. Jestem dumna ze zmian, jakie w nim zachodzą.

Tyle że zawodowi sportowcy często doprowadzają ciało do ekstremum, a w efekcie do kontuzji, zwyrodnień...

Żyjemy w balansie między zdrowiem a kontuzją. W momencie najlepszych dyspozycji jesteśmy zawsze o włos od kontuzji i tragedii. Eksploatujemy ciała. Ale w tym wszystkim chodzi też o nawyki, zdrową dietę, suplementacje. Mimo że moja konkurencja jest asymetryczna, mogę być narażona na zwyrodnienia, dobrze o siebie dbam, by do nich nie dopuścić.

A usłyszałaś kiedyś w swoim życiu: „Nawet nie próbuj”?

Na szczęście nie, bo nie wiem, czy przez takie słowa nie przestałabym trenować. Ale dzięki temu, że rodzice trenowali, a siostry próbowały sportu, od zawsze czułam ich wsparcie, podobnie jak od pierwszych trenerów, którzy pchali mnie do przodu, widzieli we mnie potencjał.

Jest w ogóle coś, co mogłoby Cię zniechęcić do sportu?

Czasami docierają do mnie komentarze, najczęściej anonimowe, że idzie mi słabo, nic nie osiągnę. Jak słyszy się coś takiego bez wsparcia, można nawet w to uwierzyć. A jeśli masz gorszy czas w życiu, poczujesz się zdemotywowana. Mam 24 lata, a nie odnoszę wrażenia, że jestem w pełni dorosła – ciągle się jeszcze uczę, doświadczam życia.

Pia Skrzyszowska wywiad

Borys Synak

Co w takich sytuacjach? Udowadniasz, że możesz przekroczyć swoje granice?

Nigdy nie stawiałam granic w sporcie. Wiem, że mogę osiągać coraz lepsze wyniki, być szybsza, lepsza. W swojej karierze, nawet po nieudanym starcie czy sezonie, nierzadko udowadniałam na koniec, że zrealizuję to, co sobie założyłam. Ale były też trudne momenty, jak wtedy, gdy zerwałam mięsień dwugłowy i przeszłam operację. Wyzdrowiałam w trzy miesiące, po których stanęłam na linii startu, zbliżałam się nawet do rekordu życiowego. Po czasie dowiedziałam się, ile osób uznało, że już po mojej karierze, że to zbyt poważna kontuzja. Zawzięłam się. Udowodniłam sobie, że mogę.

Skoro mówimy o zdrowiu i fizyczności, wciąż za mało mówi się w kontekście sportowczyń o fazach cyklu i miesiączce. Zdarza się przecież, że okres wypada w dniu najważniejszych zawodów, a zawodniczka może być słabsza właśnie z tego powodu...

Kiedy biegałam jeszcze przełaje w szkole, na zawodach dostałam jedną ze swoich pierwszych miesiączek. Nie wiedziałam, jak się zachować. W tamtym momencie mama powiedziała mi, żebym pamiętała, że okres to dodatkowa siła. Nie wiem, czy to prawda, ale może przez to, że od początku wierzyłam w to, że okres mi pomaga, zadziałało. Poza tym miałam okres podczas większości swoich startów. Ale zdarza się i tak jak w tym roku, gdy miałam najgorszy start w życiu, bo tak źle się czułam. W tej pracy zawodów nie przełożę.

I nie możesz brać leków przeciwbólowych?

Przeciwbólowe mogę, ale tego nie lubię, bo gubię trochę czucie swojego ciała. Więc gdy my, kobiety, stajemy na starcie, często nie widać, z jakimi problemami się mierzymy. Mężczyźni tego nie zrozumieją, za to kobiety mają raz lepsze, innym razem gorsze starty. O wpływie faz cyklu na wydajność sportsmenek mówi się za mało. Pomyślałam o książce „Niewidzialne kobiety” Caroline Criado Perez. Autorka pisze, że świat jest budowany dla mężczyzn, choćby projekty

aut. Porusza też temat długich kolejek w damskich i krótkich w męskich toaletach. Toalet dla kobiet jest mniej, za to mężczyźni mają dodatkowe pisuary, spędzają tam mniej czasu...

Powidoki tego mamy też w sporcie. Co więc się dzieje, gdy jesteś do startu gotowa mentalnie, ale ciało z Tobą nie współpracuje?

Jeśli jestem gotowa mentalnie, żadna dolegliwość mi nie przeszkodzi – żaden okres czy drobny uraz. Nie zwraca się wtedy uwagi na takie rzeczy. Jeśli nie jesteś gotowa, każda mała rzecz wytrąci cię z równowagi, łatwiej się poddasz.

A Ty umiesz się poddawać? Czasem trzeba odpuścić.

Nie lubię odpuszczać ani omijać treningów. Jestem takim typem sportowczyni, która daje z siebie wszystko, a jeśli coś nie idzie po mojej myśli, łatwo się irytuję. Ale dzięki temu nabieram mocy, by kolejne razy wyszły lepiej.

Żeby móc wejść w rywalizację ze spokojną głową, oprócz przygotowania ważny jest relaks. Co robisz?

Lubię oglądać seriale, filmy. Pić kawę na dworze. I spacerować. Lubię też czytać, zwłaszcza w sezonie startowym, kiedy zależy mi na jak najlepszym śnie. Zazwyczaj książki oparte na faktach. Wybieram te, z których mogłabym się czegoś nauczyć. Stąd wspomniane „Niewidzialne kobiety”. Ostatnio brałam udział w mistrzostwach świata w Japonii, gdzie czytałam „Anglika w Japonii” Chrisa Broada, opisującego swoje historie, japońską kulturę. Wcześniej czytałam „Nowojorczyków” Craiga Taylora... Często są to więc książki o miejscach, w których się znajduję, w których startuję.

Jaką cenę ma Twoja prędkość? Potrafisz zwolnić w życiu prywatnym?

Tak, choć jeśli mam do zrobienia jakiekolwiek prace domowe, jestem bardzo powolna. Fatalna! W życiu z kolei biorę sobie na głowę wiele rzeczy naraz. Do tego dwie-trzy godziny na trening każdego dnia. Jestem dobra w planowaniu, z wszystkim się wyrabiam. Czasami tylko zapominam odpocząć.

A napędza Cię bardziej strach przed porażką czy raczej wizja zwycięstwa?

Nie boję się porażki. Kiedyś przeczytałam, że ktoś boi się nie wykorzystać swojego potencjału. To gorsze niż porażka. Porażki w sporcie zawsze się przytrafią. Zdarzało się, że po nieudanych biegach wpadałam w dołek, ale szybko potrafię się od niego odbić i przełożyć tę sytuację ze zdwojoną siłą na sukces. Wiem, na co mnie stać.

Stałaś się dziś idolką dla wielu. Co chcesz im przekazać?

Że bycie kobietą jest wyjątkowe. I żebyśmy pozwalały sobie marzyć, bo potem te marzenia można spełniać. I nie zatrzymujmy się przez hejterskie komentarze. Chcę pokazywać swoją siłę, kobiecą siłę, która jest w każdej z nas. Codziennie biegam przez płotki, to przeszkody, które mnie napędzają. Każda z nas ma swoje, a czasem zapominamy, że potrafimy je przeskoczyć. Uważam, że kobiety są zdolne do wspaniałych rzeczy, udowadniamy to od wieków. Niech każdy realizuje się w tym, co kocha. Nie warto się tego bać ani wstydzić.

Co jest więc Twoją największą siłą?

Chęć realizowania siebie. Od dziecka czułam się, że jestem dobra w sporcie, z każdym małym sukcesem chciałam być lepsza. Patrzę na siebie wstecz i widzę małą, nieśmiałą Pię. Dzięki bieganiu i sportowi otworzyłam się, stałam pewniejsza siebie, przeszłam proces. Wychodzę regularnie ze strefy komfortu, bo wiem, że wtedy świat się otwiera i daje nowe możliwości.

belka-elle
Przeczytaj źródło