– Dorosły człowiek, po alkoholu, przyłożył mi pistolet do skroni i krzyczał, że Bóg jest niesprawiedliwy, bo zabrał mu ojca. Był też inny mężczyzna, który po śmierci matki szarpał mnie z rozpaczy i gniewu – mówi w rozmowie z „Wprost” ks. Krzysztof Husak. W ciągu wielu lat kapłańskiej posługi spotyka się z różnymi, często skrajnymi, reakcjami na śmierć bliskich osób. A gdy odejście przychodzi niespodziewanie, przedwcześnie – pytań i emocji pojawia się jeszcze więcej.
„Przecież ona była aniołem, robiła tyle dobrego”;
„Miał zaledwie 10 lat”;
„Nikt, tak jak ona, nie pomagał potrzebującym”;
„Dlaczego to właśnie ja straciłam dziecko?”;
„Na świecie żyje tylu złych ludzi, a on zmarł za wcześnie”;
„Bóg nie istnieje, skoro zesłał na moją rodzinę tyle bólu”;
„Nie wierzę w to, że cierpienie uszlachetnia”.
To tylko przykłady zdań, które wypowiadamy, mierząc się z żałobą. Żałobą, którą przeżywamy tym bardziej, jeśli bliscy umierają nagle, w wyniku wypadków, chorób, przestępstw.
Ich odbiorcami często są duchowni lub osoby świeckie zajmujące się poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie nurtujące ludzkość od dawien dawna – o sens życia a zarazem bezsens śmierci.
– Nie przychodzę z wykładami. Kiedyś profesor powiedział mi: „bądź minister consolationis – mężem pocieszenia”. Na pogrzebie nie staję nad ludźmi, tylko przy nich. Czasem wystarczy milczenie, wcześniej herbata w kuchni, otwarte okno, podanie wody. Nie każdy chce usłyszeć „taka była wola Boga” – najpierw trzeba zobaczyć łzy, a czasem ich brak. Bo przecież każdy przeżywa stratę inaczej – tłumaczy ksiądz Krzysztof Husak, rezydent parafii św. Jana Chrzciciela w Józefowie.
Jak wyjaśnia, „dla Boga życie nie mierzy się latami, lecz pełnią”. – Dziecko, które umiera, może już „dopełnić” swojego życia w Jego oczach. Nam trudno to przyjąć, bo jesteśmy zakładnikami czasu.
„Krzyczał, że Bóg jest niesprawiedliwy”
W swojej długoletniej posłudze spotyka się z różnymi – czasem skrajnymi – reakcjami na śmierć bliskiej osoby.
– Dorosły człowiek, po alkoholu, przyłożył mi pistolet do skroni i krzyczał, że Bóg jest niesprawiedliwy, bo zabrał mu ojca. Był inny mężczyzna, który po śmierci matki szarpał mnie z rozpaczy i gniewu. Nie dyskutowałem teologii. Trzeba było wytrzymać napięcie, ochłonąć, dopiero potem rozmawiać.
Duchowny wspomina też przyjaźń z umierającą na nowotwór kobietą.
– Czytałem jej książki, bo sama nie miała już siły. Przed moim wyjazdem na misję zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Pewnego dnia w miejscu modlitwy spojrzałem na zegarek: 11:20 – i zobaczyłem jej twarz jak żywą. Chwilę później zadzwoniła jej córka: „Mama już nie cierpi. Odeszła o 11:20”. Tu główną reakcją bliskich okazała się ulga. Nie opowiadam tego, by „udowodnić” cokolwiek – raczej by powiedzieć, że między nami naprawdę istnieje więź przekraczająca czas.
„Prawdziwy” pogrzeb
Podczas rozmowy ks. Husak przytacza też inne wspomnienie. Pogrzeb osiemnastolatki.
– Chorowała na nowotwór. Rodzice – nauczyciele – na ostatni rok jej życia wzięli bezpłatne urlopy, wyjechali z nią na leczenie do Niemiec. Rak się cofnął, a ona zmarła po zapaleniu płuc, w drodze do domu. Ponieważ nie znałem jej, a miałem odprawić pogrzeb, dzień przed zaprosiłem jej bliskich na śniadanie: mamę, tatę, babcię, dwoje przyjaciół. Opowiadali o niej dwie godziny. Pojawiały się żarty, naśladowanie jej gestów, sposobu mówienia. To wtedy był „prawdziwy” pogrzeb – przy jajku i chlebie, w śmiechu przez łzy. Rodzice powiedzieli: „Dano nam rok, by naprawdę być rodziną. Ten rok był wart więcej niż pięćdziesiąt lat obok siebie”. Na cmentarzu miałem już kogo żegnać: osobę żywą w naszych słowach.
Osiem miliardów rad
Czy istnieje rada dla kogoś, kto nie może się pogodzić ze stratą?
– Mam „osiem miliardów rad” – po jednej dla każdego człowieka na Ziemi. Bo żałoba jest niepowtarzalna jak linie papilarne. Czasem trzeba milczeć. Czasem pomóc w sprawach przyziemnych – wymiana drzwi, odmalowanie płotu, opłacenie rachunków. Czasem przypomnieć: Bóg nie jest daleko od cierpienia, on sam oddał syna. Ale przede wszystkim – być. Słyszeć, a nie tylko słuchać. Gdy pytają „dlaczego?”, nie szukam szybkich usprawiedliwień. Pytanie często nie domaga się odpowiedzi, tylko obecności drugiego człowieka. I na tym – choć to proste – opiera się moja „teologia żałoby”: obok, z szacunkiem, bez gotowców.
„Nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania”
Daleko od utartych schematów jest także ojciec Piotr Wardawy, zakonnik należący do Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów.
Dla niego równie ważne jest po prostu bycie przy osobie w żałobie. Nieocenianie, nienarzucanie własnego zdania czy powtarzanie hasła „Bóg tak chciał”.
– Nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania i to jest w porządku. Ludzie często tego od nas oczekują, ale przecież sami też jesteśmy tylko ludźmi. Najwięcej możemy zrobić wtedy, gdy po prostu jesteśmy obok – słuchamy, trwamy z nimi, pomagamy unieść ból.
To jednak wymaga od księży czy zakonników wzięcia na barki wielu trudnych uczuć. Jak sobie z tym radzą?
– Każdy poważnie traktujący swoją posługę powinien mieć osobę lub kilka, z którymi może szczerze porozmawiać o emocjach. Ważne, by nieustannie nad nimi pracować. Sam mieszkam we wspólnocie, jest nas pięciu i mamy przestrzeń, by otwarcie dyskutować o trudnych sprawach. Uważam, że to kluczowe. Tak jak psychologowie mają swoich superwizorów, tak i my powinniśmy mieć kierownika duchowego.
„Kogo bogowie kochają, umiera młodo”
Warto przyjrzeć się również świeckiej perspektywie na żałobę, szczególnie tę dotyczącą przedwczesnego odejścia. Objaśnia ją nam dr Maria Jadwiga Minakowska, filozofka i genealożka.
– Zacznijmy od starożytnych Greków – mamy wspaniałe rozważania u Herodota, który wkłada w usta mędrca Solona opowieść o najszczęśliwszych ludziach na ziemi: Tellosie, Kleobisie i Bitonie. To wszystko to byli młodzieńcy, którzy zginęli w bitwie lub zmarli we śnie, dokonawszy pięknych czynów. Mamy aforyzm Menandra cytowany przez Plauta: „kogo bogowie kochają, umiera młodo”. Możemy powiedzieć – przecież mogli żyć dłużej i dokonać jeszcze więcej dobra. Ale mędrcy próbowali to zawsze odwrócić – dłuższe życie tego człowieka było potrzebne nam, reszcie ludzkości; próbowali nam wmówić, że lepiej umrzeć w chwili szczęścia niż potem żyć długo życiem zwyczajnym; że lepiej umrzeć jako ktoś opłakiwany przez bliskich niż opuszczony, samotny.
Jak podkreśla Minakowska, my, ludzie, ogromnie potrzebujemy takich tłumaczeń.
– I może dlatego tych, którym się udaje takie wytłumaczenia stworzyć, traktujemy jak wielkich mędrców, nauczycieli ludzkości. Religie można traktować podobnie, jak próby nadania sensu życiu i umieraniu. Potrzebujemy ich. Chcemy wierzyć w te wyjaśnienia. Tę naszą potrzebę możemy tłumaczyć psychologicznie – że bez tego jest nam strasznie trudno wytrzymać.
Złość i ból
Według badaczki zadawanie pytań o sens i duchowość to powód do dumy. Nie należy przed nimi uciekać.
– To jest to, co czyni nas ludźmi. Ale kiedyś to było łatwo. Bo dziś osoba, która urodzi się zdrowa, zwykle dożywa starości. Jakieś sto lat temu skończyły się czasy, gdy masowo umierały niemowlęta, gdy kobieta umierająca około trzydziestki była zjawiskiem zwyczajnym. Kiedyś człowiek kładł się spać i nie wiedział, czy się obudzi. Żył z tym na co dzień, mógł się przyzwyczaić. A dziś jesteśmy zaskoczeni, gdy siedemdziesięciolatek umiera, bo przecież mógł jeszcze pożyć.
Kobieta apeluje o okazanie współczucia samym sobie. Ważne też, by pozwolić na złość i ból.
– Te sprawy były zawsze bardzo trudne, a dziś to już jest zupełnie nie do wytrzymania. I dopiero jak wykrzyczymy z siebie ten ból i tę niezgodę, może przyjść ukojenie.
Czytaj też:
Polacy uwielbiają te znicze, a są ogromnym zagrożeniem. „Wycofać ze sprzedaży”Czytaj też:
Koniec z opłatami na cmentarzach? To przełomowy wyrok


![Zendaya w filmie oscarowego twórcy „Tamtych dni, tamtych nocy”. To pełna napięcia gra, która rozpala zmysły [RECENZJA]](https://images.immediate.co.uk/production/volatile/sites/64/2025/10/okladka-01c585e.png?resize=1200%2C630)




English (US) ·
Polish (PL) ·