Straciła nogę, ale nie straciła nadziei. Grażyna Sławińska o sile przetrwania na wojnie

1 miesiąc temu 23

Pracuje z osobami niepełnosprawnymi zawodowo, zawsze były też w jej otoczeniu prywatnym. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, to właśnie los osób niepełnosprawnych przejął ją najbardziej. Pomagała w Polsce odnaleźć się tym, którzy w naszym kraju szukali schronienia. Potem zaczęła jeździć na miejsce. Zapłaciła za swoją empatię bardzo wysoką cenę. Straciła nogę. Dziś Grażyna Sławińska porusza się na protezie, jest aktywna zawodowo, a o niepełnosprawnych z Ukrainy napisała książkę pt. "Opętane flamenco". W przeddzień premiery tej pozycji dziennikarka RMF FM Marlena Chudzio rozmawiała z nią o wojnie, niepełnosprawności i marzeniach.

Gdy poznałam historię pani Grażyny, od początku nurtowało mnie pytanie: czy żałuje tego, że jeździła do Ukrainy ogarniętej wojną? Na początku pomagała w kraju. Stowarzyszenie Klika organizowało wtedy punkt pomocy osobom niepełnosprawnym uciekającym przed wojną. Bardzo szybko okazało się, że prawdziwie potrzebujący są w rejonach ogarniętych działaniami wojennymi. 

Na wojnie niepełnosprawność to bywa wyrok śmierci. Brak prądu to brak windy, to brak możliwości zejścia do schronu, brak możliwości uzyskania żywności bez wsparcia innych ludzi, brak szans na ucieczkę. Dlatego pani Grażyna jeździła wraz z innymi wolontariuszami. Niosła pomoc na wschodzie Ukrainy. W Bachmucie - jednym z najbardziej krwawych miejsc tej wojny - odłamki pocisku moździerzowego trafiły w jej nogi. Jedna została złamana, drugiej nie udało się uratować.

Długo się nad tym zastanawiałam, czy żałuję, bo bardzo łatwo było w ciągu pierwszych dwóch tygodni odpowiedzieć: nie, nie, niczego nie żałuję. To jest ważna misja. Tak trzeba było. Natomiast ostatecznie to są konsekwencje, z którymi człowiek zostaje sam. Mam niesamowite szczęście, że jestem otoczona wspaniałymi, bliskimi ludźmi. Natomiast nie wszyscy, którzy mieli udźwignąć tę odpowiedzialność, ją udźwignęli. I ostatecznie z tym wszystkim, co się wydarzyło i z tym wszystkim, co potem człowiek ma w głowie - a to są niesamowite demony - człowiek zostaje sam. Ja sobie długo zadawałam pytanie, czy ja żałuję, czy nie? I myślę, że nie żałuję. Gdybym mogła odwrócić to, co się wydarzyło, to oczywiście bym to odwróciła. Oczywiście wolałabym być sprawna niż chodzić na protezie. Oczywiście, że tak. Natomiast myślę, że całkiem nieźle poradziłam sobie z tym doświadczeniem i też zauważyłam coś takiego, że w mojej dalszej pracy wśród osób z niepełnosprawnością, stałam się dużo bardziej wiarygodna.

Całe swoje życie zawodowe i wolontariackie próbowała przekonać innych, by mieli siłę zawalczyć o siebie, znaleźć sens mimo okoliczności, które ten sens zakwestionowały. Ostatecznie życie samo kazało jej zdać ten egzamin.

Kiedy niepełnosprawność stała się moim własnym doświadczeniem, świat się na chwilę skończył. Ale świat można zbudować na nowo. Teraz już wiem, z całą pewnością, nie tylko teoretycznie, że niepełnosprawność nigdy nie jest pełną prawdą o człowieku. Nie definiuje nas noga, ręka, oko. Tak samo jak nas nie definiuje kolor oka, kolor skóry, kolor włosów. Myślę, że najbardziej definiuje nas to, jak w trudnych momentach potrafimy kochać drugiego człowieka. I to jest niezależne ani od stanu ciała, ani nawet od stanu umysłu - mówi pani Grażyna w rozmowie z dziennikarką RMF FM. I w jej ustach brzmi to do bólu prawdziwie.

Przyznaje, że podczas budowania swojego życia na nowo korzystała z pomocy psychoterapeuty. Bardzo mocno do tego zachęca. Podkreśla, że można znać wiele mechanizmów i schematów ludzkich reakcji, ale warto w sytuacji granicznej zapewnić sobie pomoc kogoś, kto spojrzy na nas z zewnątrz, kto nazwie i pomoże przeżyć emocje, które nami targają

Zobaczenie wojny z bliska, rozmowa i praca z osobami, które żyją w stanie stałego zagrożenia życia to także trauma, nawet gdyby nie doszło do niej doświadczenie osobistego nieszczęścia.

W takim miejscu życie jest bardzo intensywne. Jeżeli nie wiesz, czy dożyjesz poranka, to każda sekunda smakuje dużo bardziej. Każda chwila, każda radość, każde szczęście, każde dobre spotkanie, każda dobra rozmowa, każda bliskość smakuje dużo intensywniej niż w momencie, kiedy masz przewidywalność, że jutro znowu to. Jeżeli każda chwila może być Twoją ostatnią, to czujesz ją w każdej komórce swojego ciała. Taka wojenna adrenalina bardzo wielu ludzi potrafi uzależnić silniej niż alkohol czy narkotyki. Ukraina-kokaina - wspomina pani Grażyna.

Dobrze rozumie to uczucie. Sama po amputacji wróciła na Ukrainę. Pracowała tam jeszcze przez rok. Spotkała na swojej drodze ludzi i ich przeróżne historie, przeróżne wybory. Niektóre z nich w naszym "pokojowym" myśleniu wydają się nielogiczne, a w wirze wojennym są naturalne. To o nich napisała swoją książkę.

Jedna z moich bohaterek, Walentyna właśnie w tych frontowych warunkach (3 km od bazy Rosjan) poznała mężczyznę, którego po raz pierwszy naprawdę pokochała. On był wojskowym i ona bardzo długo upierała się, że go nie zostawi, bo ona po raz pierwszy w życiu zasypiała obok kogoś, kogo kocha. To jest trudne do oddania, bo ona w każdej sekundzie umierała ze strachu o swoje życie i o jego życie. A jednak była tam najszczęśliwsza na świecie. I trudno to oceniać - mówi pani Grażyna.

Na okładce wydanej właśnie książki namalowana jest przepiękna kobieta w ognisto czerwonej sukni. Włosy ma upięte w sposób charakterystyczny dla tancerek flamenco. Ona także tańczy. W tle malowniczy zachód słońca i ruiny bloku.

Książka Grażyny Sławińskiej nosi tytuł "Opętane flamenco". Nie kojarzy się z Ukrainą.

Demony wojenne w ludzkich głowach naprawdę tańczą bardzo opętane tańce i prowadzą do decyzji, które w pokojowych warunkach mogą być niezrozumiałe. Dlatego napisałam tę książkę, żeby trochę przybliżać ten świat i żebyśmy trochę nawzajem lepiej mogli się zrozumieć. Bo gościmy u nas w Polsce setki tysięcy Ukraińców, którzy też mają doświadczenie kontaktu z wojną i też mają w tych opętanych warunkach swoich bliskich - tłumaczy autorka.

Jest także podtytuł: Portrety tych, którzy siedzą na wojnie. 

Jak tłumaczy Grażyna Sławińska nie chciała pisać o sobie i swoich przeżyciach. Jednak opisując cudze losy porządkowała sobie w głowie wspomnienia o których zbyt trudno było jej mówić.

Myślę, że najważniejsze, czego bym chciała, żeby był taki efekt tej książki, to żeby to było wzajemne zrozumienie. Żeby zrozumieć, że ludzie, którzy doświadczyli wojny, mogą potrzebować bardzo dużo czasu, żeby dojść do siebie. Może być to czasem nawet niemożliwe, żeby funkcjonować jak człowiek, który wojny nie doświadczył. I chciałabym, żebyśmy dzięki temu w drugim człowieku potrafili zobaczyć jego cierpienie, potrafili uznać, że ten człowiek ma prawo cierpieć, nawet jeśli już minęło dużo czasu. Ważne, żeby go nie poganiać, że już powinieneś iść dalej, że już nie powinieneś o tych doświadczeniach mówić - mówi autorka.

Sama o swoich nadal opowiada. Teraz bardziej po to, by były materiałem dla innych, by mogli przepracować swoje tragedie. Ma dużo marzeń. Na to największe nie ma wpływu: "świat bez wojen". Ale jest kilka realnych podróży, kilka wyzwań zawodowych:

Ściąganie osób z niepełnosprawnością do życia. Pracuję w Fundacji Poland Business Run i organizuję obozy kajakowe, i obozy górskie, i warsztaty taneczne. I właśnie teraz będziemy organizować też warsztat flamenco. Właśnie po to, żeby ludzie zobaczyli, że amputacja nie musi im niczego skończyć.

Jest też mała misja: Jeżeli chociaż jeden człowiek z mojej historii zobaczy, że amputacja nie musi mu w życiu niczego skończyć, to ja będę szczęśliwa.

Premiera książki "Opętane flamenco" i spotkanie autorskie z Grażyną Sławińską odbędzie się 10 października w Krakowie przy ulicy Rzecznej 11a.

Przeczytaj źródło