Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Unia Europejska szuka sposobu, by być bardziej suwerenna zarówno wobec wrogów, takich jak Rosja, jak i sojuszników – jak USA. Podstawą do większych inwestycji we własne technologie, przemysł i dobrobyt obywateli musi być większy budżet. Tu ujawnia się "Unia najmniejszego oporu" – podążanie za opodatkowaniem nie tam, gdzie warto i trzeba, a tam, gdzie najprościej – czego najlepszym przykładem jest tchórzostwo w sprawie podatku cyfrowego.
Niespełna rok temu eksperci odmieniali przez wszystkie przypadki tzw. raport Draghiego, który celnie wskazywał drogę do większej konkurencyjności UE. Jak przekonywał były premier Włoch, kluczowe jest zwiększenie finansowania projektów UE z obecnego poziomu 1 proc. PKB wszystkich 27 krajów członkowskich do minimum 5 proc. Zdaniem Polskiej Sieci Ekonomii, wymagałoby to uruchomienia "drugiego KPO" finansowanego na trzy możliwe sposoby: wspólnym długiem europejskim, poluzowaniem reguł fiskalnych dla inwestycji, lub nowymi ogólnounijnymi podatkami.
Wspólny dług europejski, choć sfinansował przecież oryginalny Krajowy Plan Odbudowy i zdecydowanie odpowiadałby na spadek zaufania do dolara, razem z luzowaniem reguł fiskalnych pozostaje poza intelektualnym horyzontem poznawczym polityków neoliberalnych. Oszczędność, rozdawnictwo, przyszłe pokolenia i inne zaklęcia skutecznie uniemożliwiają prawicy, szczególnie niemieckiej, zrozumienie tektonicznych zmian w makroekonomii i geopolityce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także:
Zanim zaufasz ChatGPT, zobacz jak działa polski Bielik - Sebastian Kondracki w Biznes Klasie
Symetryczna odpowiedź na Trumpa
Zostaje zatem metoda fiskalna, to znaczy nowe podatki. Podatek cyfrowy trafia tu w samo sedno problemu, ponieważ jest lustrzanym odpowiednikiem działań prezydenta Trumpa. Skoro USA mają permanentny deficyt salda handlowego z powodu ogromnego importu towarów (z Chin i Europy), to cła czynią import droższym. Trump liczy na wzrost konkurencyjności cenowej krajowego przemysłu, spadek importu, a w rezultacie większą równowagę globalnego handlu.
Jednak Europa zmaga się z identycznym problemem względem USA – ale w imporcie usług, szczególnie cyfrowych. Moje wstępne szacunki skazują na kwotę nawet 450 mld euro importu usług cyfrowych do UE. Jak wielka jest to kwota w zestawieniu z unijnym budżetem? Być może 2 biliony euro brzmią ambitnie, ale pamiętajmy, że jest to budżet rozpisany na całą siedmiolatkę 2021-2027. W ujęciu rocznym mówimy zatem o imporcie sięgającym prawie dwóch lat unijnego budżetu.
W zestawieniu z priorytetami porównanie wygląda jeszcze gorzej. Co roku europejska zależność technologiczna kosztuje nas nieporównywalnie więcej niż rozpisany na siedem lat Fundusz Spójności (48 mld euro), który wyrównuje rozwój między Zachodem a Wschodem, Fundusz Sprawiedliwej Transformacji (19,3 mld euro) skierowany do regionów odchodzących od węgla, czy grantowa część KPO we wszystkich 27 krajach UE.
Kryterium słabego buntu
Ale to nie tylko ogromna baza podatkowa. Ten import to przecież reklamy cyfrowe, chmura, platformy e-commerce, gry mobilne, płatności i inne usługi. Dokładnie te obszary nowoczesnego biznesu, które chcemy uczynić silniejszymi w UE. Każda potęga przemysłowa w historii – każda! – stosowała politykę ochrony swojego rynku przy pomocy ceł i barier. Ale tylko Unia sądzi, że może odzyskać suwerenność technologiczną bez nich.
Najnowsze doniesienia o skasowaniu podatku cyfrowego z planów unijnego budżetu to kolejny przykład ulegania argumentowi siły zamiast sile argumentów. Niestety w tej historii jest również polski trop, gdyż za unijny budżet odpowiada właśnie polski komisarz, nominowany przez rząd Tuska Piotr Serafin. Prawa ręka Tuska podczas jego służby w Brukseli, "gladiator o miłej aparycji" jak pisała o nim Wyborcza, okazał się jednak posłusznym wykonawcą poleceń bogatych patrycjuszy. Gladiatorzy, co warto pamiętać, nie byli przecież ludźmi wolnymi.
W zamian proponowane są inne kierunki, takie jak opodatkowanie odpadów elektronicznych i unijna akcyza od tytoniu. Mają one ogromną zaletę dla Brukseli – są łatwe we wprowadzeniu, jak wszystkie podatki od konsumpcji, które zostaną przerzucone na przeciętnego obywatela. Dużo lepszym pomysłem są plany cła węglowego CBAM, które ma urealnić koszty importu z krajów o "brudnej" energetyce jak Chiny, oraz dodatkowy podatek nakładany na największe europejskie firmy.
Ale czy Unia sięgnie rzeczywiście tam, gdzie są najgłębsze kieszenie, czy zadowoli się kryterium słabego buntu – kogo nie stać na lobbystów i na mobilizację przeciwko neoliberalnym fantazjom?
Szanujemy tych, którzy mają godność
Obawy o powstawanie jednego państwa europejskiego można włożyć między bajki. Nawet w obliczu nowych wyzwań, kiedy oczekuje się od Brukseli większego zdecydowania, obserwujemy raczej impotencję. Unijne elity mają marzenia imperialne, ale podkulają ogon w negocjacjach z atlantyckim sojusznikiem. Wpuszczają lobbystów Google, Mety czy Apple na salony, zamiast traktować ich jak trędowatych.
Jeśli Unia nie chce rozwiązywać problemów XXI wieku, musimy to robić sami. Jeśli zatem jest jakiś sens Europy Ojczyzn, to ujawnia się właśnie teraz, gdy trzeba wprowadzić podatek cyfrowy i twardo negocjować z Trumpem. Polsce przyda się te kilka miliardów rocznie, jakie przyniesie nam podatek cyfrowy od obcych firm. Tylko kto ma u nas tyle godności, żeby podnieść zgięty kark?
Autorem jest Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii i dyrektor zarządzający CoopTech Hub. Wykładowca, doktorant Akademii Leona Koźmińskiego