– W USA liczą koszty i potencjał. Dają ludziom przerwy, a następnie możliwość powrotu – w FBI, CIA, NSA czy siłach zbrojnych. U nas tego brakuje. To marnowanie ogromnych kompetencji emerytowanych oficerów służb – ocenia w rozmowie z „Wprost” ppłk. Marcin Faliński. Pisarz i były oficer wywiadu opowiada też o swojej najnowszej powieści szpiegowskiej „Indyjska szarada”.
W 1946 roku w polskim obozie dziecięcym w Balachadi dochodzi do napadu na kancelarię i kradzieży ważnych dokumentów, co prowadzi polski wywiad na trop sowieckiej sieci szpiegowskiej. W 1986 roku sprawa znów wybucha, gdy CIA interesuje się indyjskim biznesmenem o powiązaniach z Polską, a dochodzenie trafia do emerytowanego oficera Marcina Łodyny. Ten wraca do Indii, angażując się w intrygi geostrategiczne między USA i Rosją, a także podejmuje osobiste rozliczenie z dawnymi przeciwnikami.
Aleksandra Cieślik, „Wprost”: Ile historii w powieści „Indyjska szarada” mogło faktycznie się wydarzyć?
Marcin Faliński: Spędziłem wiele godzin w IPN, przeglądając dokumenty dotyczące polskich obozów w Indiach – Balachadi i Valivade – oraz materiały wywiadu MSW i WSW z lat 80., bo część akcji rozgrywa się właśnie wtedy. Wykorzystałem też własne wspomnienia z Indii i relacje znajomych, którzy pomagali mi odtworzyć realia: od Bollywood po zapach ulic w Mumbaju i Delhi. Miejsca i opisy są autentyczne.
A działania Rosjan?
Oparłem się na dokumentach o działalności radzieckiego wywiadu i wspomnieniach powojennych. Wysłannicy rządu lubelskiego, wśród których byli zapewne ludzie z radzieckich służb, żądali powrotu tysięcy polskich dzieci do kraju, by szybko odbudować naród i zasiedlić choćby Ziemie Odzyskane. Można zrozumieć ówczesną logikę władzy, choć cele były oczywiste.
Dlaczego Indie?
Są krajem kontrastów, kolorów i bogatej historii. Pomysł pojawił się naturalnie. Praca nad powieścią wymagała jednak dziesiątek, a może setek godzin kwerend – fotografuję dokumenty, analizuję je, a potem wracam do nich przy pisaniu.
U ciebie backgroundy historyczne zazwyczaj są bardzo dokładne. To zdecydowanie wartość dodana, ale pytanie, czy widzi to bardziej wnikliwy czytelnik, zostaje to docenione?
Nie zawsze wprost, ale znam swoich czytelników – są dociekliwi, zadają pytania o tło i źródła. Często sami przesyłają materiały. Po ośmiu książkach nikt nie wytknął mi poważnych błędów. Opieram się na dokumentach i wspomnieniach. Te powieści nie są „szybkie” – można do nich wracać po wiedzę. Mam też potrzebę pokazywania prawdziwych historii, bo polska przeszłość bywa zmitologizowana. To literatura bardziej wymagająca. Moja książka powstaje od pół roku do roku.
Jedną z osób, która niewątpliwie ci pomogła – opisujesz ją w „Indyjskiej szaradzie” – jest Benita. Opowiedz o tej historii coś więcej.
W dzień dziecka wrzuciłem zdjęcie chłopców z obozu w Balachadi. Odezwała się dawna znajoma: „Ten blondynek z lewej to mój tata”. Przekazała to, co przed laty mówił jej ojciec. Opowiedziała mi o emocjach dzieci – ich marzeniach i lękach. Przesłała też zdjęcie skrzyni, z którą przyjechał. Dzięki temu mogłem przywrócić go pamięci. Takie historie zdarzały mi się już wcześniej.
Łodyna (główny bohater powieści – red.) często wspomina o tym, że oficer wywiadu musi mieć szczęście. Ty miałeś je jako autor powieści.
Tak. I to wielokrotnie. Na londyńskiej premierze „Operacji Rafael” podeszła do mnie kobieta z historią matki i północnokoreańskiego studenta. Poprosiła o pomoc w odnalezieniu jego rodziny. Takie spotkania zdarzają się często i są dla mnie bezcenne.
W powieści pojawia się wątek nauki latania cessną. Łodyna wykorzystuje to potem w akcji. To miejsce jest – podobnie jak Benita – prawdziwe. To Navcom Systems Fly Flying Academy w Świdniku. Nawet współwłaścicielka – Joanna – to realna postać.
Łodyna miał w młodości doświadczenia lotnicze. Na emeryturze wraca do marzeń i zaczyna latać jako pilot. Świdnik pojawia się naturalnie – zna tam ludzi, wcześniej pomagał też sprowadzić studentów pilotażu z Iraku. W powieści samolot jawi się w nowym kontekście.
Mam kilka cytatów z książki i chciałabym poprosić o komentarz do nich. Zaczniemy od bardziej osobistego. Łodyna mówi do żony: „Posłuchaj, Ewa, tu nie ma sentymentów. Ważny do osiągnięcia jest cel. Nic ponad to. Zawsze ci mówiłem, że to wyjątkowo brudny świat. Nie ma czerni i bieli, jest szarość”. Odnosi to do swojej pracy. Jeżeli ten świat jest taki brudny, to dlaczego warto w nim tkwić?
Bo obok „brudu” są koloryt, egzotyka, przygoda i adrenalina. Jest też idea – patriotyzm, praca dla państwa, poczucie sprawczości.
Kolejny. „Więc teraz sama rozumiesz, jak to jest jak kogoś się tak potraktuje. Jak dawni przyjaciele zawodzą i odwracają się, jak obiecywali wiele, a potem wypięli się na ciebie i w końcu zostajesz sama”. To znowu o pracy. Czy to to prawda?
Tak. Odejście ze służby często sprowadza się do oddania identyfikatora w okienku. Brakuje podziękowania, podkreślenia końca tego etapu życia. System nie potrafi wykorzystać też doświadczenia emerytowanych oficerów.
O tym Łodyna wspomina nawet w rozmowie z Amerykanami. W „Indyjskiej szaradzie” mówi, że „u was to jest inaczej”.
W USA liczą koszty i potencjał. Dają ludziom przerwy i możliwość powrotu – w FBI, CIA, NSA czy siłach zbrojnych. U nas tego brakuje. To marnowanie ogromnych kompetencji.
Dlaczego tak jest?
Chodzisz do Sejmu, masz świetną okazję – zapytaj.
Zapytam.
Mogę podpowiedzieć ci kilka nazwisk.
Kolejny cytat. O, dotyczący polityki. „Piotrek jest w dyspozycji szefa. Podpadł nowym panom. Z tego, co mówił mi przez telefon, nie dawał im się wpieprzać w sprawy, na których oni się w ogóle nie znają”. To częsta postawa?
W „Obietnicy zdrady” opisałem rzeczywistość za poprzednich rządów. Teraz pokazuję obecną. Mechanizm się nie zmienia i budzi emocje po obu stronach.
Czy skrajnie prawicowe partie, bo o tym też piszesz, w Polsce wyświadczają dziś przysługę Rosji, stosując narrację, jaką widzimy w mediach?
Trzeba ostrożnie używać etykiet. Faszyzm był ruchem narodowo-socjalistycznym. Rosjanie od lat inwestują w ruchy i narracje polaryzujące – nie tylko w Polsce. Przykładem była fala antyszczepionkowa w czasie pandemii.
Rosjanie się cieszą, jak słyszą, że efekt jest taki, że polaryzacja jest jeszcze większa?
Można wyróżnić trzy grupy: „użytecznych idiotów”, osoby działające pod wpływem oraz współpracujących świadomie. Wszystkie – niestety – są obecne w naszej przestrzeni publicznej, również w szerszym ujęciu – czyli w przestrzeni euroatlantyckiej.
I którego typu reprezentantów mamy najwięcej?
Wszystkich po trochu. Najbardziej widoczni są „użyteczni”.
Ostatni cytat z książki. „Wasi politycy mogą wszystko wykorzystać do osiągnięcia swoich celów, niezależnie od negatywnych skutków dla waszego bezpieczeństwa narodowego”. I to mówi oficer CIA.
Tak. Mam na myśli np. ujawnienie raportu o WSI czy przekazanie zbiorów zastrzeżonych IPN. Jak kiedyś donosiła prasa w Danii i Norwegii, zatrzymano dawnych polskich nielegałów, czy agentów – starszych ludzi, od lat nieaktywnych. Takie działania miały realne konsekwencje.
W jakiej kondycji są dziś polskie służby? Nie mówię tylko o wywiadzie, ale też o wojsku.
Są niedoceniane, nie tylko finansowo. Toczy się „tajna wojna”: w cyberprzestrzeni, infosferze, domenie radiowo-elektronicznej. Trzeba dostosować struktury do współczesności. Czasu już nie mamy.
Jak obserwujesz to jako emerytowany oficer z kanapy?
Młodzi myślą inaczej, a instytucje tkwią często organizacyjnie w przeszłości. Jeśli się nie zmienimy, przegramy – i żadne nowoczesne uzbrojenie nie pomoże.
Czytaj też:
Obawy Europy o wojnę Rosji z NATO. Putin: Uspokójcie się, śpijcie spokojnieCzytaj też:
Ławrow w ONZ. Ostrzega UE i NATO








English (US) ·
Polish (PL) ·