
– Nikomu nie odbieram miłości do ojczyzny. Ale marsz to nie jest taka forma patriotyzmu, którą chcielibyśmy widzieć i której potrzebujemy. To raczej nacjonalistyczny sabat – mówi dr Stefan Marcinkiewicz, socjolog i badacz historii, komentując współczesne wymiary patriotyzmu.
Daj napiwek autorowi
Aleksandra Tchórzewska: Na ubiegłorocznym Marszu Niepodległości w Warszawie pojawiły się różne okrzyki, np.: "Znajdzie się kij na ped**a ryj". Co sprawia, że patriotyzm, który miał być wyrazem miłości do wspólnoty, przybiera formę nienawiści wobec części tej samej wspólnoty? Czy można budować patriotyzm na wykluczeniu tych, którzy także żyją w tym kraju?
dr Stefan Marcinkiewicz: Patriotyzm w swojej podstawowej formie oznacza miłość do ojczyzny. Natomiast jeśli do tej miłości dodamy element wrogości wobec innych, to jest już nacjonalizm.
Lubię używać takiej metafory: mąż może kochać żonę, ale miłość może się stać patologiczna, jeśli zaczyna ją kontrolować, sprawdzać telefon, śledzić, wynajmować detektywa. Samo uczucie zostaje, ale jego forma jest już destrukcyjna.
I tak samo jest z nacjonalizmem. On podnosi temperaturę emocji i kieruje je przeciwko innym. Przypomnę słowa Jana Józefa Lipskiego: miłość do ojczyzny powinna wynikać z miłości bliźniego. A więc tam, gdzie pojawia się nienawiść, trudno mówić o patriotyzmie.
Wielu ludzi, którzy określają siebie jako patriotów, w rzeczywistości prezentuje postawy nacjonalistyczne. A czasem nawet niestety faszystowskie.
Od razu przywołuje skojarzenie z nazistowskim "Ein Volk, Ein Reich, Ein Führer" – jeden naród, jedno państwo, jeden wódz. Tylko nie jestem pewien, czy osoby, które dziś to powtarzają, mają świadomość, skąd to się wzięło.
Pamiętam natomiast przedstawienie w moim rodzinnym Ełku. Dzieci śpiewały tam pieśń z frazą "Polska ponad wszystko". A przecież to jest odpowiednik "Deutschland über alles", fragmentu hymnu, który w Niemczech jest zakazany z powodu swoich historycznych skojarzeń. I to pokazuje, jak łatwo górne hasła mogą przechodzić w coś groźnego.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, że te hasła mają swoją historię. Że to już kiedyś zostało ocenione i kosztowało życie milionów ludzi.
Bywa pan na marszach?
Nie, nie bywam.
Kiedy 1 sierpnia zobaczyłem w Warszawie race i to, co działo się na rondzie Dmowskiego, miałem poczucie, że to jest jakiś nacjonalistyczny sabat. Coś na kształt pogańskiego rytuału ognia. Przecież naziści też wykorzystywali ogień, robili marsze z pochodniami. Raca staje się tutaj pewnego rodzaju rekwizytem – elementem ceremonii, która ma wzmacniać emocje i identyfikację grupową.
Nikomu nie odbieram miłości do ojczyzny. Ale to nie jest taka forma patriotyzmu, którą chcielibyśmy widzieć i której potrzebujemy.
Może część tych osób po prostu nie wie, że używa nieodpowiednich symboli?
Myślę, że problemem jest przede wszystkim niski poziom edukacji. To jest jeden z kluczowych problemów i, szczerze mówiąc, nie rozwiązaliśmy go i pewnie szybko nie rozwiążemy. Widać to choćby po tych hasłach, o których mówiłem wcześniej. Ostatnio we Wrocławiu pojawił się plakat żywcem skopiowany z nazistowskiego plakatu propagandowego. I podobał się ludziom.
To po części wynika z nieświadomości. Ale nie tylko. To także kwestia frustracji i potrzeby podniesienia własnej wartości.
W jakim sensie?
Duma narodowa często pełni funkcję "pompowania" ego. Utożsamiamy się z narodem, bo to pozwala poczuć się większym, ważniejszym. A nasza historia jest często przedstawiana w sposób bardzo uproszczony: albo jesteśmy ofiarami, albo bohaterami. Nie mówi się o tych ciemnych postaciach, które również są częścią naszej przeszłości.
Żeby podnieść poczucie własnej wartości, ludzie utożsamiają się z heroicznymi, trudnymi fragmentami historii – z husarią, z Janem III Sobieskim, z powstańcami warszawskimi. To daje poczucie wielkości, siły, wyjątkowości. A jednocześnie wyciąga się karty przeciwko Niemcom, Ukraińcom czy Żydom.
dr Stefan Marcinkiewicz
socjolog i badacz historii
I ta wiedza, którą ludzie posiadają, często nie pochodzi z książek, tylko z memów, krótkich notek z Facebooka, filmików w internecie. Jeśli ktoś zacznie obserwować pseudopatriotyczne profile, algorytm zaczyna go karmić kolejnymi podobnymi treściami. To się po prostu samo nakręca.
Do tego dochodzi jeszcze wojna informacyjna, którą prowadzi Rosja. Dezinformacja podsyca emocje, lęki i podziały. Mamy sytuację, w której polski nacjonalizm bywa podsycany rosyjskimi rublami. I to jest naprawdę bardzo gorzki paradoks.
Trzeba też pamiętać o bardzo przyziemnym wymiarze tego zjawiska. Wiele osób z niższych klas czuje, że imigranci zabierają im słabo płatne miejsca pracy, bo godzą się pracować za niższe stawki. To rodzi poczucie niesprawiedliwości i realny konflikt ekonomiczny na najniższych szczeblach rynku pracy. I często to właśnie ta frustracja później wybrzmiewa na stadionach.
Czym to może się skończyć?
Obserwowałem narastającą radykalizację nastrojów antymuzułmańskich w Ełku. Kulminacją były zamieszki w noc sylwestrową z 2016 na 2017 rok – pierwsze w Polsce protesty o tak wyraźnie antymuzułmańskim charakterze.
Zdarzenie, które miało charakter czysto kryminalny, zostało odczytane jako konflikt kulturowy. W efekcie wybuchły zamieszki antymuzułmańskie, choć w Ełku było wtedy zaledwie pięciu czy sześciu muzułmanów. Tutaj mechanizm był prosty: silne emocje, podsycane przez przekaz internetowy, znalazły pretekst i ujście.
I nie wiemy, gdzie może pojawić się kolejny taki zapalnik.
Dlaczego patriotyzm tak łatwo łączy się z gniewem i agresją? Czy to wynik historii, kultury, czy może współczesnych napięć społecznych?
Bo nienawiść jest najprostsza. Ona szybko jednoczy, daje natychmiastowe poczucie wspólnoty.
Tymczasem rzadko rozmawiamy o prawdziwym patriotyzmie, tym, który dotyczy wspólnego dobra.
O tym, żeby żyło nam się po prostu lepiej: żebyśmy byli dla siebie życzliwi, pomagali sobie nawzajem, uczciwie płacili podatki, dbali o nasze otoczenie i starali się, żeby wokół nas było dobrze i bezpiecznie...
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

A co z patriotyzmem codziennym? Nie istnieje w ogóle w naszym życiu?
Myślę, że nie jest tak, że go nie ma. W wielu sytuacjach go widzimy.
Dziś, idąc przez Warszawę, widziałem ludzi wywieszających flagi na domach. Robią to spokojnie, normalnie, w sposób kulturalny. Traktują flagę z szacunkiem, tak jak powinna być traktowana.
Ludzie uśmiechają się do siebie, są dla siebie życzliwi, starają się jakoś układać relacje na tyle, na ile to możliwe. Oczywiście, gdybyśmy weszli na poziom rozmów o polityce, mogłoby wyglądać to różnie, dlatego często obowiązuje taki niepisany konsensus, że o pewnych sprawach po prostu się nie rozmawia.
W codziennym życiu pewne normy jednak wciąż działają. I myślę, że 11 listopada też będzie wiele pozytywnych, rodzinnych wydarzeń. W Poznaniu czy w innych miastach odbywają się fajne, lokalne inicjatywy. Marsz w Warszawie nie powinien przesłaniać tego wszystkiego, co dzieje się w kraju: różnych biegów niepodległości, spotkań, lokalnych świąt. To są naprawdę dobre, ważne rzeczy, które dzieją się w naszym kraju.
Niestety, problem polega na tym, że marsz stał się bardzo ważnym wydarzeniem środowisk skrajnej prawicy, nacjonalistycznych, czasem wręcz faszystowskich. To jest poważny problem, bo wtedy do Warszawy przyjeżdżają ich zwolennicy z całej Polski, a konsekwencje tego bywają różne. Dochodziło już przecież do różnych incydentów.
W Stanach Zjednoczonych 4 lipca jest przede wszystkim świętem radości, wspólnego czasu i zabawy, pikników. Flaga tam jednoczy. Czego moglibyśmy się nauczyć od Amerykanów?
Przypomina mi się historia, kiedy prezydent Komorowski kroił czekoladowy tort w kształcie orła. Chodziło przecież o stworzenie lekkiej, sympatycznej formy świętowania, a skończyło się na tym, że pół kraju śmiało się, że "kroi orła".
Czyli u nas to się nie uda?
Problem polega na tym, że żyjemy dziś w warunkach bardzo silnej polaryzacji. Politycy to wykorzystują i próbują na tym budować kapitał. Dopóki ta atmosfera będzie tak napięta, jak teraz, nie ma szans na spokojne, wspólne świętowanie 11 listopada.
Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał stanąć na czele marszu. I zawsze wraca pytanie: "Czy pójdzie pan w Marszu Niepodległości?". Jedni będą się z tego tłumaczyć, inni będą z dumą publikować selfie z tego wydarzenia. To święto zostało wciągnięte w logikę plemiennego sporu.
Dla mnie marsz w tej formie to nie jest wyraz radosnej wspólnoty.
Czy pokolenie Z ma szansę zmienić polski sposób myślenia o patriotyzmie?
Ma. Ale trzeba pamiętać, że młodzi to nie jednolita grupa. Ci z dużych miast często wybierają bardziej europejski, liberalny styl życia i myślenia. Jest jednak też część młodzieży, którą przyciągają hasła nacjonalistyczne. Szukają wspólnoty i znajdują ją w grupach kibicowskich czy środowiskach radykalnych – tam czują przynależność, siłę i emocje.
W mniejszych miejscowościach i prowincji sytuacja jest jeszcze bardziej złożona. Presja grupy, lokalne i dominujące w przestrzeni publicznej wzorce mają ogromne znaczenie.
Nie zapominajmy też o demografii – obecne pokolenie w wieku średnim jeszcze przez długi czas będzie wpływać na życie publiczne. Młodzi nie przejmą sterów od razu. Zmiana pokoleniowa nastąpi stopniowo.
Dlatego tak ważna jest edukacja. Musimy uczyć, dokąd prowadzi skrajny nacjonalizm. Jeśli o tym nie będziemy mówić, historia naprawdę może zatoczyć koło.
Patriota powinien bronić swojej ojczyzny. Badania IBRiS pokazują, że w przypadku agresji obcego państwa co czwarty Polak (25,6 proc.) deklarowałby wstąpienie na ochotnika do wojska lub organizacji wspierających armię, w tym medycznych. Z kolei co piąty czekałby na powołanie do wojska. Jak Pan to interpretuje?
Nie jest źle. W sytuacji realnego zagrożenia ludzie są gotowi stanąć w obronie ojczyzny. Ale to oznacza też, że musimy mieć realne możliwości przygotowania społeczeństwa do takiej sytuacji.
Dlatego pytanie o przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej albo przynajmniej obowiązkowych szkoleń wojskowych nie jest dziś czymś abstrakcyjnym. Spokojne czasy naprawdę się skończyły.

9 godziny temu
4







English (US) ·
Polish (PL) ·