Lekarz: próbuję na rozklekotanej klawiaturze wejść do systemu. "Oto co nas wykańcza"

2 dni temu 2
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Magdalena Żmudziak, Medonet.pl: Panie doktorze, czy pomysł obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców był dobry? On uzdrowił polski system opieki zdrowotnej, w czymś pomógł?

Dr n. med. Jarosław Mijas: W niczym, to jest temat zastępczy, odwrócenie uwagi od prawdziwych problemów, które trawią polski system opieki zdrowotnej. Mamy fatalny system kształcenia i jeszcze gorszy system, że tak powiem, egzekwowania tego wszystkiego. Problem stawki zdrowotnej jest wtórny.

Pieniądze i tak zostaną skonsumowane i nic się nie poprawi, ponieważ jeżeli mamy pusty oddział i nie mamy tam lekarza, to żeby pani postawiła na środku wózek ze złotem, to i tak tych pacjentów nikt nie przyjmie, bo nie będzie nikogo, kto wziąłby to złoto i przy okazji odpowiedzialność za chorego. Mamy głębokie dziury w edukacji lekarzy i poważne błędy w organizacji ich pracy. Lekarz, który przyjmuje 40 pacjentów, nie przyjmie ich 80, bo już przy 25 nie wie, co robi.

Jak reaguje taki pacjent, który chce się leczyć, ale czeka w kolejce miesiącami, a niekiedy także latami? Nie chcę wspominać o tych, którzy leczenia nie doczekują, bo i tak się przecież zdarza.

Jedni reagują agresją, drudzy się zapisują, a potem idą do innego lekarza i nie odwołują wizyt u tego pierwszego. W ten sposób pogłębiają kryzys. U mnie w gabinecie prywatnym największym problemem są pacjenci, którzy umówili się na wizytę i z powodu jakichś kompleksów, wstydu, nie chcą jej odwołać, pomimo tego, że nie mogą pojawić się w gabinecie lekarskim w ustalonym terminie. Każda nieodwołana wizyta, która się nie odbyła, pociąga za sobą koszty, które ponoszę ja jako lekarz, w dodatku kolejka się wydłuża, ponieważ mógłbym w tym czasie przyjąć innego pacjenta. Tamci pacjenci też niczego nie zyskują albo, co gorsza, rejestrują się w kilku miejscach.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Jedni czekają miesiącami, inni zajmują kolejki na miesiące i znikają?

Tak, i to jest kolejny przykład zupełnego braku kontroli. Zresztą jednym z poważnych problemów polskiej opieki zdrowotnej jest skrajna biurokratyzacja. Proszę wyobrazić sobie, że przyjmuję pacjenta na SOR-ze: dziecko, dwa dni kaszle, ma 38 stopni gorączki. No ale mama z nim przychodzi, "bo wie pan, ma jakiś taki świszczący oddech, coś się za uszko łapie". Ja już mam niezbędne informacje, ale robię wywiad, jeszcze dopytuję, czy na przykład ma alergię, czy ma rodzeństwo w wieku przedszkolnym, zaglądam do ucha, zaglądam do gardła, osłuchuję pacjenta i właściwie po 10 minutach wiem, co mu dolega.

Gdybym miał obok siebie tak zwanego asystenta medycznego z uprawnieniami, to on powinien zebrać ten wywiad, spisać moje zalecenia i podać krótką informację, co i jak przyjmować. Ja mógłbym tę receptę tylko autoryzować, sprawdzając dawkowanie leków. Tymczasem po zbadaniu pacjenta siadam do komputera, próbuję na rozklekotanej klawiaturze zarejestrować się do systemu, szukam jakichś przycisków dziwnych, potem wchodzę do systemu wypisywania recept, co chwilę coś jest nie tak, bo tu nie łączy, a tam się nie zgadza, w końcu udaje mi się dodać receptę do systemu. Później muszę ją skopiować i wkleić do zaleceń, próbuję to wydrukować i mniej więcej po 30 minutach mogę wypuścić pacjenta z gabinetu. W tym samym czasie przyjąłbym co najmniej dwóch kolejnych lub więcej.

Chce pan powiedzieć, że wypełnianie dokumentów trwa więcej niż badanie pacjenta?

Nierzadko, a przecież mógłby to za niego robić ktoś inny, np. przeszkolony asystent medyczny. Wykańcza nas kompletny brak organizacji i zupełny brak zainteresowania ze strony rządzących, zły podział kompetencyjny, brak rozwiązań systemowych dla konkretnych przypadków. W mieście nie ma odpowiedniej poradni? Proszę iść do opieki nocnej. To nic, że jest przeładowana i pacjent, który tam trafia, nie powinien w niej się znaleźć. Grunt, że na infolinii nie wiedziano, co zrobić z pacjentem, więc odesłano problem dalej.

Wy, medycy, dostajecie rykoszetem?

Odpowiedzialność spada na nas, podczas gdy my na połowę rzeczy nie mamy wpływu. Tu leży problem. Chciałbym odpowiadać wyłącznie za coś, co zależy ode mnie, a tak nie jest. Przykładem są nadwykonania: kto za nie zapłaci, skoro NFZ grzmi, że brakuje pieniędzy? Co ma zrobić w takiej sytuacji dyrektor szpitala, który ma pod sobą pracowników ratujących zdrowie i życie pacjenta, ale nie ma im z czego zapłacić pensji, bo "góra" ich nie ma?

Pieniędzy cały czas brakuje, ale pacjentów przybywa.

Otóż to. W dodatku taki pacjent przychodzi na SOR, do gabinetu, szpitala i nie ma pojęcia o tych problemach. On zapłacił kupę pieniędzy na składkę zdrowotną i — słusznie zresztą — oczekuje konkretnej pomocy.

Przeczytaj źródło